„Na wywiadówce oceniałam syna, a wieczorami jego tatusia. Niespodziewanie to ja dostałam lekcję życia”
„Kiedy zamykam drzwi pokoju nauczycielskiego i wychodzę do domu – znikam. Ludzie mijają mnie na ulicy, jakby mnie nie było. I kiedy się z tym prawie pogodziłam – zobaczyłam go. Ojca jednej z moich uczennic. Siedział w trzecim rzędzie na wywiadówce. Patrzył na mnie bardzo wymownie. Za bardzo”.

- Redakcja
Pracuję w tej samej szkole od dziewięciu lat. Wszyscy mnie znają: pani od Mickiewicza, od rozprawek i „Balladyny”, wymagająca, ale sprawiedliwa. Dzieci mnie lubią. Rodzice szanują. Koleżanki z pokoju nauczycielskiego czasem proszą o radę, czasem o kawę. Dzień mija za dniem, jak kolejne kartki w dzienniku – poranne sprawdzanie obecności, lekcje, rozmowy z uczniami, narady z dyrekcją, wieczorne poprawianie zeszytów. Powtarzalność. Spokój. Nuda.
Po pracy wracam do mieszkania, w którym od lat wszystko jest tak samo – biała kuchnia, szary narożnik, książki poukładane według autorów. Zmywarka, która rzadko jest pełna. Półka z winem, które coraz częściej otwieram tylko dla siebie.
Ostatni raz byłam zakochana pięć lat temu. Mężczyzna, który nie potrafił zaakceptować, że praca w szkole to nie hobby, tylko moje życie. Od tamtej pory było kilka randek, kilka prób, kilka samotnych nocy, z których nic nie wynikło. Zaczynam się zastanawiać, czy to już tak zostanie – czy każda z nas, kobiet z klasą i kredą, w końcu staje się przezroczysta, niewidzialna poza tablicą.
W klasie czuję się kimś. Tam mam głos, autorytet, energię. Ale kiedy zamykam drzwi pokoju nauczycielskiego i wychodzę do domu – znikam. Ludzie mijają mnie na ulicy, jakby mnie nie było. Nawet kierowca autobusu nie patrzy mi w oczy, kiedy kupuję bilet. Właśnie wtedy, kiedy pogodziłam się z tą przezroczystością, kiedy uznałam, że może tak ma być – zobaczyłam go. Ojca jednej z moich uczennic. Siedział w trzecim rzędzie podczas zebrania klasowego. W granatowym płaszczu, z kubkiem kawy i spojrzeniem, które... które zatrzymało się na mnie chwilę za długo. Przypomniałam sobie, jak to jest, kiedy ktoś na ciebie patrzy. Nie przez ciebie. Prosto na ciebie.
Wierzyłam, że to może się udać
Spotykaliśmy się w mieszkaniu, które wynajmował na Żoliborzu. Małe, urządzone bez większego gustu, ale czyste i z zapachem jego perfum unoszącym się w powietrzu. Pierwszy raz przyszłam tam w piątek, po zebraniu klasowym. Powiedział, że chce porozmawiać o córce, że nie ma z kim zostawić dziecka, ale bardzo chce pogadać. To było kłamstwo, oczywiście, ale wtedy w to nie wnikałam. Było mi wszystko jedno, byle tylko jeszcze raz poczuć na sobie jego spojrzenie.
Był ciepły. Delikatny. Przypominał mi, że jestem kobietą, a nie tylko nauczycielką. Dotykał mojej twarzy, jakby chciał ją zapamiętać. Mówił, że z nikim nie rozmawia mu się tak dobrze. Że jestem inna. Że ze mną czuje, że żyje... Tak powiedział któregoś wieczoru, gdy leżałam przy nim, naga pod jego ramieniem, a w tle leciała jakaś stara ballada z radia. Miał ciepły głos i umiał mówić o uczuciach, przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.
– Musimy być ostrożni, ale warto – powtarzał, kiedy próbowałam się buntować, że nie mogę tak żyć w ukryciu.
– To wszystko przez nią, przez moją byłą. Córka... muszę myśleć o niej. Ale ty jesteś ważna. Naprawdę ważna – mówił, całując mnie w szyję.
Po tych spotkaniach wracałam do domu odmieniona. Śmiałam się do siebie w lustrze, zapominałam o samotności. Przestałam sprawdzać, czy są nowe wiadomości od byłych uczniów na Messengerze. Nie przeszkadzała mi już cisza wieczorów. Czekałam na każdą wiadomość od niego, na każdą możliwość spotkania. W jego oczach byłam nie tylko kobietą, ale też kimś wyjątkowym. Mówił, że rozumie mnie lepiej niż ktokolwiek.
I ja chciałam wierzyć, że to nie jest przelotne. Że to nie tylko potrzeba czułości czy ucieczka przed samotnością. Wierzyłam, że to się może udać. Wychodząc z jego mieszkania, nigdy nie brałam ze sobą nic poza kluczem i nadzieją. Wierzyłam, że kiedyś to przestanie być tajemnicą. Że przyjdzie dzień, kiedy nie będziemy musieli się chować.
Ktoś dowiedział się o romansie
Pierwszą wiadomość dostałam we wtorek, krótko po czwartej po południu. Byłam jeszcze w szkole, kończyłam poprawiać sprawdziany z szóstej klasy. Zobaczyłam powiadomienie na telefonie i zamarłam. Zdjęcie. Nasze. Zrobione zza firanki albo przez szybę, nieostre, ale wystarczająco wyraźne, by rozpoznać nas siedzących razem na jego kanapie. Poniżej tylko jedno zdanie: „Długo jeszcze będzie pani nadużywać zaufania?”. Serce zaczęło mi walić jak oszalałe. Poczułam, jakby ktoś mnie właśnie złapał na gorącym uczynku, chociaż nie byłam pewna, kto i dlaczego.
Napisałam do niego od razu, prawie bez tchu, że musimy się spotkać. Odezwał się dopiero po godzinie. Z duszą na ramieniu pojechałam na Żoliborz. Czekał na mnie z kieliszkiem wina i tym swoim spokojem, który nagle zaczął mnie drażnić.
– Ktoś wie. Dostałam wiadomość, zdjęcie... – powiedziałam, trzymając telefon w dłoni. Podałam mu go. Przejrzał wiadomość, nie mówiąc ani słowa.
– Spokojnie – odezwał się w końcu. – Ludzie lubią plotkować. Ważne, że my wiemy, co między nami jest. – Odstawił kieliszek, jakby ta sprawa go w ogóle nie ruszała.
– Ale... co, jeśli to trafi do dyrekcji? Albo... do jej matki? – Mój głos trząsł się coraz bardziej.
– Karolina, posłuchaj mnie. Musimy zachować spokój. Nic złego nie zrobiliśmy. Jesteśmy dorośli. To tylko złośliwości. – Jego głos był łagodny, ale zbyt spokojny, zbyt... wyćwiczony. Jakby to już kiedyś przerabiał.
Siedziałam z nim na tej kanapie, próbując się uspokoić, ale coś we mnie zaczęło się kruszyć. Patrzyłam na niego i nagle dotarło do mnie, że ja się boję, a on – nie. Że ja ryzykuję wszystko, a on? On może się wycofać w każdej chwili. Tłumaczyłam to sobie – że musi być ostrożny, że ma córkę, że przecież się stara. Ale coraz częściej łapałam się na tym, że myślę, że to ja jestem tą, która zawsze musi coś tłumaczyć. Sobie. Jemu. Wszystkim.
Na dywaniku u dyrektora
Wezwał mnie dyrektor. W jego głosie nie było złości, raczej napięcie.
– Karolino… czy to pani na tych zdjęciach?
Zamarłam. Na biurku leżały wydruki – to samo zdjęcie, które dostałam na telefonie, i jeszcze jedno, jak wychodzę z jego klatki schodowej. Zdjęcia były podpisane. Ktoś zadbał o każdy szczegół.
Nie zaprzeczyłam. Nie potrafiłam.
– To sprawa poważna. Rodzice kilkorga uczniów są zaniepokojeni. Musimy to wyjaśnić – powiedział cicho.
Wieczorem pojechałam do niego. Drzwi otworzył niechętnie, jakby się mnie wstydził.
– Muszę chronić rodzinę – powiedział, unikając wzroku. – Nie mogę tego tłumaczyć. Przepraszam…
Patrzyłam na niego jak na obcego. Przez tyle tygodni był moim całym światem, a teraz nawet nie próbował walczyć. Wyszłam bez słowa. Na klatce zderzyłam się z sąsiadką, która zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów. Byłam nikim. Nikim, komu warto wyjaśnić. Nikim, kogo warto bronić.
Gdzie popełniłam błąd?
Nie odezwał się. Ani razu. Żadnej wiadomości, żadnego wyjaśnienia. Cisza, która bolała bardziej niż wszystkie jego słowa wcześniej. Próbowałam do niego dzwonić. Odebrał tylko raz.
– Nie mogę z tobą rozmawiać – powiedział szybko i się rozłączył.
Potem już tylko poczta głosowa.
W pracy wszyscy udawali, że nic się nie stało. Ale widziałam ich spojrzenia, słyszałam niedokończone zdania w pokoju nauczycielskim.
– No, Karolina... – zaczęła kiedyś Beata od matematyki, ale urwała, gdy tylko spojrzałam na nią ostrzej. Nawet Marta, z którą zwykle jeździłam na konferencje, trzymała dystans.
Nie wiedziałam, co bardziej boli – jego milczenie czy ich półsłówka. Siedziałam wieczorami w pustym mieszkaniu, analizując wszystko od nowa. Co powiedział, jak patrzył, gdzie mogłam się pomylić. Szukałam sensu, jakby od tego miało zależeć moje przetrwanie. Może to ja byłam naiwna. Może chciałam za dużo. A może po prostu byłam wygodna tylko na chwilę – idealna do schowania, do ukrycia. Niewygodna, gdy trzeba było ponieść konsekwencje.
Karolina, 43 lata
Czytaj także:
- „Chrzestna mojej córki zgotowała mi piekło. Na komunii wyjawiła sekret, który od dawna skrywałam przed mężem”
- „Córka usłyszała na komunii, że wygląda jak biedulka, bo ma suknię z lumpeksu. To wstyd przyjąć Boga do tak brudnego serca”
- „Dziewczynka na komunii musi wyglądać jak aniołek w bieli, a nie mnich. Córka zrobiła z wnuczki pośmiewisko”