„Na zewnątrz moje życie wyglądało jak z bajki. Dopiero za zamkniętymi drzwiami mój mąż zdejmował swoją maskę”
„Prawdziwe życie zaczyna się, kiedy zamykają się drzwi. Wtedy Adam zdejmuje maskę. Już nie całuje mnie w policzek. Już nie pyta, jak mi minął dzień. Patrzy na mnie jak na służącą. Zauważy najdrobniejszy kurz, nierówno ułożone ręczniki, odrobinę za tłustą zupę. Ale najbardziej boli mnie jego chłód”.

- Redakcja
Moje życie wygląda jak z reklamy – przynajmniej z zewnątrz. Ludzie mijający nas na ulicy widzą zadbaną kobietę u boku eleganckiego mężczyzny. W moich włosach nigdy nie widać odrostów, w koszuli Adama nie ma ani jednego zagniecenia. Nawet nasze dziecko wygląda jak spod igły: jasna sukienka, równiuteńkie warkocze, pantofelki z kokardką. W salonie zawsze pachnie świeżo zmieloną kawą, a podłogi lśnią tak, że mogłabym się w nich przeglądać. Sąsiedzi czasem zaglądają na chwilę, mówiąc z zazdrością:
– Ewa, jak ty to robisz? Zosia taka grzeczna, Adam zawsze taki uprzejmy... A ten dom! Życie jak z bajki, co?
Zazwyczaj się tylko uśmiecham. Co innego mogę? Nie wytłumaczę im, że bajki też mają swoje czarne charaktery. Prawdziwe życie zaczyna się, dopiero kiedy zamykają się drzwi. Wtedy Adam zdejmuje maskę. Już nie całuje mnie w policzek. Już nie pyta, jak mi minął dzień. Patrzy na mnie jak na służącą. Zauważy najdrobniejszy kurz na półce, nierówno ułożone ręczniki, odrobinę za tłustą zupę.
Najbardziej boli mnie jego głos, chłodny, sarkastyczny. Jego spojrzenia, które przyprawiają mnie o dreszcze. Jego „dobre rady”: jak mam się ubrać („nie bądź wulgarna”), co gotować („czy ty nie potrafisz nic innego?”), kiedy mówić, a kiedy lepiej milczeć („chcesz się znowu ośmieszyć?”). Nauczyłam się nie podnosić głosu. Nauczyłam się wyczuwać jego nastrój z ruchu brwi. Potrafię zamienić gniew w uśmiech w mniej niż sekundę. Czasem sama przed sobą nie wiem, czy to jeszcze udawanie, czy już ja naprawdę...
Zosia… Ona wszystko widzi. Nie pyta, ale jej oczy – te duże, smutne oczy – patrzą na mnie z lękiem. Przysiada obok, tuli się. Kiedy Adam jest w domu, nie odzywa się ani słowem. Jakby bała się, że sama obecność dźwięku sprowokuje coś złego. Tego wieczoru, jak zwykle, siedzieliśmy przy kolacji. Adam kroił stek, jakby był chirurgiem na sali operacyjnej.
– Trochę przesadziłaś z czosnkiem – powiedział z uśmiechem, który nie sięgał jego oczu. – Ale nie przejmuj się. Nie każdy się nadaje do gotowania.
– Przepraszam – szepnęłam.
– Przepraszasz, bo masz za co. Kiedyś nauczysz się, że gotowanie to nie jest twoja mocna strona – zaśmiał się cicho.
Pokiwałam głową. Lepiej się zgodzić. Lepiej nie wdawać się w dyskusję. Zosia spojrzała na mnie, potem spuściła głowę. Po kolacji pomogła mi w kuchni. Cicho, bez słów. Tylko raz odezwała się szeptem:
– Mamusiu… A gdybym kiedyś też miała męża, to… będę musiała być jak ty?
Spojrzałam na nią z zaskoczeniem. A ona dodała jeszcze ciszej:
– Bo ja nie chcę. Ja nie chcę być tobą.
I wtedy, po raz pierwszy od bardzo dawna, poczułam coś innego niż strach. Poczułam wstyd. Bo nie chroniłam jej nawet tak, jak próbowałam chronić siebie.
Jesteś niczym beze mnie
Pamiętam ten dzień od samego rana. Adam wstał wcześniej niż zwykle, rzucił tylko krótkie „dzień dobry” i zniknął w łazience. Kiedy wyszedł, spojrzał na mnie z wyraźnym niezadowoleniem.
– Kawy nie zrobiłaś? – zapytał, jakby nie potrafił pojąć, że mogłam czegoś nie zdążyć.
Zebrałam się w sobie, przygotowałam śniadanie, dopilnowałam, żeby Zosia miała wszystko do szkoły. Myślałam, że może będzie lepszy dzień. Ale wszystko poszło nie tak. Na obiad zaplanowałam jego ulubione spaghetti. Przez chwilę zagapiłam się, bo Zosia prosiła mnie, żebym jej pokazała, jak rysować drzewa. Makaron zrobił się zbyt miękki. Gdy Adam wrócił, był już w złym humorze. Ściągnął marynarkę, powiesił ją starannie, jak zawsze, i wszedł do kuchni.
– Co to jest? – zapytał, zerkając na talerz.
– Spaghetti, jak lubisz... tylko... trochę się rozgotował makaron.
Podniósł widelec i potrząsnął nim lekko, jakby oceniając fakturę.
– Rozgotowany? To nie jest trochę. To jakaś ohydna papka. Nawet głupiego obiadu nie potrafisz zrobić.
– Przepraszam – powiedziałam cicho, ale już wiedziałam, że nie o makaron chodzi.
– Ile razy mam ci powtarzać? Codziennie to samo. Życie ze mną to dla ciebie luksus. A ty nie jesteś nawet w stanie ugotować obiadu jak człowiek. Jesteś nikim beze mnie. Rozumiesz?
Zamarłam. Próbowałam coś powiedzieć, choćby jedno słowo, żeby się obronić, żeby pokazać, że nie jestem tym, za kogo mnie bierze. Zosia stała w korytarzu. Nie odezwała się ani słowem. Adam wziął klucze, spojrzał na mnie jeszcze raz i powiedział tylko:
– Muszę odpocząć. Bo z tobą to się człowiek wykończy.
Trzasnął drzwiami. Zostałyśmy same. Stałam jeszcze chwilę przy blacie, jakby moje ciało nie mogło się zdecydować, co zrobić. Potem usiadłam na krześle, bo kolana mi się ugięły. Czułam nie tylko strach, ale też coś gorszego – przekonanie, że może on ma rację. Może naprawdę wszystko psuję. Może gdybym była lepsza, on byłby inny. Może nie miałby powodów. Zosia podeszła do mnie powoli. Usiadła obok i położyła głowę na moim ramieniu. Nie płakała. Po prostu była.
– Mamusiu – powiedziała bardzo cicho – ja nie chcę być dorosła. Nigdy nie chcę być żoną.
To jedno zdanie zabolało mnie bardziej niż cokolwiek, co kiedykolwiek powiedział Adam. Czułam, że właśnie straciłam coś, czego nie powinnam była nigdy ryzykować – jej zaufanie. A przecież robiłam to wszystko dla niej. Albo tak mi się wydawało.
Nie zmrużyłam oka
Tej nocy nie zmrużyłam oka. Leżałam w ciemności, słuchając cichego oddechu Zosi. Głaskałam ją po włosach i myślałam o tym, jaką matką jestem. Przypomniałam sobie swoją – jak siedziała w kuchni, patrząc w okno, udając, że nie słyszy, jak ojciec trzaska drzwiami. Też kiedyś powiedziałam jej, że nie chcę być taka jak ona.
Poczułam, że zamknęłam córkę w tym samym losie. I wtedy zrozumiałam – to się nie zmieni, dopóki ja czegoś nie zmienię. Rano Adam wyszedł do pracy bez słowa. Widziałam jego twarz, chłodną, jakby nic się nie stało. Gdy zatrzasnął za sobą drzwi, usiadłam przy stole i patrzyłam przez okno, zupełnie jak kiedyś mama. Tylko tym razem wstałam. Zosia zapytała, dlaczego się pakujemy. Uklękłam przed nią i powiedziałam:
– Bo czas być odważnymi.
Gdy zapukałam do drzwi przyjęła nas kobieta o ciepłych oczach i spokojnym głosie. Pani Teresa.
– To miejsce jest dla takich jak pani. Jest bezpiecznie. Nie musi pani niczego tłumaczyć. Proszę tylko być – powiedziała.
Zosia ścisnęła moją dłoń i zapytała cicho:
– Mamo… czy teraz będziemy bezpieczne?
Spojrzałam jej w oczy i pierwszy raz od dawna odpowiedziałam z przekonaniem:
– Tak. Teraz już tak.
Obudziłam się, ale bolało
Pokój był niewielki, ale czysty i ciepły. Ściany pomalowane na jasny beż, dwa łóżka, szafa, małe biurko. Zosia od razu wspięła się na jedno z łóżek, wtuliła w koc i nawet nie zapytała, gdzie jesteśmy. Była zmęczona. Zasnęła z otwartą buzią i rączkami przy twarzy, jakby broniła się przed tym wszystkim, czego nie dało się już cofnąć. Ja nie mogłam zasnąć. Obok, na drugim łóżku, leżała kobieta. Miała około czterdziestu lat, krótkie włosy, dres i kolczyk w brwi. Leżała z rękami pod głową i patrzyła w sufit.
– Pierwszy raz? – zapytała bez patrzenia na mnie.
– Tak – odpowiedziałam cicho.
– Spokojnie. Nikt tu nie zadaje głupich pytań. Wszyscy przyszli tu z jednego powodu. A niektóre to nawet wracają.
Spojrzałam na nią niepewnie. Odwróciła głowę i uśmiechnęła się krzywo.
– Ania jestem. Mąż z tych, co nigdy nie podnoszą ręki. Za to język ostrzejszy niż żyletka. Wiesz, co ci powiem? Wolę już spać w takim miejscu niż w łóżku obok kogoś, kto cię potrafi zabić samym spojrzeniem.
– Ewa – powiedziałam tylko. Głos mi się załamał, więc nie ciągnęłam dalej.
– Masz dziecko? – zapytała po chwili.
– Osiem lat. Śpi.
– To dobrze. Może jeszcze nie rozumie wszystkiego.
Pokręciłam głową.
– Powiedziała mi, że nie chce być mną, jak dorośnie.
Ania milczała chwilę, a potem westchnęła.
– Dzieci widzą więcej, niż nam się wydaje. Ale też przez nie człowiek w końcu się budzi. Ty się obudziłaś. To wystarczy na początek.
W nocy Zosia przebudziła się, podeszła do mojego łóżka i wtuliła się we mnie.
– Mamusiu, a on nas tu znajdzie?
Objęłam ją mocno.
– Nie tym razem – odpowiedziałam szeptem. I pierwszy raz powiedziałam to nie tylko dla niej, ale też dla siebie.
Nauczyłyśmy się śmiać
Mieszkanie było małe, ale nasze. Dwa pokoje z aneksem kuchennym. W oknach białe firanki, na parapecie doniczki z ziołami, których ciągle zapominałam podlewać. Na stole krzywo położona serwetka i kubek z połową zimnej kawy. Zosia chodziła po mieszkaniu w skarpetkach, śmiejąc się do swoich myśli. Nauczyła się śmiać na głos.
Zaczęłam pracę w biurze rachunkowym jako pomoc. Układam faktury, odbieram telefony, w przerwach jem kanapki z innymi kobietami, które opowiadają o swoich dzieciach i problemach z samochodami. Czasem mówię coś śmiesznego. Śmieją się. Nie z grzeczności. Ze mną naprawdę można się śmiać, gdy jestem sobą. Chodzę w dżinsach i luźnych koszulach. Mam jedną z czerwonymi guziczkami, którą Zosia nazywa „kurtką mocy”. Czasem maluję usta na czerwono. Nie dla kogoś. Dla siebie. Zosia chodzi do nowej szkoły. Ma koleżankę, z którą dzieli kredki i sekrety. Czasem się kłócą, czasem piszczą z radości. Normalnie. Po ludzku. Ostatnie spotkanie z panią Teresą odbyło się w jej małym gabinecie, gdzie pachniało lawendą.
– Pani Ewo – powiedziała, patrząc na mnie ciepło – wie pani, że dała sobie radę sama?
Pokręciłam głową.
– Nie sama. Była Zosia. Była pani. Była Ania, która przeklinała więcej niż mówiła, ale nigdy nie zostawiła mnie samej z moimi myślami.
– Ale to pani wyszła z tego. Pani zapukała po pomoc.
Kiedy wróciłam do domu, Zosia siedziała przy stole z kredkami. Podniosła głowę i powiedziała:
– Mamo, dziś w szkole narysowałam siebie, jak dorosnę. Wiesz co? Byłaś tam też ty.
Spojrzałam na jej rysunek. Dwie postacie trzymające się za ręce. Obie w dżinsach. Jedna miała czerwone usta.
Ewa, 40 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Szwagier upokorzył mnie na moim własnym weselu. Zamarłam, gdy zobaczyłam, z jaką wywłoką bawi się za moją kasę”
- „Ja liczyłam drobniaki, a mąż sponsorował zachcianki teściowej. Ma wobec niej dług, którego nie da się spłacić”
- „W szkole mojej córki dzieci mają ciuchy jak od projektantów. Żal mi, że mnie nie stać na markowe ubrania dla Kingi”