Reklama

Za oknem śnieg padał leniwie – grube, białe płatki osiadały na parapecie, a we mnie rosło to znajome, ciepłe uczucie: zaraz przyjadą. Przez ostatni tydzień czekałam na ten dzień jak dziecko. Wigilia. Święta. Zapachy, światła, wspomnienia… i oni – moje dzieci, moje wnuki. Miałam nadzieję, że może w tym roku będzie inaczej. Że znów poczuję ten zgiełk, który pamiętam z dawnych lat. Że znów ktoś zawoła z przedpokoju: „Babciu! Gdzie są pierniczki?!”

Ale nie łudziłam się zbyt długo. Od kilku lat coś się zmieniało. Niby wszystko było jak kiedyś – biały obrus, opłatek, karp w galarecie, pierogi, które lepiłam godzinami. Ale to tylko opakowanie. W środku było pusto. Coraz mniej rozmów, coraz mniej śmiechu. Coraz więcej ekranów. Przypomniałam sobie, jak Tomek – mój najstarszy wnuk – mając zaledwie siedem lat, dumnie stawiał na stole serwetki z reniferami. Jak Ala – wtedy jeszcze w warkoczykach – podkradała kluski z makiem przed kolacją. Byli mali, rozgadani, ciekawi wszystkiego. Wszystkiego oprócz ekranów.

A teraz? Teraz przyjeżdżają jakby „z obowiązku”. Cześć, babciu, buziak w powietrze, kurtka na wieszak. I zaraz: klik, klik, tap, tap. Palce na telefonach. Głowy pochylone. Milczenie. I znów to pytanie, które w ostatnich latach ciągle wraca do mnie.

Przyjechali, ale jakby ich nie było

Usłyszałam dzwonek do drzwi, ledwie zdążyłam przetrzeć ręce z mąki. Serce zabiło mi mocniej. Weszli jak co roku – najpierw Ewa, moja córka, z reklamówką pełną jakichś zapakowanych prezentów. Pocałowała mnie w policzek na odległość, rzuciła:

– Mamo, zaraz zdejmę buty, tylko dzieci muszę ogarnąć.

Zaraz za nią Tomek i Ala. Wyrośli jak na drożdżach. Tomek już prawie mnie przerastał, miał słuchawki w uszach i ledwie mruknął „Cześć babciu”, patrząc w telefon. Ala też coś przeglądała. Miała czerwony lakier na paznokciach, jak dorosła kobieta. Oboje zniknęli w salonie szybciej, niż zdążyłam powiedzieć, że zrobiłam ich ulubiony sernik.

– Jak tam w szkole? – zapytałam, stając w progu.

– Spoko – odpowiedział Tomek, nie podnosząc głowy znad ekranu.

– Przyjaciele, znajomi? Wszystko dobrze? – próbowałam dalej.

– Jest okej – rzuciła Ala, nadal stukając w telefon.

Usiadłam na brzegu fotela, czując się, jakbym była gościem w swoim własnym domu. Nie miałam śmiałości odebrać im telefonów, zaproponować czegoś wspólnie. Nawet nie zapytali, jak się czuję. Może nie interesowało ich to już wcale. Może myśleli, że skoro żyję i piekę ciasta, to znaczy, że wszystko u mnie dobrze.

– A pamiętacie, jak kiedyś robiliśmy łańcuchy z bibuły i przyklejaliście je taśmą do mebli? – zagadnęłam, starając się, żeby w moim głosie nie było zbyt dużo nadziei.

– Babciu, zaraz, coś oglądam – odpowiedział Tomek, nawet nie drgnął.

Spojrzałam na zegar. Dopiero siedemnasta. Cały wieczór przed nami. Siedziałam wśród dźwięków powiadomień i szelestu papieru od prezentów. Czułam się jak niepotrzebny dodatek do świątecznego zestawu: choinka, karp i babcia w rogu.

Nie miałam dostępu do ich świata

W kuchni pachniało tak, jak powinno w Wigilię. Barszcz był klarowny i aromatyczny, uszka leżały już w misie przykrytej lnianą ściereczką. Karp, który marynowałam od wczoraj, smażył się na złoto. Wszystko przygotowałam własnoręcznie.

Pamiętałam, co kto lubi – Tomek zawsze prosił o więcej krokietów, Ala nie lubiła grochu, więc dla niej zrobiłam osobno kapustę z rodzynkami. Ewa przepadała za kutią, której sama nigdy nie chciała robić. Wkładałam w te potrawy serce, jak zawsze. Nie z przymusu, tylko z potrzeby. Tylko czy to jeszcze komuś robiło różnicę?

Kiedy usiedliśmy do stołu, było cicho. Po krótkiej modlitwie i łamaniu się opłatkiem, które przebiegło szybciej niż zwykle, dzieci sięgnęły po telefony. Jedli mechanicznie, wzrok wbity w ekrany. Czasem chichotali do siebie, ale nie z powodu rozmowy przy stole. Patrzyli na coś, co działo się gdzieś indziej. W innym świecie, do którego ja nie miałam dostępu.

– Może byśmy wspólnie zaśpiewali? – zaproponowałam, z nadzieją w głosie. – Kiedyś tak lubiliście „Dzisiaj w Betlejem”, pamiętacie?

Babciu, serio? Kto teraz śpiewa kolędy... – Ala spojrzała na mnie z lekkim rozbawieniem, a potem z powrotem w telefon.

Wstałam i sięgnęłam po album ze zdjęciami. Otworzyłam go na stronie, gdzie byli oni – mali, uśmiechnięci, ubrani w swetry z reniferami. Siedzieli kiedyś na tej samej kanapie, co teraz. Tylko wtedy patrzyli na siebie. Na mnie.

– Zobaczcie, tu jesteście z tamtej Wigilii, kiedy zabrakło prądu. Pamiętacie, jak świeciliśmy latarkami i udawaliście, że jesteśmy w jaskini?

– Babciu, zaraz – powiedział Tomek, nie odrywając wzroku od ekranu.

Nie usiadłam już z powrotem. Stałam chwilę z otwartym albumem w rękach, a potem powoli zamknęłam go i odłożyłam na półkę. Może za rok będą bardziej obecni. Może wtedy.

Nikt nie reagował

W salonie było ciepło. Choinka mrugała światełkami, a świeczki na stole wypaliły się do połowy. Wszystko wyglądało jak z pocztówki – takiej, jaką kiedyś wysyłało się rodzinie z życzeniami. Tylko atmosfera nie miała nic wspólnego z tym obrazkiem.

Usiadłam przy kuchennym stole z filiżanką herbaty. Napar był mocny, z odrobiną cytryny. Taki lubię najbardziej, choć ostatnio rzadko kto pytał, jakiej herbaty mi zaparzyć. W salonie dzieci siedziały obok siebie, każde wpatrzone w swój ekran. Czasem ktoś coś parsknął śmiechem, Ala pstryknęła zdjęcie i wysłała je komuś, nie podnosząc głowy. Ewa układała naczynia w zmywarce, nie mówiąc nic.

Popatrzyłam na swoje dłonie. Pomarszczone, spracowane, pamiętające każde święta z ostatnich kilkudziesięciu lat. Tyle się w tych dłoniach działo – ciasta, szopki z papieru, laurki, obieranie warzyw do sałatki z Alą, którą zawsze kroiłyśmy razem. Teraz wszystko robiłam sama. Nawet nie zaproponowałam pomocy. Bałam się, że usłyszę: „Babciu, może później…”

Wzięłam łyk herbaty i powiedziałam półgłosem, nie oczekując odpowiedzi:

– Święta też już chyba nie są jak dawniej.

Nikt nie zareagował. Tylko choinka cicho zaszumiała od przeciągu, gdy ktoś otworzył drzwi do łazienki.

W mojej głowie pojawiły się obrazy sprzed lat. Głośne rozmowy, śmiech, zapach cynamonu, dzieci kręcące się wokół stołu, mąż życzący mi „jak najmniej zmęczenia przy tych wszystkich garach”, jego ręka na moim ramieniu. A teraz?

Byłam tu. Fizycznie. Ale tak naprawdę czułam, że zniknęłam. Zastanawiałam się, czy wszyscy tak mają. Czy to po prostu taki etap. Czy na tym polega starość – że człowiek coraz rzadziej jest potrzebny, a coraz częściej tylko obecny w tle.

Prawdziwa rozmowa – z kimś obcym

Następnego dnia rano wyszłam na spacer. Pomyślałam, że dobrze zrobi mi trochę świeżego powietrza. Chodniki były prawie puste, jeszcze przed południem. Na ulicach cisza, tylko gdzieniegdzie ktoś wracał z kościoła lub ciągnął sanki z dzieckiem.

Spotkałam Emilię – sąsiadkę z klatki obok. Nie widziałyśmy się od kilku tygodni, choć mieszkamy tak blisko.

– Cześć, Czesiu, i jak święta? Dzieci przyjechały? – zapytała z uśmiechem, ale bez przesadnej wesołości.

– Przyjechały. Są – odpowiedziałam. – Ale jakby ich nie było.

Zdziwiła się, marszcząc brwi, więc opowiedziałam jej, jak to wyglądało. O tej ciszy przy stole, o tym, że wnuki wpatrzone w ekrany, o tym, że próbowałam ich zagadać, ale zawsze było to „zaraz, babciu”.

Emilia westchnęła.

U mnie to samo. Przylecieli całą gromadą, niby na święta, ale nikt ze mną nie rozmawiał. Wnuczki cały czas w telefonach, syn siedział w kuchni i robił jakieś maile służbowe.

Zrobiło mi się jakoś lżej, choć zarazem ciężej. Bo to znaczyło, że to nie tylko mój dom się tak zmienił. Że coś większego nam wszystkim się wymyka.

– A pamiętasz, jak nasze dzieciaki kiedyś po klatce biegały z tymi aniołkami z waty i świecidełkami? – zapytałam. – Prawie choinkę spalili kiedyś…

– Jakby to było wczoraj – uśmiechnęła się z rozrzewnieniem. – A teraz? Moja wnuczka powiedziała, że żywa choinka to przeżytek i że „sztuczne są bardziej eko”.

– A moja, że nikt normalny już nie śpiewa kolęd.

Szłyśmy obok siebie powoli, jakbyśmy nie chciały wracać do tych pustych domów, pełnych ludzi. Rozmowa z Emilią była pierwszą tego dnia, w której ktoś mnie słuchał. I której ja chciałam słuchać.

– Wiesz, Czesiu… – powiedziała na pożegnanie. – Może i jesteśmy z innej epoki. Ale chyba to wcale nie znaczy, że gorszej.

– Chyba nie – odpowiedziałam cicho. – Chyba nie.

Jeszcze jedno podejście

Wieczorem zrobiłam kakao. W kuchni zostało trochę pierników, więc ułożyłam je na talerzu i zaniosłam do salonu. Dzieci siedziały jak wcześniej – każde ze swoim światem w dłoni. Postawiłam tacę na stoliku, usiadłam obok i spróbowałam jeszcze raz.

– A pamiętacie, jak robiliśmy aniołki z waty? Macie może ochotę zrobić jakieś ozdoby?

Ala nawet nie spojrzała.

– Babciu, my nie jesteśmy już dziećmi.

Tomek założył słuchawki. Nikt więcej się nie odezwał.

Wzięłam kubek i przesiadłam się na drugi fotel. Patrzyłam na choinkę i przez chwilę miałam wrażenie, że ona ma więcej do powiedzenia.

Wszystko się zmieniło

Po ich wyjeździe posprzątałam po cichu. Album ze zdjęciami schowałam do kredensu, nie sprawdzając nawet, czy ktoś go przypadkiem nie przewracał. Usiadłam przy stole z kawałkiem piernika. Był jeszcze miękki, dobrze doprawiony. Jadłam go powoli, ale nie czułam smaku. Przypomniałam sobie, jak kiedyś te same pierniki ukrywałam przed wnukami, bo zjadali po pięć na raz. A teraz zostało ich pół blaszki. Nietknięte.

Zgasiłam światła w kuchni i zapaliłam tylko lampki na choince. Usiadłam z zeszytem, który trzymam w szufladzie od lat. Czasem piszę tam listy. Niekoniecznie do kogoś, czasem po prostu do siebie. Albo do niego. Dziś napisałam krótko: „Znowu byłam niewidzialna”.

Zamknęłam zeszyt. Spojrzałam jeszcze raz na choinkę. Świeciła ładnie, równo, bez mrugania. Może dla nich te święta też były jakieś. Może inne niż moje, ale jednak inne niż wszystko. W końcu może i te nowe święta mają swój urok… tylko trzeba nauczyć się patrzeć na nie z dystansu.

Czesława, 71 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama