Reklama

Szedłem ulicą, gdy nieoczekiwanie mój wzrok przyciągnął stojący na wystawie stary ebonitowy telefon. Uśmiechnąłem się do własnych myśli. Przypomniałem sobie, jak będąc dzieckiem, poszedłem pewnego dnia do biura, w którym pracował mój ojciec. Na biurku w jego pokoju stało kilka takich czarnych stworów, które co jakiś czas dzwoniły, a tata podnosił słuchawkę i notował to, co ktoś miał mu do przekazania.

Reklama

Wtedy właśnie dowiedziałem się, że niektórzy telefonują do niego aż zza oceanu i poprzez podmorskie linie przekazują tacie korespondencje prasowe z drugiej półkuli… Wystawa należała do sklepiku ze starymi rzeczami.

Po chwili wahania wszedłem do środka

– Widziałem, że pan szanowny zwrócił uwagę na ten ebonitowy aparat – rzucił zza lady starszy przygarbiony mężczyzna o posiwiałych skroniach. – W latach 20. ubiegłego wieku to był szał nowoczesności. Słuchawka i mikrofon już były ze sobą połączone i jeśli aparat miał długi kabel, można go było przenosić po całym pokoju, no po prostu lukstorpeda. Zresztą przez taką właśnie firmę został wyprodukowany – „Tele Lukstorpeda”. Przyznam z niechęcią, że przez długi czas zastanawiałem się, czy pozbyć się tego aparatu.

– Jakieś wspomnienia?

– Dobrze pan to ujął, wspomnienia – sprzedawca mówił z szybkością strzelającego karabinu maszynowego. – Wszystkie związane są z moją żoną. Nie uwierzy pan, ale przez całe życie miałem tylko jedną kobietę, i nigdy mi nie przyszło do głowy, żeby ją zdradzić z inną.

– To bardzo pięknie o panu świadczy – kiwnąłem z uznaniem głową i pomyślałem, że ja nie miałbym odwagi tak głośno zachwalać swojej cnoty, chociaż również nie uznaję tak zwanych skoków w bok.

– Jak się ma wspaniałą żonę, to nie zwraca się uwagi na inne. A moja Dosia prócz tego, że była piękna, to jeszcze miała artystyczną duszę. Malowała cudne obrazy, i co rusz znosiła do domu jakieś starocie. Nie ukrywam, że stanowiło to dla mnie spore obciążenie finansowe, ale nie potrafiłem powiedzieć „nie”, gdy przychodziła do mnie i spoglądała rozpłomienionym wzrokiem.

„Nawet sobie nie wyobrażasz, kochanie, kto mógł trzymać tę słuchawkę”

– tak mi pewnego dnia powiedziała, gdy przyniosła do domu telefon, który raczył pan zauważyć na wystawie. „Muszę ci Ludwiku powiedzieć, że gdy po raz pierwszy wzięłam do ręki jego słuchawkę, niemal przeniosłam się w przedwojenne lata 20.

Miałam na sobie jedwabny peniuar i odbierałam telefon od adoratora, który chciał zabrać mnie wieczorem na występy do kabaretu”. Tak, tak, proszę szanownego pana, moja żona miała ogromną wyobraźnię i taki dar mówienia, że człowiek niemal wierzył we wszystko, co mówiła. Proszę sobie wyobrazić, że pewnego dnia oświadczyła, że ludzie są niczym wiekowe przedmioty. Każdy z nas starzeje się, zanika, maleje oraz szarzeje, wtapiając się w życiowe tło.

„Odchodzimy, Ludwiczku – mawiała do mnie Dosia – i tylko przedmioty, na których kiedyś spoczęła nasza dłoń, potrafią jeszcze przywrócić do życia pamięć o naszej osobie. Pewnego dnia ja też odejdę… A wtedy ty, patrząc na ten telefon, przypomnisz sobie, jak to sobie wyobrażałam, że jestem damą sprzed lat i myślę o nocnym szaleństwie ze swoim adoratorem”.

– Wspaniała żona plus wspaniała wyobraźnia… Musiał mieć pan z nią niezapomniane życie – rzuciłem.

– Wyśmienicie pan to ujął, niezapomniane. Czasami nawet żałowałem, że takie właśnie ono było – mówiąc te słowa, sprzedawca gwałtownie posmutniał.

– Z jakiego powodu? – spytałem.

– Kiedy mamy życie szare i byle jakie, to pod koniec niczego w nim nie żałujemy. Było, poszło, minęło. Kiedy jednak przy naszym boku stała wspaniała kobieta… – ciężko westchnął. – Kiedy zabrakło Dosi, mój świat niemal się zawalił. Odeszła tak nagle i nieoczekiwanie. Jednego dnia szczebiotała i tuliła się do mnie, a drugiego… – mówił coraz bardziej nerwowym, rwącym się głosem, aż wreszcie zamilkł.

Po kilku sekundach podjął przerwany wątek

– Atak serca… Umarła we śnie… Z jednej strony, zazdrościłem jej tego, a z drugiej, nie chciałem wybaczyć, że tak nagle mnie opuściła. Zostałem całkowicie sam, niczym piesek, który w mroźną zimę wyślizgnął się z kochających dłoni, wylądował w śniegu i patrzył przerażony, jak sanie coraz bardziej się oddalają.

Tak właśnie było ze mną. Wtedy postanowiłem ze sobą skończyć. Zamknąłem się w domu, położyłem do łóżka, aby zakończyć w nim życie. Ile tak leżałem w bezruchu? Miałem rozpalone czoło i niewątpliwie z tych nerwów dostałem temperatury. I nagle zadzwonił telefon.

– Tamten? – spojrzałem na wystawę.

Sprzedawca poszedł po niego i po chwili postawił go przede mną na ladzie.

– Właśnie ten. Jest nadal sprawny i gdyby nie obecna telefonia cyfrowa, można byłoby przez niego rozmawiać po analogowym, rzecz jasna, łączu. Tylko że wtedy telefon nie był podłączony do gniazdka, lecz stał na jednej z szafek jako ozdoba. Moja żona lubiła na niego patrzeć…

– I zadzwonił? – zdziwiłem się.

– Ja też, proszę szanownego pana, byłem równie zaskoczony, jak i pan teraz. W pierwszej chwili byłem przekonany, że mam omamy słuchowe. Z ludźmi chorymi czasami tak bywa. Ale nie, to właśnie dzwonił ten aparat. Drrrr, drrrrr! Musiałem mieć nietęgą minę, kiedy do niego podszedłem i wyciągnąłem dłoń, żeby podnieść słuchawkę.

Sprzedawca na sekundę zawiesił głos, podkreślając dramatyzm i napięcie chwili, której wówczas doświadczył.
Nie ma co kryć, gość był fenomenalnym opowiadaczem, i chociaż niewiele miałem czasu, chciałem słuchać, co wydarzyło się dalej.

– I co? – ponagliłem.

Mężczyzna podniósł słuchawkę, odgrywając wydarzenie, którego był uczestnikiem.

– Wziąłem słuchawkę do ręki i niepewnie przytknąłem ją do ucha. „Halo”, wydusiłem z siebie, patrząc na sznur, który 20 centymetrów od aparatu był ucięty.

– No i…?

– Usłyszałem w słuchawce jej głos.

– Pana żony?

Sprzedawca kiwnął z powaga głową.

– „Ludwiczku. Halo… Ludwiczku”. Miałem wrażenie, że głos Dosi dociera do mnie z bardzo daleka. Ale to była moja kruszynka, nawet teraz mógłbym przysiąc na wszystkie świętości, że się nie myliłem. Zacząłem krzyczeć „Halo! Halo!”. Ale moja żabka tylko powtarzała stale jedno i to samo, „Ludwiczku. Halo… Ludwiczku.”

W pewnej chwili Dosia się rozłączyła

Sekundę później przyszło otrzeźwienie… – mężczyzna potarł dłońmi skronie. – Co robię w przedpokoju w pomiętej i przepoconej piżamie? Dlaczego w moim mieszkaniu jest tak brudno? Co pomyśli o mnie żona, jeśli za moment zjawi się w drzwiach? Sekundę potem przypomniałem sobie, że przecież Dosia nie żyje. Zarazem przyszła świadomość, że z pewnością nie życzyłaby sobie, gdybym zamierzał ze sobą skończyć. Może dlatego właśnie był ten telefon z zaświatów?

– Z zaświatów? Jest pan tego pewien?

– A czy, proszę szanownego pana, w dzisiejszym życiu można być czegokolwiek pewnym? Politycy mówią jedno, a robią coś innego… Reklama obiecuje rakietę, a okazuje się, że kupił pan hulajnogę… Życie kołysało pana i rozpieszczało, a tu pewnego dnia widzi pan w lustrze starego człowieka… Gapi się pan na swoje odbicie i zastanawia się pan, kto stanął po drugiej stronie szklanej tafli i właśnie na pana się gapi.

– Rozumiem, że wziął się pan za siebie.

– Jak widać na załączonym obrazku. Umyłem się, ubrałem i poszedłem do lekarza, gdzie wyszło, że mam zapalenie płuc i muszę natychmiast iść do szpitala… Potem lata mijały i pewnego dnia okazało się, że coś niedobrego dzieje się z moim sercem. Za lekarzami nigdy człowiek nie nadąży – westchnął refleksyjnie. – Przepisano mi jakieś lekarstwa i taki jeden medyk zapowiedział, że jak zapomnę tego najważniejszego, to serce mi stanie i przejadę się na drugi świat. Kiedy z lekarstwami wróciłem do domu, pomyślałem, że nie jest to wcale głupi pomysł.

– Przejechać się na drugi świat, gdzie z pewnością czekałaby już na mnie moja Dosia. No i tak właśnie zrobiłem.

– Ale widzę, że jest pan w dobrej kondycji – zauważyłam z uśmiechem.

– A i owszem. Otóż kiedy miałem zamiar iść spać, znów nieoczekiwanie rozległ się dzwonek telefonu… Tego telefonu – sprzedawca najwyraźniej uprzedził pytanie, które mogłem zadać.

– Ładny gips – mruknąłem.

– Zdenerwowany podszedłem do aparatu, podniosłem słuchawkę i po drugiej stronie usłyszałem głos Dosi: „Ludwiczku. Halo… Ludwiczku”. Znowu zacząłem ją wołać, że „jestem”, że dobrze ją „słyszę”, że „tęsknię”.

Ale ona nic tylko, „Ludwiczku. Halo… Ludwiczku”. Sekundę później mój wzrok spoczął na opakowaniu lekarstwa, którego nie zażyłem po kąpieli. Najwidoczniej moja kruszynka chciała, żebym jeszcze pozostał na tym świecie, gdyż mam tu jeszcze coś do zrobienia… Więc jak, kupuje pan?

Kupiłem i zaniosłem do domu. Postawiłem na jednej z komódek

Jadwinia nie była zachwycona, że znowu wydałem pieniądze na kolejny staroć, i ściągnąłem go do naszego mocno już zagraconego domu. Żona bardzo mnie kocha, ale nie lubi, gdy nie potrafię upilnować swojego portfela. Kiedy spojrzała na mnie wzrokiem pełnym przygany, wyrzuciłem z siebie jednym tchem:

– Nawet sobie nie wyobrażasz kochanie, kto mógł trzymać tę słuchawkę. Muszę ci powiedzieć, że gdy po raz pierwszy zobaczyłem ten aparat… – Jadwinia przerwała moje słowa pocałunkiem.

– Tak, tak, pewnie ktoś bardzo ważny. Jeszcze mi powiesz, że ten telefon może połączyć cię z odległą przeszłością, a może z duchami – żona roześmiała się perliście, a mnie zdziwiły jej słowa.

Czyżby coś wiedziała o…?

Reklama

– No, nie stój tak. Chodź jeść, ty mój wariacie. Umyj ręce, obiad czeka już na stole – stwierdziła i lekko popchnęła mnie w stronę łazienki.

Reklama
Reklama
Reklama