„Nad niedzielnym rosołem u mamy mój mąż powiedział 1 zdanie. Ziemniaki były za słone, ale ja czułam już tylko gorycz”
„Gdy to wygłosił, sztućce Pauliny uderzyły o talerz z takim hukiem, jakby właśnie coś pękło. Mama zamarła z łyżką w dłoni. Ja nie powiedziałam nic. Wzięłam kolejny kęs ziemniaków. Były przesolone. Pomyślałam, że to jedyna rzecz, nad którą jeszcze mam kontrolę. Moje gardło ściskał beton”.

- Redakcja
Mam dwójkę dzieci, psa, kredyt i... męża, choć coraz częściej zapominam, że tak go powinnam nazywać. Marek od dawna jest bardziej cieniem niż partnerem. Mamy za sobą dwanaście lat małżeństwa. Niektóre kobiety liczą rocznice jak medaliki — ja coraz częściej liczę chwile, kiedy nie czuję się samotna obok niego. Dni przelatują mi przez palce: szkoła, praca, obiad, lekcje, sprzątanie. Czasem są weekendy, czasem uśmiech dzieci. A Marek? Marek przemyka. Siedzi przy laptopie, czasem zapyta o coś chłodno, z przyzwyczajenia. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz się do mnie uśmiechnął bez cienia zniecierpliwienia.
Mama mówi, że mam dobrego męża, że „nie bije, nie pije, przynosi pieniądze”. Paulina, moja młodsza siostra, ma zupełnie inne zdanie. „On cię nie kocha, Aga. Nie widzisz, że cię nie ma dla niego?”. Śmiałam się, zbywałam to. Łatwiej było udawać, że wszystko się toczy. Do momentu, aż tamtego dnia, przy stole u mojej matki, Marek wstał i powiedział tylko jedno zdanie. A ja... siedziałam dalej, jadłam ziemniaki i patrzyłam w talerz, jakby to była jedyna rzecz, którą umiem jeszcze utrzymać w dłoniach.
Oświadczył, że chce rozwodu
– Marek, polej sobie sosu, zanim wystygnie – rzuciła moja mama, poprawiając rąbek obrusu, jakby stół miał być głównym bohaterem tego spotkania.
Obiady u Danuty były jak coroczne przeglądy techniczne – obowiązkowe, dokładne i z pozoru potrzebne, ale zawsze pełne napięcia. Siadaliśmy do stołu jak do ołtarza, wszyscy w wyprasowanych ubraniach, z uśmiechami przyklejonymi na twarzach.
– Paulina, a ty znowu sama? – spytała mama, zupełnie ignorując moje spojrzenie. – Dobrze wyglądasz, ale przydałby ci się w końcu jakiś porządny chłop.
Paulina przewróciła oczami i spojrzała na mnie znacząco. Tyle że ja wtedy patrzyłam w widelec, jakbym próbowała z niego coś wyczytać. Marek siedział naprzeciwko mnie. W kącikach ust miał ledwo widoczny grymas. Mój mąż potrafił z kamiennej twarzy zrobić dzieło sztuki.
– Agnieszko... chciałbym z tobą porozmawiać… właściwie nie, powiem to teraz – powiedział nagle. – Chcę rozwodu.
Sztućce Pauliny uderzyły o talerz z takim hukiem, jakby właśnie pękło szkło. Mama zamarła z łyżką w dłoni. Ja... ja nie powiedziałam nic. Wzięłam kolejny kęs ziemniaków. Były przesolone. Pomyślałam, że to jedyna rzecz, nad którą jeszcze mam kontrolę. Moje gardło ściskał jakiś beton. Żadne słowo nie przeszło mi przez usta.
– Przy stole?! Co ty wyprawiasz?! – wydarła się matka.
– Jesteś poważny?! – dodała Paulina, wpatrzona w Marka jak w potwora.
A ja siedziałam dalej. Jadłam. Nie wstałam. Nie zapytałam go o nic. Nie krzyknęłam. Bo wiedziałam.
Coś we mnie pękło
– No to teraz możesz mówić – powiedziałam chłodno, zamykając za sobą drzwi mieszkania.
Marek zdjął płaszcz i powiesił go tak starannie, jakby był u siebie w hotelu. Widziałam to już nie raz – jego ciszę, jego „porządek”. Ale dziś coś we mnie pękło.
– Dlaczego tam? Dlaczego wtedy?! – głos mi zadrżał, ale nie odpuściłam. – U mojej matki? Przy niedzielnym rosole?
– Bo nie umiałem już dłużej tego ukrywać – odpowiedział, nie patrząc na mnie. – Musiałem to w końcu powiedzieć.
– Musiałeś? A ja musiałam co? Zrobić z siebie idiotkę? Milczeć, żebyś mógł mieć święty spokój?
– To nigdy nie miało być łatwe, Aga.
– Ale publiczne upokorzenie już tak? – wrzasnęłam, podchodząc do niego zbyt blisko.
W końcu spojrzał mi w oczy. I tam było coś, co mnie zniszczyło – spokój. Nie smutek, nie żal. Po prostu... obojętność.
– My nie jesteśmy już razem od dawna. Tylko ty jeszcze udawałaś, że to działa – powiedział cicho.
– I co teraz? Odchodzisz, bo... co? Bo zakochałeś się? – wypaliłam.
Zamilkł. I ta cisza była odpowiedzią.
– Masz kogoś, Marek? Masz, prawda?
– To nie jest istotne – szepnął.
– Czyli masz.
Usiadłam na kanapie, bo kolana mi zmiękły. Poczułam, jak świat zmienia barwy – z szarości na coś bardziej pustego. Jakby wszystko przestało się liczyć.
Nie chciało mi się nawet płakać
Była trzecia w nocy, a ja wciąż leżałam z otwartymi oczami, wsłuchując się w każdy dźwięk z drugiego pokoju. Marek, jak gdyby nigdy nic, siedział tam z telefonem. Najpierw tylko szeptał. Potem chyba poczuł się zbyt pewnie.
– Powiedziałem jej. Tak, w końcu – usłyszałam przez cienką ścianę. – Teraz wszystko pójdzie szybko.
Zamarłam. Głos w tle był niewyraźny, jakby ktoś rzucał zdawkowe pytania. A potem imię. Imię, którego nie dało się pomylić.
– Joanna... nie martw się. Już nie ma odwrotu.
Zerwałam się z łóżka. Otworzyłam drzwi z impetem, nie dając mu szans na udawanie.
– Ile to trwa? – zapytałam bez emocji.
Odwrócił się wolno, jakby mnie nie poznał. Telefon wyłączył dopiero po kilku sekundach.
– Nie wiem... pół roku. Może dłużej.
– Z nią? Z Joanną z twojej pracy?
Nie odpowiedział, ale nie musiał. Jego twarz mówiła wszystko. Znałam ją. Joanna – ta śliczna, zawsze idealnie ubrana blondynka z jego biura. Ta, która uśmiechała się zbyt szeroko, gdy rozmawiała ze mną na imprezie firmowej.
– Mógłbyś, chociaż się wysilić na przeprosiny – rzuciłam, czując, że trzęsą mi się ręce.
– Przepraszam – odpowiedział. Ale to jego „przepraszam” brzmiało jak „daj mi spokój”.
I wtedy po raz pierwszy nie chciało mi się już płakać. Tylko patrzyłam na niego, jak na obcego człowieka. Kogoś, kogo przez lata wzięłam za męża
Byłam zbyt zmęczona, by grać
– No i co teraz zamierzasz? – mama zapytała mnie takim tonem, jakby rozmawiałyśmy o pogodzie. Siedziała sztywno przy stole, z filiżanką herbaty w dłoni. Jakby cały ten dramat był jedynie niezręcznym epizodem w telenoweli.
– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze, zbyt zmęczona, by grać silną.
– Marek to był porządny mężczyzna. Spokojny, pracowity... może trochę zimny, ale przecież nie pił, nie bił, dzieciom niczego nie brakowało.
– Mamo, on mnie zdradzał – powiedziałam cicho.
– Bo może mu czegoś brakowało? – rzuciła natychmiast. – Kobieta musi zadbać, żeby mężczyzna nie szukał gdzie indziej.
– Serio?! – syknęłam. – To teraz moja wina?
– Nie mówiłam, że twoja, ale nie byłaś też pewnie idealna. Marek potrzebował kobiety, która go wspiera, a nie tylko dzieci i praca, dzieci i praca...
– A może potrzebował lalki, która nic nie czuje?! – wrzasnęłam, podnosząc się z krzesła.
W tym momencie do kuchni weszła Paulina.
– Co się tu dzieje? – rzuciła i spojrzała na nas obie. – Mamo, serio? Obwiniasz Agę za to, że facet się zabawił na boku?
– Ja tylko mówię, że może czegoś mu zabrakło!
– A może ty się po prostu zamknij – syknęła Paulina. – Może czasem lepiej nic nie mówić, niż wygłaszać kazania jak z lat siedemdziesiątych.
– Ty też mnie zawiodłaś – fuknęła Danuta i wyszła z kuchni, trzaskając drzwiami.
Stałyśmy z Pauliną w milczeniu. A potem ona podeszła i mocno mnie przytuliła. I to był pierwszy moment od wielu dni, kiedy poczułam, że jeszcze coś mam.
Nigdy mu nie wybaczę
Usiedliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole. Ten sam stół, przy którym kiedyś śmialiśmy się do nocy, planowaliśmy wakacje, kłóciliśmy o zmywanie. Teraz dzieliła nas cisza. I ta okrutna świadomość, że nic już nie ma sensu.
– Nie chciałem cię zranić – powiedział po chwili.
Parsknęłam. Cicho, z goryczą.
– Więc czemu to zrobiłeś?
– Bo nie mogłem już oddychać w tym związku. Czułem się, jakbym był tylko... dodatkiem do twojego życia. Nie partnerem. Przestaliśmy być dla siebie ważni.
– Ja też tak się czułam – przyznałam. – Ale ja cię nie zdradziłam.
Spuścił wzrok. Jakby dopiero teraz usłyszał, co powiedziałam.
– Joanna... Ona była po prostu... inna. Słuchała mnie. Była ciekawa, kim jestem.
– A ja? Przez dwanaście lat nie słuchałam?
– Z czasem... przestaliśmy się widzieć nawzajem – powiedział.
– A może to ty przestałeś mnie widzieć. Może szukałeś tylko pretekstu, żeby odejść. I znalazłeś. Gratuluję.
Westchnął.
– I tak to boli. Nawet jeśli wiem, że to konieczne.
– Nie wybaczę ci – powiedziałam spokojnie. – Ale też nie będę błagać, żebyś został. Masz swoje życie. Ja mam swoje ruiny.
Wstałam od stołu. On jeszcze przez chwilę siedział, jakby chciał coś dodać. Ale nie powiedział już nic. Zabrał kurtkę i klucze. Wyszedł. I tym razem to ja nie odprowadziłam go wzrokiem. Już nie musiałam.
Agnieszka, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Szukałem grzybów w lesie, a znalazłem coś lepszego. Tajemnicza grzybiareczka zrobiła mi wykład nie tylko o lejkowcach”
- „Na własne życzenie na starość wprowadziłam się do piekła. Z rodziną jednak najlepiej wychodzi się na zdjęciach”
- „Mój flirt z kolegą z biura zaczął się jak w tanim romansie. Cena tych kilku nędznych chwil namiętności mnie poraziła”