Reklama

Nigdy nie byłam typem dziewczyny, która podejmuje spontaniczne decyzje. Zawsze wszystko planowałam, analizowałam za i przeciw, aż w końcu i tak zostawałam w miejscu. Ale tego lata coś się we mnie złamało. Po rozstaniu z Krzyśkiem czułam, jakby zgasło we mnie światło. Dziewięć lat razem, z czego pięć mieszkania pod jednym dachem – a on po prostu pewnego dnia wrócił do domu i powiedział, że się zakochał. W innej. W kimś z pracy.

Reklama

Potrzebowałam uciec. Od miasta, od jego ulubionej knajpy za rogiem, od łóżka, w którym nadal pachniała jego woda kolońska. Wzięłam urlop, kupiłam najtańszy namiot na promocji i pojechałam nad jezioro, gdzie jako dziecko spędzałam wakacje z rodzicami. Kemping pod lasem, cisza, szum wody – to miało mnie uratować.

Rozbiłam namiot blisko brzegu. Już pierwszego dnia, kiedy poszłam ochłodzić się w jeziorze, zobaczyłam go. Siedział na pomoście w krótkich spodenkach, opalony, z kilkudniowym zarostem. W jednej ręce miał piwo, w drugiej książkę. Spodobał mi się od razu – nie w ten przelotny, powierzchowny sposób. Był w nim jakiś spokój, może trochę smutku? Przyciągał mnie jak magnes.

– Dobra książka? – zapytałam, mijając go, z ręcznikiem zarzuconym na ramiona.

– Niezła. Ale chyba bardziej mnie dziś interesuje pogoda niż fabuła – uśmiechnął się lekko, zerkając na moje nogi.

– Na szczęście prognoza mówi, że słońce zostaje z nami na cały tydzień – odpowiedziałam z uśmiechem.

– Tomek jestem. – Wyciągnął rękę. – Sama tu jesteś?

– Marta. I tak. Taki trochę detoks od życia – odpowiedziałam, siadając obok niego na pomoście. – A ty?

– Wakacje od wszystkiego. Trochę samotności jeszcze nikomu nie zaszkodziło.

Wtedy jeszcze nie zapaliła mi się w głowie żadna lampka. Wydał mi się autentyczny. Trochę tajemniczy, ale przecież każdy ma swoje powody, żeby uciekać na tydzień do namiotu. Wieczorem zadzwoniłam do Basi. Potrzebowałam pogadać.

– Ale przystojny chociaż? – dopytywała od razu. – Ale uważaj, Marta. Wakacyjni faceci to w większości chodzące rozczarowania. Pamiętasz Marcina z Mazur?

– Basia, nie psuj mi humoru. Na razie tylko rozmawiamy.

– No właśnie, „na razie” to tu kluczowe słowo…

Miała rację. Ale wtedy jeszcze nie chciałam słuchać.

Nie szukał niczego poważnego

Wieczory na kempingu mają w sobie coś magicznego – zapach dymu z ogniska, cykanie świerszczy i to przytłumione „plusk” gdzieś z oddali, jakby samo jezioro oddychało. Usiedliśmy z Tomkiem na kocu przy wspólnym ognisku, kilka osób dookoła, ale ja widziałam tylko jego.

– I co robisz w życiu, Marta? – zapytał, podając mi kubek z herbatą.

– Marketing. W skrócie: całymi dniami próbuję wmówić ludziom, że potrzebują rzeczy, których nie potrzebują – uśmiechnęłam się krzywo. – A ty?

– Trochę budowlanka, trochę stolarka. Wolny zawód – wzruszył ramionami. – Ale teraz po prostu odpoczywam. Chociaż... – zawahał się – w sumie sam nie wiem, czy od czegoś odpoczywam, czy przed czymś uciekam.

Patrzyłam na niego i czułam jakby mówił o mnie. Było mi lekko i dziwnie bezpiecznie. Później poszliśmy nad wodę. Jezioro w nocy to zupełnie inny świat – czarne, głębokie i takie tajemnicze.

– Kąpiemy się? – zapytał, rozbierając się do bokserek bez cienia wstydu.

– Chyba oszalałeś, jest dwudziesta trzecia!

– No właśnie. – Uśmiechnął się i wskoczył do wody. – Nie analizuj wszystkiego, poczuj to!

Zanim pomyślałam, stałam obok niego w samej bieliźnie i zanurzałam się w zimnej toni. Śmialiśmy się jak dzieci. Potem siedzieliśmy na brzegu, mokrzy, owinięci ręcznikiem. Blisko. Za blisko.

Nie szukam niczego poważnego – powiedział nagle, jakby czytał mi w myślach. – Ale nie jestem z nikim.

– Dobrze – szepnęłam. Bo wtedy naprawdę myślałam, że to dobrze.

Coś było nie tak

Czwartego dnia zaczęłam coś czuć. Niby nic takiego się nie wydarzyło – kilka wspólnych śniadań, wieczory przy winie, leniwe popołudnia w cieniu sosen – a jednak. Coraz częściej łapałam się na tym, że wypatruję Tomka. Że poprawiam włosy, gdy widzę, że idzie w moją stronę. Że moje serce bije szybciej, kiedy uśmiecha się tylko do mnie. Ale coś mi nie grało.

– Gdzie byłeś wczoraj? – zapytałam mimochodem, kiedy podszedł dopiero koło południa.

– A… pojechałem na chwilę do miasta. Po zakupy. Padła mi ładowarka – odpowiedział, nie patrząc mi w oczy.

– Cały dzień ci zeszło na zakupy?

– No, wiesz, korki, przystanki… – uśmiechnął się, ale sztucznie. – A ty co robiłaś?

– Czytałam. I myślałam, że może zadzwonisz – przyznałam.

Wzruszył ramionami. Późnym popołudniem poszłam się przejść. Potrzebowałam ochłonąć. Minęłam budki z lodami, sklepik z pomidorami w plastikowych skrzynkach, aż dotarłam do parkingu przy wjeździe na kemping. Zatrzymałam się i zamarłam. Kilka metrów dalej stał Tomek. Obok niego kobieta. Wysoka blondynka w jasnej sukience. I dwójka dzieci – chłopiec i dziewczynka, może siedmio- i dziesięcioletnia.

– Tato, kiedy pójdziemy na lody? – zapytała dziewczynka, obejmując go za nogę.

Nie mogłam się ruszyć. Świat zawirował. Patrzyłam, jak Tomek głaszcze ją po głowie i całuje kobietę w policzek. Wróciłam do namiotu drżąca. Wieczorem, kiedy znów się pojawił, spojrzałam mu prosto w oczy.

– Jak tam zakupy?

– Załatwione. – Uśmiechnął się.

Zrobiło mi się niedobrze.

Czułam się jak idiotka

Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie głos tej dziewczynki: „Tato, kiedy pójdziemy na lody?”. Przypominałam sobie, jak obejmował mnie w wodzie, jak mówił, że „nie jest z nikim”. Czułam się jak idiotka. Naiwna idiotka. Rano wstałam wcześnie. Poszłam do łazienki, a potem – bez śniadania, bez planu – po prostu poszłam. Znalazłam go przy stoliku, jak pił kawę i patrzył na jezioro. Sam.

– Musimy pogadać – powiedziałam chłodno, siadając naprzeciwko.

Spojrzał na mnie zaskoczony.

– Jasne. Coś się stało?

– Widziałam cię wczoraj na parkingu.

Zamilkł. Kawa zatrzymała się w połowie drogi do jego ust. Przez sekundę próbował coś wymyślić, a potem westchnął.

– Marta…

– To twoje dzieci, prawda? – przerwałam mu. – I żona?

– Tak. Ale… to nie tak, jak myślisz.

– Nie? – parsknęłam. – A jak niby jest?

– Oni mieli przyjechać dopiero za kilka dni. Nie wiedziałem, że przyjadą wcześniej. My… jesteśmy w separacji. To wszystko jest cholernie skomplikowane.

– Nie jesteście w separacji, Tomek. Jesteś z nią. Byłam tam. Widziałam, jak ją całujesz.

Zamilkł. Zaczął gmerać łyżeczką w kubku.

Nic do niej nie czuję. To wszystko jest tylko dla dzieci.

– A ja? Kim ja jestem? Wakacyjny przerywnik? Kolejny numer w notesie?

– Nie, Marta, do cholery. Z tobą… to było coś prawdziwego. Nie chciałem cię zranić.

– Ale zraniłeś. I to bardzo – powiedziałam, wstając.

Nie płakałam. Nie dałam mu tej satysfakcji. Ale kiedy odeszłam i wróciłam do namiotu, łzy same popłynęły. Nagle zrobiło mi się zimno w lipcowym słońcu.

A ona była taka miła...

Nie pakowałam się długo. Rzucałam rzeczy do plecaka jak popadnie – rozwścieczona, rozbita, zawiedziona. Kiedy zapięłam namiot i wcisnęłam śpiwór do worka, trzęsły mi się ręce. Chciałam stamtąd zniknąć. Natychmiast. Z plecakiem na ramionach ruszyłam w stronę łazienek. I właśnie tam ją zobaczyłam. Stała przed lustrem i poprawiała włosy – wysoka blondynka z parkingu. W obcisłej, bawełnianej sukience. Bez makijażu, z lekko zaspanym spojrzeniem. Kiedy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się uprzejmie.

– Ciężka noc, co? – zagadnęła. – Dzieci mnie dziś wymęczyły. Już o szóstej były gotowe na plażę.

– Tak... – wymamrotałam.

Pokręciła głową z uśmiechem.

– Mój mąż ma dobrze. Śpi do dziesiątej. Jak zwykle. – Spojrzała na mnie przelotnie, jakby chciała coś dodać, ale się powstrzymała. – Dobrze, już nie zatrzymuję. Miłego dnia.

Odeszła, zostawiając mnie z pulsującym bólem głowy i serca. Patrzyłam za nią, czując, jak żołądek zaciska mi się w supeł. Wcale nie wyglądała na kobietę, która wie, że mąż całuje inne w jeziorze. Wyszłam. W drodze do wyjścia zadzwoniłam do Basi. Ledwo odebrała, już płakałam.

– Basia, ja… dałam się wkręcić. On ma rodzinę. Ma dzieci. A ja… – głos mi się załamał.

– Cicho, spokojnie – mówiła łagodnie. – Mówiłam ci, żebyś uważała. Ale to nie twoja wina. On cię po prostu okłamał.

– Czuję się jak jakaś... idiotka – wyszeptałam. – I do tego jeszcze jego żona… ona… była taka miła. Jakby nic nie wiedziała.

– Bo pewnie nie wie. A jeśli wie, to może już przywykła. Marta, musisz stamtąd wyjechać. Natychmiast.

– Już jadę właśnie. Ale nie wiem, co potem.

– Najpierw wrócisz. A potem... potem pomyślimy razem.

Czułam się winna

Miasto przywitało mnie znajomo – ciasne klatki schodowe, tramwaje pełne ludzi i dźwięk klucza w zamku, który zawsze lekko się zacinał. Wróciłam do codzienności, ale czułam, że coś się we mnie zmieniło. Nie płakałam już, choć łzy ciągle stały pod powiekami. Zadzwoniłam do Basi dzień po powrocie. Spotkałyśmy się w naszej ulubionej knajpie, gdzie kiedyś z Krzyśkiem świętowałam rocznice. Teraz wszystko smakowało inaczej.

– I co teraz? – zapytała, mieszając kawę.

– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze. – Próbuję udawać, że nic się nie stało. Ale kiedy zamykam oczy, widzę jego dzieci. Jak mówiły do niego „tato”. I widzę siebie, jak się śmieję w tej cholernej wodzie, myśląc, że coś zaczyna się na serio.

– Chciałaś w coś wierzyć – powiedziała Basia łagodnie. – I to nie jest zbrodnia.

Ale czuję się winna. Jakby jego żona patrzyła mi przez ramię, nawet tu, nawet teraz.

Basia milczała chwilę, a potem wyjąła telefon.

– Masz numer do niej, może możemy go jakoś zdobyć?

Spojrzałam na nią zszokowana.

– Zwariowałaś?

– Może powinna wiedzieć? A może... może jak jej to powiesz, to ci ulży?

Zamilkłam. W głowie walczyły dwie Marty – ta, która chciała sprawiedliwości, i ta, która po prostu chciała zapomnieć. W końcu powiedziałam:

– To nie moja sprawa. Ja już dostałam za swoje.

Wróciłam do mieszkania i przez chwilę błąkałam się między kuchnią a pokojem. W końcu otworzyłam laptopa. Wpisałam jego imię w społecznościówce. Zobaczyłam ich zdjęcie. Ona. On. Dzieci. Nad tym samym jeziorem, przy tym samym pomoście. Idealna rodzinka. Zamknęłam przeglądarkę. Nie skomentowałam. Nie napisałam. Nie ostrzegłam. Po prostu wyłączyłam światło i położyłam się spać.

Marta, 35 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama