„Na Wigilię synowa podała śledzie z kolendrą, zamiast w oleju. Boże Narodzenie to nie jest żadna kulinarna rewia mody”
„To, co stało na środku stołu, kłuło mnie w oczy jak nieprzespana noc. Trzy półmiski, na pierwszym śledzie z jakimś żółtym czymś, na drugim różowe, jakby zabarwione burakiem, na trzecim zielone listki i coś, co wyglądało jak plasterki mango”.

Zawsze mówiłam, że święta to nie jest tylko barszcz i opłatek. To teatr rytuału, spektakl, który gramy co roku w tej samej obsadzie, z tymi samymi kwestiami i gestami. Ja jestem reżyserką. Od kiedy mój Władek odszedł – siedem lat temu, a pamiętam, jakby to było wczoraj – to wszystko jest na mojej głowie. I dobrze, bo przynajmniej wiem, że będzie jak trzeba.
Pielęgnowałam tradycję
U mnie śledzie na święta kroi się ręcznie, potem kąpie w cebuli w słoiku przez tydzień, tak jak u mojej mamy, i jej mamy, i jeszcze wcześniej. Wigilia to nie kuchenne eksperymenty – to pamięć, smak przeszłości. Na zdjęciach sprzed dziesięciu lat wszyscy siedzą przy stole tak samo, ten sam obrus z plamą po barszczu, ja z makowcem i mój Władek z brodą, jak święty Mikołaj.
Od kilku lat Piotrek, mój syn, przychodzi z żoną Karoliną. Ładna, ułożona, nowoczesna. Zawsze z jakąś nową torebką albo w butach w oryginalnym kolorze. Nasze relacje są poprawne. Nie powiem, żebyśmy się nie lubiły, ale jest między nami różnica. Niech sobie będzie nowoczesna, byle do świąt się nie wtrącała. I do tej pory raczej się nie wtrącała. Aż do zeszłego tygodnia, gdy zadzwoniła do mnie:
– Mamo, w tym roku zrobię śledzie! Mam taki pomysł, będzie niespodzianka!
Poczułam, jakby ktoś mi wyjął cegłę z fundamentu. Niespodzianka ze śledzi? To nie urodziny, to Wigilia.
Byłam wstrząśnięta
Przez resztę dnia chodziłam jak cień. W nocy nie spałam. Przekładałam w głowie wszystkie warianty: może doda jabłko, może żurawinę… a może, Boże uchowaj, ananasa? Śledzie to śledzie, a nie pole do popisu. U mnie w domu były dwa rodzaje: w oleju i w śmietanie. I tego się trzymamy, bo jak puści się jeden sznurek z warkocza, to zaraz cała fryzura się rozpadnie. Niepokój zakiełkował i wiedziałam, że z tego będzie wojna. A zacznie się od półmiska.
Stół wigilijny był pięknie nakryty, wszystko się zgadzało – biały obrus, sianko pod talerzami, opłatek, świeczki, ale to, co stało na środku stołu, kłuło mnie w oczy jak nieprzespana noc. Trzy półmiski, każdy inny, kolorowy, błyszczący od jakichś dziwnych sosów. Na pierwszym śledzie z jakimś żółtym czymś, na drugim różowe, jakby zabarwione burakiem, na trzecim zielone listki i coś, co wyglądało jak plasterki mango.
– No i jak? – zapytała Karolina z uśmiechem. – Chciałam trochę zaszaleć. Te z mango są z kolendrą i limonką, drugie z burakiem i chrzanem, a trzecie to wariacja curry z rodzynkami.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, Piotrek wszedł z chlebem i spojrzał na mnie uważnie.
– Mamo, wszystko w porządku?
– A gdzie zwykłe śledzie? – Zapytałam spokojnie, siadając. – Te może i są ładne, ale to bardziej przystawki z restauracji niż nasze wigilijne danie.
Awantura wisiała
Karolina zadrżała, ale nie spuściła wzroku.
– Chciałam coś dodać od siebie, coś świeżego. Myślałam, że się ucieszysz.
– To może następnym razem zamów catering – rzuciłam, nie patrząc już na nią, tylko na moją porcelanową miseczkę z rybą po grecku. Przynajmniej to było po mojemu.
– Oj, mamo – Piotrek westchnął, nalewając barszcz do filiżanek – zaraz się okaże, że jesz barszcz z imbirem i uszka z tofu.
Nikt się nie zaśmiał. Karolina odsunęła krzesło i usiadła, ja próbowałam zapanować nad uczuciem, które rozlewało się we mnie. To było coś więcej niż śledzie, to jakby ktoś przestawił meble w domu mojego dzieciństwa, jakby chciał mi pokazać, że mój sposób już nie wystarcza i trzeba czegoś nowego. A ja przecież przez całe życie dbałam, żeby nic się nie zmieniało.
Nie lubię nowoczesności
Usiedliśmy wszyscy, ale śledzie stały nieruszone. Patrzyłam na te kolorowe plamy i nie mogłam się powstrzymać od myśli, że nikt nie zapytał mnie o zdanie. Karolina wstała od stołu z nożem i widelcem w dłoni, po czym odłożyła je z głośnym stukiem na talerz.
– Jeśli święta mają być tylko muzeum tradycji, to następnym razem mnie w tym muzeum nie będzie – powiedziała cicho, ale stanowczo.
Zapadła cisza. Nawet dzieci przestały szeptać między sobą. Nie patrzyłam na nią. Patrzyłam na stół, na te nieszczęsne śledzie, które wyglądały jak obrazy nowoczesne – ładne, ale bez sensu.
– Zawsze coś jest nie tak – dodała, jakby pękła w niej jakaś tama. – W zeszłym roku makowiec był za wilgotny, dwa lata temu zupa grzybowa za jasna. To nie są święta, to egzamin z przeszłości.
– To może przestań się starać – powiedziałam zbyt szybko. – Nikt cię nie prosił o te śledzie z tropików.
Piotrek westchnął ciężko.
– Mamo, serio… To tylko jedzenie.
Byłam rozdarta
Nie odpowiedziałam, bo chodziło o to, że coraz mniej ode mnie zależało. Już nikt nie pytał, jak przygotować wigilijne potrawy. Przypomniałam sobie jedną Wigilię sprzed lat. Miałam może dwadzieścia lat. Moja teściowa, wtedy jeszcze silna i surowa, patrzyła na moje pierogi z kaszą i serem, które przyniosłam z dumą. Też miały być czymś nowym.
– A co to za wynalazek? – zapytała chłodno, nie próbując ich nawet.
Zamyśliłam się, bo przecież to było dokładnie to, co ja teraz zrobiłam Karolinie. Westchnęłam. Sięgnęłam po kromkę chleba, ale zaraz ją odłożyłam. Żołądek miałam ściśnięty.
– To nie ja zaczęłam – powiedziała nagle moja synowa.
– Ty przyszłaś na Wigilię z kolorowymi śledziami, jakby to była jakaś degustacja w modnej knajpie.
– A ty nawet ich nie spróbowałaś! Od razu wiedziałaś lepiej – jej głos drgnął. – Cokolwiek zrobię, jest źle. Zawsze.
– Bo zawsze kombinujesz – powiedziałam ostro. – Zamiast po prostu zapytać, co przygotować, to ty musisz po swojemu, pokazać, że wiesz lepiej. A ja mam siedzieć cicho i dziękować, że łaskawie przyszłaś?
Pokłóciłyśmy się
– Łaskawie? – Karolina postawiła kubek z hukiem. – Ja się staram od lat. Godzę się na twoje kaprysy, twoje „bo u nas w domu”, twoje milczenie, gdy coś ci nie pasuje. A teraz naprawdę mam dosyć.
– To po co przychodzisz?! – wrzasnęłam, wstając. – Po co się tak męczysz?! Żeby pokazać, że twoje mango jest lepsze od mojej śmietany?!
Patrzyłyśmy na siebie długo. Dwie kobiety w jednej kuchni jak dwie armie gotowe do ataku. Rano wstałam wcześniej niż zwykle. Cisza w mieszkaniu była gęsta i trochę duszna, jakby się unosiła nad nami resztka tej wczorajszej rozmowy. Położyłam na stół biały obrus, poprawiłam go trzy razy, choć leżał równo. Włączyłam radio, ale zaraz wyłączyłam – nie chciałam kolęd.
Zajrzałam do lodówki. Kolorowe śledzie Karoliny stały z tyłu, starannie przykryte folią. Nie ruszyłam ich. Postawiłam na stole swoje, w oleju, z cebulą, jak trzeba. Potem grzyby, barszcz, kutia, pierogi – wszystko gotowe, pachnące, jak zawsze. Tylko ludzi jakby mniej.
Karolina nie wyszła z pokoju aż do obiadu. Gdy Piotrek zaproponował, żebyśmy zjedli razem, odpowiedziała zza drzwi:
– Nie jestem głodna.
Nie nalegałam
Nie miałam ochoty ciągnąć ją za język i przekonywać. Niech siedzi, skoro postanowiła się obrazić, to niech będzie obrażona. Ja mam święta do przygotowania, a nie przedstawienie dla obrażonych gości.
Piotrek z dziećmi zasiedli przy stole. Było spokojnie, cicho, tylko ja mówiłam: że pierogi wyszły dobre, że mak nie był gorzki, że kutia lepsza niż w zeszłym roku. Dzieci kiwały głowami, Piotrek coś burknął, że smaczne, ale to nie były te same święta. Nie dlatego, że brakowało jednego dania. Brakowało czegoś, co zawsze było, choć czasem w zbyt dużych ilościach – rozmów, śmiechu, nawet narzekań. A teraz było wszystko, tylko nie ludzie.
Zjadłam spokojnie, potem zebrałam talerze. Nikt nie protestował, nikt nic nie mówił. Wieczorem, kiedy dzieci się bawiły, a Piotrek oglądał telewizję, usiadłam z herbatą przy kuchennym stole i wtedy pomyślałam o tych jej kolorowych śledziach. Wciąż stały w lodówce, nieruszone, obce. Nie wiedziałam, co z nimi zrobić.
Helena, 65 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż ogląda skandynawskie seriale, a ja siedzę po łokcie w garach. Chyba myśli, że potrawy świąteczne robią się same”
- „Mąż wyrwał mnie z budki z kebabem i zafundował życie w luksusie. Nie wiedziałam, jak wysoką cenę będę płacić”
- „Syn nie widzi świata poza ekranem telefonu. Ma w nosie naukę, bo liczy się tylko to, co w mediach społecznościowych”