„Na Wigilię siostra przyprowadziła sobie faceta z odzysku. Ja powstrzymywałam śmiech, a matka nie patrzyła jej w oczy”
„– Dobry wieczór – Adam uśmiechnął się szarmancko, ściskając lekko dłoń ojca. Matce skłonił głowę. – Miło mi państwa… poznać. Matka nagle zamarła. Kiedy naprawdę czegoś nie kontroluje, zaczyna się sztucznie uśmiechać. Widziałam to”.

Wigilia w naszym domu to coroczna inscenizacja, która zawsze wygląda tak samo. Matka odgrywa rolę Generalnej Dowódczyni Bożonarodzeniowego Frontu, ojciec udaje, że go to bawi, babcia z uporem komentuje wszystko, co nieistotne, a ja... cóż, jestem statystką od lat.
Stół lśni białością obrusu, na środku stroik ze świeczką, która nie zostanie zapalona, bo „i tak już za gorąco w mieszkaniu”. Wszystko dopięte na ostatni guzik – barszcz bez skazy, karp leży od wczoraj, pierogi ręcznie lepione, nawet serwetki w kształcie choinek. Gdyby ktoś zajrzał z zewnątrz, pomyślałby: oto rodzina idealna. Tylko że tu nikt nie patrzy z zewnątrz. Wszyscy znamy kulisy.
Z matką od lat mamy chłodny układ – ona udaje, że nie robi mi przykrości, ja udaję, że mnie nie boli. Ojciec – wieczny mediator – czasem rzuci jakieś: „Amelko, może karpia?”, jakby to miało coś naprawić. Ewelina zawsze miała wszystko. Uśmiech, uwagę, lekkość. Ja miałam obowiązki. Dobre oceny. Milczenie.
Kiedy wróciła do Polski i oznajmiła, że przywiezie kogoś wyjątkowego na Wigilię, matka niemal podskoczyła z entuzjazmu. Ja po prostu wzruszyłam ramionami. Sądziłam, że już nic mnie nie zaskoczy. Pomyliłam się.
– Babciu, może nie wstawiaj flaszki do lodówki, to już nie te czasy – rzuciłam, udając, że mnie to śmieszy.
– Co? Flaszki nie można schłodzić?! – babcia spojrzała na mnie jak na jakiegoś wroga ludu. – To jak my będziemy świętować?
– Tak jak zawsze. W ciszy i z pierogami.
Tego wieczoru wszystko było na miejscu. Tylko ja coraz mniej wiedziałam, gdzie jest moje. To miała być zwykła Wigilia. A stała się tą, której długo nie zapomnę.
Nie wierzyłam własnym oczom
Było kilka minut po osiemnastej, gdy usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Matka poderwała się jak na komendę, z ustami zaciśniętymi z przejęcia. Ojciec rzucił mi porozumiewawcze spojrzenie, które można by streścić: „Zaczyna się”. Babcia zapatrzyła się w telewizor, gdzie Kevin właśnie podłączał żelazko do klamki.
– Otworzysz? – zapytała matka, ale zaraz ruszyła do przedpokoju jak generał na inspekcję.
Usłyszałam wesoły śmiech Eweliny, zanim jeszcze weszli do salonu.
– Mamo, tato, poznajcie Adama! – powiedziała z takim rozpromienionym tonem, jakby przynosiła nam wszystkim prezent. Może właśnie tak było – elegancki, wysoki, z klasą.
– Dobry wieczór, pani Tereso, panie Romanie – Adam uśmiechnął się szarmancko, ściskając dłoń ojca. Matce skłonił głowę. – Miło mi państwa… poznać.
Matka zamarła. Nie dosłownie, ale w sposób, który znałam od dzieciństwa. Kiedy naprawdę czegoś nie aprobuje, zaczyna się uśmiechać bez pokazania zębów, sztucznie.
– Dobry wieczór – powiedziała w końcu, oszczędnie, niemal szeptem.
Weszli do salonu. Adam zdjął płaszcz Ewelinie. Uważny, czuły, pewny siebie. Zauważyłam, że Ewelina ma na sobie nową sukienkę – granatową, dopasowaną – taką, w jakiej wygląda jak gwiazda z okładki magazynu. Adam zajął miejsce obok niej, po drugiej stronie stołu. Po mojej stronie zostało tylko puste krzesło i przestrzeń, która nagle stała się duszna.
Adam spojrzał na mnie. Przez pół sekundy. Wystarczyło. W tej jednej sekundzie było wszystko: rozpoznanie. Milczące, bolesne, niemal ironiczne. Znał mnie. A ja znałam jego. Znaliśmy się całkiem dobrze. Wystarczająco, by wiedzieć, że nikt nie powinien się o tym dowiedzieć. Zwłaszcza Ewelina.
– No proszę – powiedziałam cicho, zerkając na szklankę z kompotem. – A naprawdę myślałam, że nic mnie już nie zaskoczy.
– Co mówiłaś, kochanie? – zapytała babcia, nie odrywając wzroku od ekranu.
– Że chyba czas jeść, bo się mama się zagotowała – rzuciłam lekko.
Matka udawała, że nie słyszy. Widziałam tylko jej zaciskające się palce na serwetce. Adam znał to mieszkanie. Te ściany. Tę sofę. Znał drogę do łazienki. To mogło się okazać… problemem.
Próbowałam nic nie mówić
Zaczęło się jak zawsze – od łamania się opłatkiem i składania sobie życzeń, które brzmiały jak gotowe formułki z kartki. Matka pocałowała Ewelinę w oba policzki, ojciec sztywno uścisnął Adama, a ja tylko swój kieliszek z winem, którego matka „nie uznaje do kolacji wigilijnej”. Babcia natomiast życzyła mi, żebym „w końcu kogoś znalazła, bo już czas”.
– No bo co to za życie tak samej? – dodała, zerkając na Adama. – Chociaż, jakby co, to może ten przystojniak ma brata?
Ewelina roześmiała się głośno, szczerze, bez cienia niepokoju.
– Babciu, on nie ma brata, ale gdyby miał, to już byś go mi podwędziła, co?
– Ja? – Babcia spojrzała na nią, potem na mnie. – Ja to raczej bym Amelii dała szansę. W końcu ona tu sama jak palec...
Spuściłam głowę i zamieszałam barszcz. Nie chciałam podnosić wzroku. Adam siedział sztywno z tą samą wyważoną uprzejmością, którą miał, gdy pierwszy raz wzięliśmy razem kawę w knajpie na Mokotowie. Wtedy też nie wiedziałam, co myśli. Teraz – jeszcze bardziej.
– Amelko, może karpia? – zapytał ojciec.
– Nie, dzięki. Już połknęłam wystarczająco dużo ości w życiu.
Matka rzuciła mi spojrzenie. Takie, które mówiło „zachowuj się”. Zachowywałam się. Od lat. Przy stole było cicho. Nawet babcia po chwili umilkła, wpatrzona w swoje pierogi. Ewelina promieniała, zakochana po uszy. Nie zauważała tego, jak matka zaciska szczękę, jak Adam zerka na mnie, jak ja zaciskam usta. Wszystko było idealne. Tylko emocje kipiały jak barszcz w garnku. Nikt nie miał odwagi podnieść pokrywki.
To padło przypadkiem
To było tuż po kompocie. Adam wstał od stołu, mówiąc coś o łazience. Wstał tak swobodnie, jakby był u siebie. Może nawet nieświadomie, ale dla mnie to był pewien szok. Taki zwykły gest, a ja miałam ochotę rzucić talerzem.
Spojrzałam na matkę. Na ułamek sekundy nasze spojrzenia się spotkały. Przecież wiedziała. Wiedziała, kim jest Adam. Wiedziała wszystko. A mimo to pozwoliła Ewelinie przyprowadzić go tutaj. Do mnie. Do naszego stołu.
Wsunęłam sobie do ust kawałek makowca, ale zdawał się rosnąć w gardle jak beton.
– Amelio, wszystko w porządku? – zapytał ojciec cicho, pochylając się w moją stronę.
– Tak, po prostu przypomniałam sobie... pewne szczegóły – odstawiłam widelec, spojrzałam na drzwi od łazienki. Usłyszałam jego kroki.
Adam wracał. Wszedł spokojnie, jakby nigdy nic, poprawiając mankiet koszuli. Usiadł obok Eweliny, delikatnie dotykając jej dłoni. A ja...
– Ciekawe, skąd znał drogę do łazienki – powiedziałam nagle, zimno, beznamiętnie, wbijając wzrok w mój pusty talerz.
Zapanowała cisza. Taka, jakiej nie pamiętam od lat. Ojciec uniósł brwi. Matka zastygła z widelcem w dłoni. Ewelina spojrzała na mnie zdziwiona, nie rozumiejąc jeszcze, ale czuła, że coś się stało.
– Amelia... – matka odezwała się ostrzegawczo.
– Co to miało znaczyć? – Ewelina zapytała cicho, patrząc to na mnie, to na Adama. – Adam?
Babcia spojrzała bezradnie w stronę korytarza.
– To może ja też pójdę, też wiem, gdzie jest łazienka... – mruknęła.
Wstałam. Powoli. Bez słowa. Sięgnęłam po płaszcz i torebkę. Potrzebowałam powietrza. Potrzebowałam uciec. Zostawiłam ich z tą ciszą. Niech się duszą. Ja już dusiłam się wystarczająco długo.
Tajemnica wyszła na jaw
Stałam na tarasie, próbując głęboko oddychać. Śnieg skrzypiał pod stopami. Noc była czysta, aż boleśnie. Tyle lat milczenia, chowania emocji pod warstwą ironii, a teraz wystarczyło jedno zdanie i wszystko się rozsypało. I dobrze.
Drzwi za mną skrzypnęły. Wiedziałam, że to Ewelina, zanim jeszcze się odezwała.
– Co to, do cholery, miało znaczyć?! – zapytała ostro, choć jej głos drżał.
Nie odwróciłam się. Zaciągnęłam się mroźnym powietrzem.
– Myślałam, że jesteś bystrzejsza, Ewka.
– Nie rób ze mnie idiotki! Co to za tekst przy stole? Co się dzieje?
Odwróciłam się powoli. Zobaczyłam w jej oczach coś, czego dawno nie widziałam – niepewność. Moja młodsza siostrzyczka, zawsze tak pewna siebie, wreszcie nie wiedziała, co się dzieje.
– Spotykałam się z nim. Kilka lat temu. Jak ciebie nie było.
– Co...? – cofnęła się o krok. – Co ty gadasz?
– Spotykaliśmy się przez chwilę. Parę spotkań. Jedna noc. Potem zniknął. A teraz, proszę bardzo, odświętnie zapakowany jak prezent pod choinką – wzruszyłam ramionami.
– To było dawno. To nie miało znaczenia – mówiła to jakby do siebie, próbując ułożyć to w głowie.
– Dla ciebie nie. Dla mnie... właściwie też nie miało. Do dziś.
– Kocham go, Amelia. My się kochamy.
– Super – powiedziałam, czując, że zaraz znowu się rozpadnę. – Ja miałam tylko jedną noc. A teraz mam go z powrotem, siedzącego przy moim stole. Jak prezent dla mojej idealnej siostrzyczki.
Przez chwilę nic nie mówiła. Potem odwróciła się i weszła z powrotem do domu. Zostałam na zimnie. Sama. Tak jak zawsze.
Poczułam się oszukana
Zeszłam do kuchni, gdy wszyscy jeszcze siedzieli przy stole. Potrzebowałam czegoś mocniejszego niż kompot. Matka już tam była. Stała przy zlewie, plecami do mnie, jakby zmywanie mogło ją wybawić od odpowiedzialności.
– Wiedziałaś, prawda? – zapytałam.
Nie odpowiedziała od razu. Oparła dłonie o blat.
– Tak – powiedziała cicho. – Wiedziałam.
Zrobiło mi się niedobrze. Otworzyłam szafkę, znalazłam kieliszek, nalałam trochę nalewki. Usiadłam przy stole.
– I co? Uznałaś, że nie ma sensu wspominać?
Odwróciła się. Jej twarz była blada, napięta. Wciąż piękna, tylko zimniejsza niż kiedyś.
– Chciałam, żeby Ewelina była szczęśliwa – powiedziała. – Wróciła, poukładała sobie życie. Po tylu latach... nie chciałam, żeby coś jej to zepsuło.
– A ja? – przerwałam jej. – Mnie też kiedyś miało zależeć, pamiętasz? Mnie się nie da kochać, co?
– Nie o to chodzi...
– Właśnie o to. Zawsze o to chodziło. Ja byłam tą odpowiedzialną, tą, co „sobie poradzi”. Ewelina mogła popełniać błędy, a ja byłam od wycierania podłogi po nich.
Matka usiadła naprzeciw mnie. Po raz pierwszy od lat wyglądała na bezbronną.
– Przepraszam – powiedziała. – Naprawdę nie chciałam cię skrzywdzić.
– Nie chciałaś? – zaśmiałam się gorzko. – A jednak wyszło jak zwykle.
Patrzyłyśmy na siebie przez chwilę. Dwie kobiety. Dwie strony tej samej historii. Obie płakałyśmy, ale nie przytuliłyśmy się. Nie padło „wszystko będzie dobrze”. Nie było. Chyba nigdy nie będzie.
Jeszcze jej nie wybaczyłam
Wróciłam do siebie, gdy zegar na korytarzu wybił północ. Śnieg przykrywał świat jakby na nowo. Cicho, delikatnie. Ślady, które zostawiłam rano, już nie istniały.
W mieszkaniu było zimno. Ogrzewanie z pewnością znów nie działało, jak trzeba. Zdjęłam płaszcz, zdjęłam buty, usiadłam w fotelu. Na stoliku obok leżała ramka – zdjęcie sprzed lat. Ja i Ewelina w identycznych świątecznych swetrach, zrobione przez ojca jeszcze w czasach, gdy wszystko wydawało się proste.
Pamiętam ten dzień. Dostałyśmy wtedy takie same lalki. Moja się szybko popsuła, Ewelina swoją trzymała latami. Ja dostałam za karę szlaban za to, że się wściekałam. Ewelina dostała czekoladkę za to, że „potrafi się cieszyć z drobiazgów”.
Czasem się zastanawiam, gdzie w tej całej rodzinnej układance przegrałam. Może w chwili, gdy zaczęłam oczekiwać sprawiedliwości. A może wtedy, gdy uwierzyłam, że uczucia też można zasłużyć jak dobre oceny.
Ewelina nie napisała. Adam nie zadzwonił. Matka... Matka pewnie sprzątała resztki po kolacji. Może coś zostało, może nie. Może wrócą do swojej roli. Patrzę na nas ze zdjęcia. Dwie dziewczynki, które nie wiedziały jeszcze, że kiedyś staną po przeciwnych stronach stołu, że będą się ranić w milczeniu.
Nie wiem, kim dziś dla mnie jest moja siostra. Wiem tylko, że nie potrafię jej tego wybaczyć. Ani sobie. Może z czasem. Może kiedyś. Ale dziś… dziś nie. Zgasłam światło i siedziałam jeszcze chwilę w ciszy. Przynajmniej ona była prawdziwa.
Amelia, 33 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Nigdy nie dogadywałem się z rodzicami, ale ta Wigilia była szczytem wszystkiego. Musiałem szukać spokoju u sąsiadów”
- „Zostawiłam syna na weekend u teściów, a sama uciekłam w góry. Chciałam mieć tylko święty spokój, a mam też puste konto"
- „Pierwsza Wigilia u rodziców mojego chłopaka miała być nowym etapem w naszym związku. Okazało się, że to początek końca”