Reklama

Spojrzałam na zdjęcie w jakiejś reklamowej gazetce. On i ona siedzieli w pościeli, w identycznych piżamach w kratkę. Roześmiani, zakochani, wpatrzeni w siebie... I łza zakręciła mi się w oku. „Cicho, głupia!” – upomniałam samą siebie. No, bo rzeczywiście, żeby już płakać nad zwykłą reklamą? Ale naprawdę mnie wzięło! Od tego zdjęcia biła taka intymność i porozumienie. „Dlaczego ja nie mam swojego faceta w piżamie?” – pomyślałam z żalem.

Reklama

Wyraźnie się czemuś przyglądał

Nie mam pojęcia, czy dzisiejsi mężczyźni już tacy są, czy tylko ja trafiam ciągle na dziwaków, ale o żadnym piżamowym poranku nigdy nie było mowy. Moi kochankowie wchodzili i wychodzili z mojego mieszkania, i życia, kiedy tylko chcieli. Nie zostawali do rana.

– Wybacz, skarbie, ale muszę się wyspać, jutro wcześnie mam zebranie… spotkanie… delegację… – słyszałam od kolejnych chłopaków.

A kiedy już z jednym z nich udało mi się stworzyć stały związek, to i tak wolał spać na osobnym łóżku.

– Strasznie się w nocy rzucam – tłumaczył, mimo że przekonywałam go, iż mi to wcale nie przeszkadza. – Ale ja się boję, że cię uderzę… przypadkiem – twierdził.

Zobacz także

I tak moje łóżko, gorące wieczorem, stygło przez noc aż do samotnego poranka. „Czy jestem w związku czy sama, to zawsze jak singielka” – pomyślałam o sobie smutno.

– Ewelina? A tobie co? – koleżanka z pracy spojrzała na mnie ze zdziwieniem przez długość biurka. – Nad czym ty się tak wzruszasz? – sięgnęła po reklamówkę.

– Chyba nie nad ofertą majtek tańszych o 30 procent?

– Nie… – zaprzeczyłam cicho. – Na drugiej stronie…

Płaczesz nad piżamą w promocji? – wykrzyknęła i popukała się w czoło.

– Nad tym zdjęciem, głupia! – mruknęłam. – Oni są tacy… tacy…

– Modelowi – dokończyła za mnie. – Przesłodzeni jak gorąca czekolada z automatu na stacji benzynowej.

– Och! – machnęłam na nią ręką. – Ty nic nie rozumiesz! Oni są tacy… udomowieni! – znalazłam wreszcie właściwe słowo i wypowiedziałam je z nabożeństwem.

– Akurat! Muszą po prostu pograć na twoich uczuciach, inaczej nie wcisnęliby ci tej flanelowej szmaty! Która kobieta wkłada coś takiego? – skrzywiła się z niesmakiem. – I jeszcze jedzą w łóżku! Pfe! Wszędzie będą walały się okruszki…

– A ja to bym chciała chociaż raz zjeść śniadanie w piżamie, ze swoim ukochanym… – stwierdziłam rozmarzonym tonem i w tym momencie zdałam sobie sprawę, że w drzwiach stoi interesant.

– Przepraszam – bąknął. – Ja tylko w sprawie zaświadczenia…

„Ile zdążył usłyszeć?” – zastanowiłam się zawstydzona. W końcu to poważny urząd, skarbowy, a ja tutaj o piżamie… Kiedy szukałam odpowiedniej teczki z dokumentami, facet niby stał ze spuszczoną głową, ale wyraźnie się czemuś przyglądał na moim biurku. „Tej nieszczęsnej reklamówce!” – zrozumiałam po chwili i mimowolnie się speszyłam. Odetchnęłam z ulgą, kiedy w końcu wyszedł.

– Niczego sobie ten twój petent! – stwierdziła wtedy Kaśka.

– Tak? Nie zauważyłam… – odparłam, zgarniając reklamówkę do kosza, gdzie było jej miejsce, razem z moim głupimi marzeniami o piżamowym śniadaniu.

– A może pójdziemy po południu na jakiś film? – zaproponowała nagle Kaśka. – Dzisiaj jest dzień „Kina na obcasach”, na widowni będą same baby.

– Zgoda! – uśmiechnęłam się, bo i tak nic innego nie miałam do roboty.

W lot pojęłam, że to głupi pomysł

Dopiero wieczorem, kiedy otworzyłam drzwi i weszłam do mieszkania, zrozumiałam swój błąd. Kilka tygodni temu wzięłam sobie kociaka, który usiłował narzucić w domu własne reguły. Teraz, najwyraźniej śmiertelnie obrażony moją nieobecnością, na złość nasikał mi do buta! Mojej ulubionej sportowej tenisówki…

– Uch, kochany! Tak my się bawić nie będziemy! – zapowiedziałam mu, biorąc but w dwa palce i zanosząc go do pralki. – Jutro wreszcie kupię sobie szafkę na buty, zamykaną na cztery spusty!

I tak wylądowałam w niedrogim domu meblowym, w którym ceny były zaletą, a wadą to, że trzeba się było samemu obsłużyć i odebrać towar popakowany w zgrabne paczki. Manewrując z trudem towarowym wózkiem, przeciskałam się do wyjścia. Nie udało mi się odpowiednio skręcić i walnęłam w nogi jakiegoś faceta.

– Przepraszam! – zaczęłam się kajać.

– Nic nie szkodzi! – odwrócił się i spojrzał na mnie.

Przebiegł mnie lekki dreszcz, bo to był ten wczorajszy petent… Pan C., Wojciech.

– Dzień dobry! – poznał mnie. – Pomogę pani, te wózki są takie niesterowne – zaoferował się od razu, chwytając za rączkę.

„A niech pomaga, co mi tam” – stwierdziłam w myślach.

– Gdzie pani stoi? – zapytał, zręcznie wyjeżdżając na parking.

– Tam! Czerwona mikra – pokazałam.

– Hmmm… – przyjrzał się krytycznie mojemu maleństwu. – A jak pani chce do niej zmieścić te paczki?

– No, położyć na tylne siedzenie! – odparłam pewnym głosem.

– Nie wejdą – stwierdził krótko.

– To może... Na przednie? – trochę straciłam pewność siebie.

Popatrzył na mnie z lekkim rozbawieniem i w lot pojęłam, że to głupi pomysł. „Jasny gwint!” – zaklęłam w duchu. „Mogłam się wcześniej nad tym zastanowić i nie kupować największej szafki na buty, jaka była w sklepie! Teraz będę musiała wrócić do biura obsługi i zamówić transport albo… zamienić tę szafkę na mniejszą…” Kiedy się tak zastanawiałam, facet się odezwał.

– Mogę pani przewieźć ten mebel, mam nieco większy samochód.

– Ale nie będę panu zawracała głowy! – wykrzyknęłam.

– To naprawdę drobiazg – zapewnił, po czym, nie zważając na moje obiekcje, skierował się do potężnego kombi.

– Gdzie pani mieszka? – zapytał.

Już bez protestów podałam adres. Pod blokiem mój wybawca wziął pudła na ramię i zaniósł do mojego mieszkania.

– Pani wie, że tę szafkę trzeba skręcić? – spytał, kładąc paczki w przedpokoju.

– Wiem…

– A potrafi pani to zrobić? Bo ja mógłbym pomóc.

– Ależ skąd! Nie ma takiej potrzeby! Poza tym… – zawahałam się.

Ma pani obcego faceta w mieszkaniu, który się wprosił i nie wiadomo, czego tak naprawdę chce? – wypowiedział nagle na głos moje obawy.

– No… To niezupełnie tak – bąknęłam.

– Ale przecież pani mnie doskonale zna! – roześmiał się nagle. – Ma pani wszystkie dane osobowe i pełną informację o dochodach.

– Niby tak…

– No to co? Pozwoli pani?

Kiwnęłam w końcu głową.

– Będzie pan potrzebował jakichś narzędzi? – zapytałam.

– Nie sądzę, wszystko tutaj powinno być – zapewnił mnie.

Nie wspominał ani słowem o sprawach finansowych

Patrzyłam z zachwytem, jak szybko wszystko rozpakował i za pomocą dołączonego do kompletu klucza skręcił całość. Nawet przez moment nie poprosił mnie o przytrzymanie czegokolwiek.

– Gotowe! – stwierdził z wyraźnym zadowoleniem, stawiając szafkę pod ścianą i przyjrzał jej się krytycznie.

– Coś nie tak? – zapytałam.

– Ależ skąd! Ot, marketowy mebel… – odparł wymijająco.

„No tak! Przecież on jest stolarzem!” – przypomniałam sobie. A potem zaprosiłam pana Wojtka na kawę. Bardzo przyjemnie się nam przy niej rozmawiało.

– Naprawdę? Sam ci zaproponował pomoc? – zapytała Kaśka, gdy na drugi dzień wszystko jej opowiedziałam.

– Tak. I zaprosił mnie w sobotę do kina, więc koniec z babskimi seansami! – stwierdziłam zadowolona.

– Nie chcę krakać, ale ty lepiej uważaj… – nagle zmarkotniała.

– Na co? Myślisz, że… jemu chodzi o coś więcej niż tylko kino?

– Nie zapominaj, że pracujesz w urzędzie skarbowym i prowadzisz jego sprawy! Już widziałam takie „związki”. Zaczynało się od kina, a potem dochodziło do prośby o przysługę – uprzedziła mnie.

– Będę o tym pamiętała – zapewniłam ją, sama nagle czując się głupio.

Ale Wojtek nie wspominał ani słowem o sprawach finansowych. Ani podczas pierwszego spotkania, ani w czasie kolejnych. Za to chętnie i ze znajomością rzeczy rozprawiał o meblach. Miał na ich punkcie hopla i, o dziwo, wcale mnie tym nie nudził.

– Kiedy miałem dwanaście lat, zrobiłem mojej młodszej siostrze meble dla lalek i tak to się zaczęło – stwierdził.

– Ja, kiedy miałam dwanaście lat, marzyłam o tym, że będę pracowała w filmie… – stwierdziłam. – Nie jako aktorka, ale na planie, od kuchni. Może jako asystentka reżysera…

– To dlaczego tego nie robisz? – popatrzył na mnie ze zdziwieniem.

– Bo to nie takie proste! – roześmiałam się. – Nie mam w tym środowisku żadnych znajomości…

– Ale nadal byś chciała?

– Chyba tak… – przyznałam.

Nic od ciebie nie chcę!

Kilka dni później Wojtek wpadł do mnie niespodziewanie do biura. Rozejrzał się i upewnił, że jestem sama w pokoju.

– Słuchaj, jest taka delikatna sprawa… Jeśli chodzi o twoją pracę… – zaczął.

„Kaśka miała rację...” – zmartwiałam.

– Moja praca jest tylko moją sprawą! – przerwałam mu ostrym tonem. – Mógłbyś stąd wyjść? Mam sporo do zrobienia!

Spojrzał zdziwiony, ale wyszedł. „Co za obłudnik!” – pomyślałam. „Czarował, żeby okręcić mnie wokół palca! Jeśli sądzi, że przyjdę dzisiaj na umówione spotkanie, to się grubo myli!”. Nie poszłam, ale Wojtek przyszedł do mnie…

– Przepraszam, że ci przeszkodziłem w pracy, powinienem wiedzieć, że się takich spraw nie załatwia w biurze, ale nie mam wprawy... – zaczął.

– Nie? A postępujesz jak zawodowiec! – kpiłam. – Kino, spacery… Co teraz nastąpi? Prezent, koperta? Czy po prostu mam ci dać swój „dowód miłości”?

– O czym ty mówisz? – popatrzył na mnie zdezorientowany.

– O przysłudze, którą mam ci wyświadczyć? O co chodzi? O podatek VAT?

– Za kogo ty mnie masz? – wykrzyknął. – Nic od ciebie nie chcę! Pomyślałem tylko, że skoro tak marzysz o pracy w filmie, to… Mam trochę znajomości, podzwoniłem tu i tam i umówiłem cię na rozmowę.

– Nie wiem, jak cię przeprosić...

– Wystarczy buziak – wyszeptał mi do ucha. – A potem pomyślimy o innych „dowodach miłości”.

Poszłam na tę rozmowę umówioną przez Wojtka i zdecydowałam się po niej rzucić posadę w urzędzie. Wiem, że to zakrawa na szaleństwo, ale nie boję się. Mam przecież u boku mężczyznę, który mnie wspiera. I nigdy nie znika nad ranem…

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama