„Nagle zaczął nas prześladować pech. Wiedziałam, że to kara za to, że nie dotrzymałam pewnej obietnicy”
„– Co ty bredzisz, Julka! – krzyknął Kuba, najwyraźniej zdenerwowany moimi podejrzeniami. – Mówię o normalnym kocie, rudzielcu, na którego się zapatrzyłem. I sam nie wiem, jak to się stało, wjechałem na skrzyżowanie na czerwonym świetle… – To było ostrzeżenie… – szepnęłam”.
- Julia, 30 lat
Dzień, w którym wprowadziłam się do swojego wymarzonego mieszkania, był najszczęśliwszym w moim życiu. Lokal wprawdzie nie był nowy i w wielu miejscach pozostały jeszcze ślady użytkowania go przez poprzednich właścicieli, ale wierzyłam, że to tylko kwestia czasu, kiedy zostaną tu puste ściany i będziemy mogli z moim narzeczonym, Kubą, urządzić go po swojemu. Dotychczasowymi właścicielami byli starsi i schorowani państwo, którzy sprzedali nam to mieszkanie z pokaźną zniżką pod warunkiem, że sami je uprzątniemy.
– Możecie wszystko powyrzucać. Wiem, że młodzi teraz tak lubią mieszkać, praktycznie w gołych ścianach – powiedziała kobieta, patrząc na mnie z jakimś dziwnym naciskiem. – Ale jeśli natraficie na kryształowego kota, postawcie go w widocznym miejscu. Zapewni szczęście całej waszej rodzinie. Możesz mi dziecko obiecać, że tak właśnie zrobisz? Zadbasz o moją rodową pamiątkę?
Co miałam jej powiedzieć? Obiecałam. W tamtej chwili obiecałabym wszystko, czego kobieta by sobie zażyczyła – byle mieć już spokój i móc się cieszyć własnymi czterema kątami!
Nie czułam się już zobowiązana
Kilka dni później dotarła do nas smutna wiadomość, że dotychczasowa właścicielka mieszkania zmarła. Było to przykre, ale tak naprawdę niewiele nas obeszło. W końcu nie była nikim z naszej rodziny ani bliską znajomą. O tym, co powiedziała mi na temat kryształowego kota, zapomniałam nieomalże w tej samej chwili, w której wypowiedziałam swoją obietnicę. Do czasu, aż natrafiłam właśnie na tę figurkę. Stała za szafką, w ogóle nie schowana, jakby na nas czekała. Była tak doskonale widoczna, że aż wydało mi się dziwne, że staruszka szukała jej od ładnych kilku miesięcy!
– Widocznie wzrok u niej już nie ten – wzruszył ramionami Kuba, kiedy podzieliłam się z nim moimi wątpliwościami.
Zobacz także
– I co z nią zrobimy? – patrzyłam z niechęcią na figurkę.
Nigdy nie lubiłam kryształu. Kojarzył mi się ze staroświecko urządzonymi mieszkaniami, do których miałam awersję. Ja chciałam żyć w nowoczesnej, pełnej światła i koloru przestrzeni!
– Jak to, co? – zdziwił się Kuba. – Do wora z nią! No chyba że stałaś się fanką durnostojek – roześmiał się, bo doskonale znał moje zdanie na temat przedmiotów nieprzynoszących żadnego pożytku.
– Oczywiście że nie – wzruszyłam ramionami. – Ale wiesz, ta staruszka przed śmiercią mówiła, że to jej rodowa figurka i obiecałam się nią zaopiekować…
– Zaopiekować? – Kuba spojrzał na mnie, jakbym postradała zmysły. – Nie gniewaj się, Julia, ale czy ty wiesz, co mówisz? Zaopiekować to się można dzieckiem, albo bo ja wiem, psem… A to jest kawałek szkła!
Wiedziałam, że Kuba ma rację. Mimo to czułam się niepewnie, kiedy wynosiłam kryształową figurkę do śmietnika. „Oby tylko ta kobieta nie miała racji i nie przyniosło nam to jakiegoś nieszczęścia” – pomyślałam, ale nie ośmieliłam się wyrazić swoich wątpliwości na głos. Doskonale wiedziałam, jaki stosunek do przesądów i magii ma mój narzeczony. Udawałam więc przed nim, że wszystko jest w najlepszym porządku, ale tak naprawdę do wieczora siedziałam w napięciu. Odetchnęłam dopiero, kiedy minęła dwudziesta, a nic złego się nie stało. Wtedy udało mi się zapomnieć nawet o słowach starej kobiety.
To nie był przypadek
Wszystko zmieniło się następnego dnia rano. Kuba wyszedł do pracy, gdy jeszcze spałam. Obudził mnie dzwonek telefonu. W słuchawce usłyszałam zdyszany głos narzeczonego.
– Julka, nie dam rady dziś po ciebie przyjechać do pracy. Właśnie miałem wypadek.
Zimny dreszcz przebiegł mi po plecach.
– Jak to wypadek? – szepnęłam.
– Jesteś cały, wszystko w porządku?
– Można tak powiedzieć, ale samochód odholują do warsztatu – dyszał dalej do telefonu Kuba. – Nie wiem, jak to się mogło stać. To wszystko przez tego cholernego kota!
– Kota?! – poczułam, jak z przerażenia włosy na ciele stają mi dęba. – Mówisz o tej kryształowej figurce, którą wczoraj wyrzuciliśmy do śmietnika?
– Co ty bredzisz, Julka! – krzyknął Kuba, najwyraźniej zdenerwowany moimi podejrzeniami. – Mówię o normalnym kocie, rudzielcu, na którego się zapatrzyłem. I sam nie wiem, jak to się stało, wjechałem na skrzyżowanie na czerwonym świetle…
– To było ostrzeżenie… – szepnęłam. – Jeśli kryształowy kot nie wróci na swoje miejsce, następnym razem nie wywiniemy się tak łatwo.
– Julia, co ty opowiadasz, jaki kryształowy kot – zniecierpliwił się Kuba. – To nie jest film o Harrym Potterze. To był zwykły rudzielec, nie jakaś tam figurka zza telewizora!
Czułam niepokój
Narzeczony mógł sobie ze mnie kpić, ale ja i tak wiedziałam swoje. Nie mogłam zignorować tego, co się stało. Wiedziałam, że to było ostrzeżenie! Postanowiłam natychmiast iść do śmietnika i poszukać wyrzuconej wczoraj figurki. Czułam, że los przekazywał nam jasny sygnał. Kryształowy kot musi wrócić na swoje miejsce. Niestety. W śmietniku czekała mnie przykra niespodzianka. Kontenery były całkiem puste.
– O szóstej rano wywożą śmieci – wyjaśnił mi sąsiad, który przyglądał się moim poszukiwaniom z podejrzliwością. – A co, kupon totolotka sąsiadka wyrzuciła?
– Można tak powiedzieć – warknęłam, przerażona faktem, że kota nie ma.
Teraz to los nam nie odpuści! Wszyscy wiedzą, że trzeba spełniać życzenia umierających ludzi, inaczej oni mogą człowieka pociągnąć do siebie! A ja obiecałam zaopiekować się kryształowym kotem i nie dotrzymałam słowa…
Przez kilka następnych dni nic złego się nie działo. Kuba wyszedł ze szpitala, samochód zawieźliśmy do warsztatu. Wydawało się, że wszystko zmierza ku dobremu. Ale tym razem nie dałam uśpić swojej czujności.
– Kot tylko czuwa… – powiedziałam pewnego dnia Kubie. – Żebyś się nie zdziwił, jak niedługo spotka nas w tym mieszkaniu kolejne nieszczęście.
Narzeczony w odpowiedzi na te słowa narysował wymowne kółko na czole – ale ja wiedziałam swoje. I nie pomyliłam się.
To była lawina nieszczęść
Dwa dni później szef wezwał mnie do swojego gabinetu:
– Dziś dostaliśmy zwrot przesyłki z poczty. Klient będzie dwa razy dłużej czekał na swój towar, bo pomyliła się pani w kodzie.
– W kocie? – powtórzyłam przerażona, a przełożony spojrzał na mnie surowo:
– Pani Julio, niech pani się skoncentruje, proszę. W jakim znowu kocie? W kodzie pocztowym. To nie pierwsza taka sytuacja w ostatnich tygodniach. Jeśli znów się powtórzy, będziemy zmuszeni się rozstać. Nie potrzebuję tak rozkojarzonej pracownicy.
– Oczywiście, panie kierowniku, poprawię się – szepnęłam, ale w głębi duszy byłam przerażona.
Kuba mógł się ze mnie śmiać do woli, a ja i tak wiedziałam swoje. Te wszystkie nieszczęścia, które nam się przytrafiały, nie były zwykłym zbiegiem okoliczności. To była kara za to, że nie posłuchaliśmy umierającej kobiety! Nie miałam wówczas pojęcia, że to był dopiero początek. Dwa dni później moja siostra zadzwoniła, by zwierzyć się, że wykryto u niej guzek w piersi i teraz musi poddać się dalszym badaniom. Kuba zgubił w pracy ważne dokumenty. A jakby tego wszystkiego było mało, zalał nas sąsiad z góry, i jeszcze bank, choć wcześniej obiecał nam kredyt na zagospodarowanie się w nowym mieszkaniu, bez powodu wycofał się z tej obietnicy!
– Czy tobie się nie wydaje, że to jest bardzo podejrzane, iż te wszystkie sytuacje przydarzają nam się właśnie teraz, i to jakoś tak „przypadkowo” jedna po drugiej, jakby zalała nas lawina nieszczęść? – zapytałam pewnego wieczoru Kubę.
– Co, pewnie znowu chcesz to zwalić na kryształowego kota? – ironicznie zapytał mój narzeczony. – Czasami jak ciebie słucham, Julka, to mam wrażenie, że jesteśmy z zupełnie innych planet. Wiesz, przyznam ci się, że momentami myślę nawet, czy w naszym przypadku ślub to na pewno dobry pomysł.
Musiałam coś zrobić
To mi się już nie mieściło w głowie! W tym momencie zdałam sobie sprawę, że pechowa figurka doprowadzi do ruiny nie tylko nasze życie zawodowe i rodzinne. Ona także sprawi, że rozstaniemy się z Kubą! To był moment, w którym zrozumiałam, że nie mogę na to pozwolić. Muszę natychmiast zacząć działać. Pewnie najlepiej bym zrobiła, gdybym po prostu odnalazła wyrzuconą pochopnie figurkę – i zapewniła jej godne miejsce w naszym domu, tak jak życzyła tego sobie przed śmiercią jej właścicielka. Ale nie zrobiłam tego w odpowiednim czasie – a teraz stało się to po prostu niemożliwe. Musiałam radzić sobie inaczej.
I wtedy wpadł mi w ręce ten artykuł. Znalazłam go w poczekalni u fryzjera i choć zwykle nie czytam magazynów w takim miejscu – ten tekst przyciągnął moją uwagę, jakby na mnie czekał.
„Człowiek nigdy nie powinien pochopnie pozbywać się przedmiotów z duszą, szczególnie jeśli nie należały do niego” – czytałam.
„A jeśli już to zrobi, to musi za wszelką cenę starać się oddać szacunek osobie, do której ten przedmiot wcześniej należał”.
„Ale komu mam oddać szacunek? Właścicielce mieszkania? Przecież ona nie żyje!” – biłam się z myślami i tak się w nich zatopiłam, że nawet nie usłyszałam, jak fryzjerka mnie zawołała, żeby poinformować, że przyszła moja kolej.
O przeczytanym tekście i prześladującym nas pechu nie przestałam myśleć nawet po powrocie do domu. Zamiast cieszyć się z nowej fryzury, zadręczałam się kombinowaniem, gdzie teraz powinnam się udać. Myślałam, myślałam – aż w końcu wymyśliłam!
Nie mogłam odmówić
Następnego dnia rano pojechałam do dawnego właściciela mieszkania. Miałam jego adres, bo zostawił nam go na wypadek, gdybyśmy czegoś potrzebowali w związku z przeprowadzką i wynoszeniem rzeczy. Właściwie to do ostatniej chwili nie wiedziałam, co mu powiem, gdy się już spotkamy. Liczyłam na to, że rozmowa sama jakoś się potoczy w interesującym mnie kierunku. I choć mnie samej trudno jest w to uwierzyć, dokładnie tak się stało! Na mój widok właściciel nie wydawał się w ogóle zdziwiony.
– Pani pewnie po kota? – zapytał od progu.
Aż brwi uniosłam ze zdziwienia! Skąd ten człowiek mógł wiedzieć, że przyszłam w związku z kotem?! On jednak najwyraźniej nie zamierzał zadawać mi żadnych pytań, jakby wszystko między nami było dawno ustalone. Po prostu wręczył mi klatkę z żywym kotem w środku i zatarł ręce!
– Proszę mi uwierzyć, tak się cieszę, że znalazł się opiekun dla Mruczusia! Sen z powiek mi spędzało, co się z nim stanie, gdy już trafię do tego domu starców! Wie pani, sam nie daję sobie rady po śmierci żony, więc dzieci zdecydowały, że lepiej będzie dla mnie, gdy zamieszkam w takim miejscu.
– Ale… – usiłowałam przerwać starszemu panu, jednak on nie dawał mi dojść do słowa:
– Wiedziałem, że są jeszcze na tym świecie dobrzy ludzie. Moja świętej pamięci żona zawsze powtarzała, że Pan Bóg takich ludzi nam ześle, gdy będzie potrzeba. No i zesłał.
Wspomnienie nieżyjącej sąsiadki sprawiło, że nie śmiałam się już odezwać. Podziękowałam za kota i poszłam z nim do samochodu. Nie miałam pojęcia, jak wytłumaczę Kubie, że będziemy od teraz mieszkać z Mruczusiem. Kuba nie cierpiał zwierząt, ale musiałam jakoś o naszego nowego domownika zawalczyć! Przecież ten kot nie pojawił się przypadkiem, to było dla mnie jasne. Chodziło o nasze być albo nie być!
Zaczęło być normalnie
Przekonanie Kuby do tego, by kot zamieszkał w naszym domu, okazało się łatwiejsze, niż myślałam. Duża w tym była zasługa samego Mruczusia, który okazał się ujmującym towarzyszem. I ktoś może powiedzieć, że to przypadek, ale ja jestem pewna, że nie – wraz z pojawieniem się nowego domownika nasz pech nagle się skończył!
Szef wezwał mnie do siebie i, gdy już spodziewałam się najgorszego, przeprosił za swoje wcześniejsze zachowanie, a w dodatku zaproponował mi podwyżkę! Siostra zadzwoniła z informacją, że guz piersi okazał się niezłośliwy. Towarzystwo ubezpieczeniowe zapłaciło nam sowitą rekompensatę za zalane mieszkanie. A Kuba? Zmienił pracę na znacznie lepiej płatną i nie musiał się już przejmować awanturującym się szefem! Nie muszę dodawać, że między nami wszystko też zaczęło się znacznie lepiej układać. Pewnego dnia nawet Kuba przytulił się do mnie i powiedział:
– Wiesz, kochanie, kiedy tak mówiłaś o tym kryształowym kocie i pechu, myślałem, że postradałaś rozum. Cieszę się, że już skończyłaś z tym szaleństwem i znowu wierzysz, że nasz los nie ma nic wspólnego z wyrzuceniem jakiejś tam pamiątkowej figurki!
Nie wyprowadziłam narzeczonego z błędu, ale swoje i tak wiem.
Kilka dni temu ktoś wrzucił nam do skrzynki tajemniczą przesyłkę. Nie było na niej adresu nadawcy, ale gdy otworzyłam paczkę, zdębiałam. Moim oczom ukazał się… kryształowy kot! Leżał sobie jak gdyby nigdy nic na czerwonym posłaniu z aksamitu.
Kuba stwierdził, że pewnie ktoś znalazł go w śmietniku, widział nas, jak wyrzucamy figurkę i zdecydował się ją odesłać. Ale ja wiedziałam, że prawda jest zupełnie inna. Przecież gdyby wszystko wyglądało tak prozaicznie, jak Kuba mi to przedstawił, to ta figurka nie robiłaby takich min, gdy na nią patrzę, jakby uśmiechała się do mnie porozumiewawczo