„Nad grobem męża, zamiast palić znicz, płonęłam ze wstydu. Wieniec od teściowej znaczył więcej niż tysiąc słów”
„Przy grobie zatrzymałam się jak wryta. Na grobie leżał wieniec, ogromny, dostojny, z grubą, bordową wstęgą, która niemal zasłaniała datę śmierci. „Dla ukochanego syna – Mama”. Litery złote, wyraźne, jakby miały przetrwać każdą pogodę”.

- Redakcja
To był chłodny poranek 1 listopada. Mgła unosiła się nisko nad ziemią, a powietrze miało w sobie coś przejmującego – jakby nawet ono żałowało razem ze mną. Stałam w kuchni już od szóstej, obierając liść po liściu wieńca, który skrupulatnie układałam przez ostatnie trzy dni. Nie mogłam po prostu pójść i kupić gotowego. Każdy kwiat, każda wstążka, każdy drucik musiał być mój. Musiał coś znaczyć.
Zostałam sama
Na marmurowej płycie, pod którą leżał mój mąż, miało dziś znaleźć się moje serce. Przynajmniej jego resztka. Przesunęłam palcem po bileciku, który przypięłam do wstęgi. „Kocham cię nadal”. Michał by się uśmiechnął – wiem to. Może nawet westchnąłby tym swoim zmęczonym tonem: „Anita, nie dramatyzuj…”. Ale jak nie dramatyzować, gdy nie zdążyło się wszystkiego powiedzieć?
W zeszłym roku o tej porze leżeliśmy razem na kanapie. On – coraz bardziej przezroczysty. Ja – coraz bardziej oschła. Milczeliśmy, bo żadne z nas nie umiało już zapytać, „czy jeszcze mnie kochasz?”. Głupio było myśleć, że czas się rozciągnie, że będzie jeszcze miejsce na rozmowę, na kłótnie, na pogodzenie się. Choroba nie pytała o pozwolenie. Po prostu przyszła, rozgościła się, a potem po cichu zabrała Michała w nocy, kiedy ja spałam w drugim pokoju, bo jego oddech był zbyt ciężki do słuchania.
Cmentarz. Ciche pole kamieni, zniczy, zapomnianych wspomnień i zbyt głośnych myśli. Przychodzę tu dla niego… a może bardziej po to, by na chwilę znów poczuć, że jestem jego częścią. Choćby cieniem przeszłości, którego nikt już nie rozpoznaje.
Tęskniłam za nim
Nie planowałam spotkać teściowej. Ale przecież ona też miała tu dziś przyjść. Pani Barbara – kobieta, której nie umiałam nigdy nazwać „mamo”. Obojętna na mnie przez lata, a od jego śmierci chłodna jak nagrobek. Mówiła o nim „mój syn” tonem zastrzeżonej własności. Jakby mnie tam nie było, przy jego łóżku, przy jego śmierci.
Gdy dotarłam na cmentarz, ręce trzęsły mi się bardziej, niż bym chciała. Nie z zimna. W głowie miałam tylko jedno – czy znicz się nie przewróci, czy wieniec przetrwał transport, czy nie zapomniałam zapalniczki. Głupie, codzienne rzeczy, za którymi kryło się wszystko, czego nie chciałam czuć.
Przy grobie zatrzymałam się jak wryta. Na grobie leżał wieniec, ogromny, dostojny, z grubą, bordową wstęgą, która niemal zasłaniała datę śmierci. „Dla ukochanego syna – Mama”. Litery złote, wyraźne, jakby miały przetrwać każdą pogodę. Mój wieniec, misternie układany przez tyle dni, wyglądał przy nim jak niedzielna wiązanka z kiosku.
Dosłownie oniemiałam
Stałam chwilę bez ruchu, zanim usłyszałam kroki za sobą. Wiedziałam, że to ona, zanim cokolwiek powiedziała.
– Na tym byś chciała położyć swoje sumienie? – rzuciła cicho, bez patrzenia na mnie.
– Przyszłam tu dla niego, nie dla pokazu – odpowiedziałam, choć głos miałam zbyt suchy, by zabrzmiał pewnie.
– Myślałam, że nawet dziś zdołasz się zdobyć na coś więcej – ciągnęła, poprawiając rękawiczki. – Ale może rzeczywiście nie masz czego pokazywać.
– Nie przyszłam tu nikomu niczego udowadniać.
– A może nie masz z czym. Opieka nad Michałem… tyle miał z ciebie, co nic.
Wzięłam głęboki wdech, by nie odpowiedzieć zbyt ostro. Tylko że ona nie przestawała.
– Mam więcej praw niż ty. To był mój syn.
– Był też moim mężem – powiedziałam. – Nie ma pani prawa oceniać, co przeżyłam i co przeżywam nadal.
Była złośliwa
Milczała przez chwilę, wodząc wzrokiem po płytach. Dookoła inni ludzie stali przy grobach, w zadumie, z pochylonymi głowami. A ja z nią. I nie dało się uciec. Nie dało się zejść z tej wojennej ścieżki.
– Michał był nieszczęśliwy – powiedziała w końcu. – I widziałaś to. Ale nic nie zrobiłaś.
Nie odpowiedziałam. Już nie wiedziałam, co powiedzieć. Stałyśmy naprzeciw siebie, jakby między nami był nie grób, a granica, której żadna nie chciała przekroczyć. W dłoniach ściskałam znicz, byle nie spojrzeć jej w oczy.
– Nie była pani przy nas, kiedy Michał naprawdę potrzebował rodziny – powiedziałam cicho.
– Bo nie chciał, żebym patrzyła, jak go tracisz – odparła bez wahania.
– On się ode mnie odsunął. A pani patrzyła na to z ulgą.
– Patrzenie, jak ktoś bliski się wyniszcza, boli. Ale ty tylko przyglądałaś się z boku – jej głos był zimny, jakby mówiła do obcej kobiety.
– Nie ma pani pojęcia, jak to było – wyszeptałam.
Nie mogłam uwierzyć
Poprawiła wstęgę na swoim wieńcu i spojrzała na mnie z góry.
– Może nie mam. Ale wiem jedno: miłość to nie tylko trwanie. To też widzenie, kiedy ktoś odchodzi, i nie udawanie, że to przypadek.
Nie odpowiedziałam, tylko zapaliłam znicz i postawiłam go obok jej wieńca. Obie milczałyśmy, słysząc tylko szelest liści pod nogami ludzi, którzy mieli komu przebaczyć. Stałyśmy w milczeniu. Płomienie zniczy drżały na wietrze. Nie patrzyłyśmy na siebie, ale czułam jej obecność tak wyraźnie, jakby dotykała mi pleców.
– To był błąd – usłyszałam nagle jej głos, zaskakująco cichy. – Trzeba było powiedzieć prawdę wcześniej.
– Jaką prawdę? – odwróciłam się powoli.
Nie odpowiedziała od razu. Spoglądała na grób, jakby szukała słów na marmurze.
– Ty naprawdę nic nie wiesz…
– Dość mam pani niedopowiedzeń. Powie mi pani teraz, co ukrywał? – głos zadrżał mi w gardle, ale nie cofnęłam się.
Powiedziała prawdę
Spojrzała na mnie, pierwszy raz od dawna bez tej swojej chłodnej maski.
– Michał wiedział, że umiera. Długo wcześniej. Nie chciał leczenia, nie chciał, żebyś o tym wiedziała.
– Co…?
– Bał się, że go zmusisz do walki. A on już nie chciał. Nie wierzył, że to coś zmieni. Mówił, że woli żyć do końca po swojemu.
– I pozwoliła mu pani mnie okłamywać?
– To była jego decyzja. Ja tylko jej nie zatrzymałam.
Patrzyłam na nią długo, ale nie widziałam już w niej wyniosłej kobiety, tylko matkę, która też coś straciła. I kogoś, kto wiedział o końcu, zanim on nastąpił.
Zamknęłam drzwi auta i przez chwilę nie mogłam się poruszyć. Wieniec leżał na tylnym siedzeniu – nie złożyłam go. Nie chciałam, żeby jego imię było przykryte tą złotą wstęgą, którą przyniosła pani Barbara.
Wycofałam się
Zapalniczka w kieszeni grzała mi dłoń, ale nie miałam siły jej wyjąć. Przez szybę patrzyłam na ludzi wychodzących z cmentarza. Rodziny. Ręce splecione mimo zimna, dzieci, które nie rozumiały, czemu trzeba być cicho. A ja siedziałam sama.
Przypomniałam sobie, jak Michał coraz rzadziej wracał na noc do łóżka. Najpierw mówił, że potrzebuje przestrzeni, potem przestał mówić wcale. Zasypiał w salonie, nie dotykał mojej dłoni. Pytałam, co się dzieje, ale odbijałam się od ściany. Myślałam, że się odsuwa, bo mnie nie chce. A on już wtedy odchodził naprawdę.
Zamknął mnie poza swoją chorobą. Zamknął mnie poza śmiercią. Czułam się pusta. Jakby coś się wypaliło, ale dym nadal nie opuścił wnętrza.
Anita, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zięć się obraził, bo śmiałam go skrytykować. Mam 81 lat i nie będę gryźć się w język, bo chłop się mazgai”
- „Na Halloween teściowa przebrała się za starą wiedźmę. Szczerze mówiąc, nie zauważyłem żadnej różnicy”
- „Mama oznajmiła, że nie będzie sprzątać grobu ojca. Gdy zapytałem dlaczego, usłyszałem coś, czego wolałbym nie wiedzieć”