Reklama

Zazwyczaj nie zagłębiam się w rodzinne sprawy. Zbyt długo uczyłem się, że tam, gdzie są niedopowiedzenia, lepiej nie wchodzić z butami. Ale tego dnia, jadąc z rodzicami na cmentarz, czułem, jak w środku coś mnie dusi. Może to ten ciężar, który noszę od roku – milczenie między mną a ojcem. Uczę matematyki w liceum. Nic wielkiego. Ostatni rok był cichy. Od pogrzebu dziadka nie powiedziałem do ojca ani jednego słowa, on do mnie też nie. Nasze relacje się urwały – tak po prostu. I to nie o coś wielkiego poszło, a o głupią awanturę przy stole, o słowo za dużo, ton nie taki. Potem już tylko milczenie. A czas robi dziury, których coraz trudniej nie zauważać.

Dziadka Jerzego kochałem. Był cichy, raczej surowy, ale miał dla mnie cierpliwość, jakiej nie miał nikt inny. Siedzieliśmy razem przy starym stole w ogrodzie, obierał jabłka nożem, którego ostrze było wygięte na końcu. I milczał. Milczeliśmy razem. To była nasza forma rozmowy. Nigdy nie mówił o swojej młodości. Żadnych zdjęć, żadnych historii o wojsku, pracy. Jakby się urwał w jakimś miejscu, którego już nie chciał wspominać.

Zatrzymaliśmy się przy cmentarnej bramie. Wysiadłem pierwszy, trzasnąłem drzwiami może zbyt mocno. Ojciec spojrzał na mnie z wnętrza auta. Wyszedł powoli, jakby go to wszystko nie obchodziło. Jakby nie wiedział, że za chwilę mamy stanąć nad grobem jego ojca.

– Zabrałeś znicze? – rzuciłem, nie patrząc na niego.

– Są w bagażniku – głos suchy jak papier.

Byłem zaskoczony

Otworzyłem klapę, wyjąłem znicze i podałem dwa matce. Zatrzymałem jeden dla siebie. Ojcu nie dałem nic. On wyjął własny. Nawet tutaj byliśmy osobno. Szliśmy wolno między alejkami. Ja z jednej strony, on z drugiej, mama w środku, jak bufor. Cmentarz był pełen ludzi, a mimo to czułem się kompletnie sam.

Nie przepadam za Świętem Zmarłych. Nigdy nie wiedziałem, jak się wtedy zachowywać. Czy wypada się uśmiechać, czy trzeba udawać zamyślenie, kiedy w środku myśli krążą gdzie indziej? Tym razem było inaczej. Byłem spięty, gotowy do obrony. Ojciec szedł parę kroków przede mną, niósł znicz i patrzył w ziemię. Mama zatrzymała się przy ławce, poprawiła chryzantemy i spojrzała na mnie, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie zdążyła. Zza pleców usłyszałem cichy głos:

– To był mój brat.

Odwróciłem się pierwszy. Starszy mężczyzna stał tuż obok. Spokojny, szczupły, w długim, szarym płaszczu. W rękach trzymał znicz. Ojciec też się obejrzał, ale nie powiedział nic przez dłuższą chwilę, tylko patrzył, jakby szukał potwierdzenia w twarzy mężczyzny. Mama wstała z ławki, podeszła bliżej, niepewna.

Nie znaliśmy go

– Kim pan jest? – zapytał ojciec, wreszcie przerywając ciszę.

– Stefan. Brat Jerzego – mężczyzna postawił znicz obok naszego i spojrzał na płytę nagrobną. – Pokłóciliśmy się dawno temu. Właściwie… pół wieku temu. Nigdy się nie pogodziliśmy.

Nikt się nie odezwał. Patrzyłem na twarz tego człowieka, a w mojej głowie pojawiło się pytanie: jak to możliwe, że nigdy o nim nie słyszałem? Dziadek przecież nigdy nie wspominał żadnego brata.

– Przepraszam, że tak bez zapowiedzi – Stefan spojrzał na nas z lekkim niepokojem. – Dowiedziałem się o jego śmierci dopiero niedawno. Nie wiedziałem… że już nie zdążę.

Mama ścisnęła dłonie i skinęła lekko głową, jakby chciała go uspokoić. Ojciec był sztywny. Wyglądał, jakby jego ciało nagle zrobiło się za ciężkie.

– Ojciec nigdy o panu nie mówił – powiedział sucho.

– Wcale się nie dziwię – odpowiedział Stefan. – Tak bardzo się pokłóciliśmy, że… po prostu przestaliśmy istnieć dla siebie. Ale to nie znaczy, że mi go nie brakowało.

Stałem tam, słuchając tych słów, i coś zaczęło mnie uwierać. Nagle przypomniałem sobie, jak często dziadek siedział sam na balkonie, wpatrzony w niebo, nie odpowiadał, gdy mówiłem do niego z dołu. Może wtedy myślał o tym bracie, którego nikt nie znał?

Poznaliśmy prawdę

I wtedy coś we mnie drgnęło.

– Co się właściwie między wami stało? – zapytałem, zanim zdążyłem się powstrzymać.

Stefan spojrzał na mnie i westchnął. Nie planował opowiadać tej historii. Chyba nawet nie był pewien, czy powinien.

– Pokłóciliśmy się po śmierci matki – zaczął cicho. – Został dom, trochę ziemi. Jerzy chciał sprzedać, ja nie. Nie potrafiliśmy się dogadać. Każdy uparty, każdy przekonany, że ma rację. Przestaliśmy rozmawiać. Tak po prostu.

Ojciec zaśmiał się krótko, bez radości.

– Nie rozmawialiście pięćdziesiąt lat? A myślałem, że to ja jestem uparty…

Stefan popatrzył na niego, bez złości.

– Myślałem, że jeszcze się odezwę. Że przyjdzie ten moment, kiedy będzie można… coś naprawić. Ale czas mija, człowiek się przyzwyczaja do ciszy. I potem już nie wiadomo, jak zacząć.

Zamilkł na chwilę.

– A teraz jest za późno.

Ojciec nic nie powiedział. Ale widziałem, jak lekko drgnęła mu ręka.

– Przepraszam, że przeszkodziłem. Chciałem tylko postawić znicz i powiedzieć mu to jedno: że żałuję.

Odwrócił się i odszedł powoli, spokojnie. Nie oglądał się za siebie. Ojciec wpatrywał się w ziemię, jakby czegoś szukał między kamieniami. Mama znów poprawiła kwiaty. A ja tylko stałem i myślałem, jak łatwo można przegapić ten jeden, ważny moment.

Zrozumiałem coś

Droga powrotna była cicha. Patrzyłem przez okno na mijające drzewa. Ojciec prowadził, mama co jakiś czas poprawiała torebkę na kolanach, jakby szukała zajęcia dla rąk. Nikt się nie odezwał.

Zacząłem przypominać sobie różne chwile. Jak ojciec zabrał mnie pierwszy raz na ryby, chociaż nie miał pojęcia, co robi. Jak na moją pierwszą piątkę z matmy przywiózł mi z pracy paczkę żelków. Był inny niż dziadek. Mniej cierpliwy, bardziej twardy. Ale wtedy to on był dla mnie wzorem.

Wszystko zmieniło się, kiedy się wyprowadziłem. Byliśmy coraz dalej, aż w końcu przestaliśmy rozmawiać. Nie pamiętam już nawet dokładnie, o co poszło. Ale pamiętam, jak bardzo chciałem, żeby się pierwszy odezwał. A on milczał.

Po powrocie usiadłem na łóżku i patrzyłem w ekran telefonu. Przewijałem kontakty. Zatrzymałem się na „Tata”. Nacisnąłem, ale nie dzwoniłem od razu. Patrzyłem jeszcze chwilę, jakby sam numer miał mi coś powiedzieć. W końcu wcisnąłem zieloną słuchawkę.

– Halo? – usłyszałem jego głos.

– Cześć, tato… Możemy pogadać?

Chciałem to naprawić

Przyjechał godzinę później. Wysiadł z auta i przez chwilę stał przy furtce, jakby nie był pewien, czy ma wejść. Otworzyłem drzwi i tylko kiwnąłem głową. Usiadł na ławce przed domem. Ja obok. Przez dłuższą chwilę nic nie mówiliśmy. Słychać było tylko sąsiadów, gdzieś dalej szczekał pies. W końcu powiedziałem:

– Nie wiedziałem, jak zacząć. Dlatego nie dzwoniłem.

– Ja też nie wiedziałem – odpowiedział.

Spojrzał na mnie. W oczach miał zmęczenie. Inne niż zazwyczaj.

– Ten Stefan… – zaczął. – To jakby ktoś mi wyciągnął z głowy nasze życie i pokazał, co będzie, jeśli się nic nie zmieni.

Siedzieliśmy w ciszy.

– Nie chcę, żebyśmy skończyli jak dziadek i jego brat – powiedziałem w końcu.

Tata nie odpowiedział od razu. Patrzył gdzieś w dal, jakby sprawdzał, czy może sobie pozwolić na słabość. W końcu poklepał mnie lekko po ramieniu. Niezręcznie, ale szczerze.

– Ja też nie chcę.

Nie rozmawialiśmy długo. Nie było łez, nie padły wielkie słowa, ale coś się zmieniło. I wiedziałem, że to był początek.

Michał, 31 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama