„Sąsiad to szuja, która chce mnie oskubać. Najpierw bezinteresownie podał pomocną dłoń, a teraz wyciąga łapy po kasę”
„To nie moja wina i nic mu się ode mnie nie należy. Tak też powiedział ubezpieczyciel, odmawiając wypłaty odszkodowania. Gdybym wiedziała, że tak się wszystko potoczy, machnęłabym ręką na te nieszczęsne rynny i poczekała na syna”.
- Bogna, lat 62
Bardzo się ucieszyłam, kiedy wiosną sąsiad zaproponował, że oczyści mi rynny z igliwia i liści. Po nagłej śmierci męża spadło na mnie wiele nowych obowiązków, z którymi, delikatnie mówiąc, nie radziłam sobie najlepiej. Starałam się jednak, jak mogłam, bo na wynajęcie fachowców nie było mnie stać. Czyszczenie rynien w naszym domku jednak mnie przerastało. Bałam się wspinać po drabinie. No i kiedy tak się zamartwiałam, zaczepił mnie Stefan i obiecał, że zrobi to za mnie.
– Bardzo dziękuję. Jak ci się mogę odwdzięczyć? – zapytałam.
– Nie ma takiej potrzeby. Przecież jesteśmy sąsiadami, powinniśmy sobie pomagać – machnął ręką
– Wiem, ale mimo to nalegam. Za dobre serce należy się nagroda – upierałam się.
– W takim razie poproszę o szarlotkę. Moja Beata nieźle gotuje, ale do ciast w ogóle nie ma ręki. Wszystkie wychodzą z zakalcem. A jak tak lubię słodkie – aż mlasnął.
Zobacz także
– Masz u mnie całą blachę. I to tę największą – uśmiechnęłam się.
Umówiliśmy się, że załatwi sprawę następnego dnia, gdy będę w pracy.
Gdy go zabierali, był przytomny
Kiedy rankiem zostawiałam mu klucze do furtki, do głowy mi nie przyszło, że to początek wielkich problemów. Zaczęło się przed południem. Właśnie szykowałam się do spotkania z klientem, gdy zadzwonił telefon. To była Beata.
– Stefan miał wypadek – wychlipała do słuchawki.
– O Boże, gdzie?! Kiedy?! Co się stało?! – przeraziłam się.
– U ciebie. Spadł z drabiny, gdy czyścił te cholerne rynny. Już właściwie skończył i nagle bach! Dobrze, że byłam w ogrodzie, wszystko widziałam i szybko wezwałam karetkę, bo nie wiadomo, czym by się to skończyło.
– Bardzo z nim źle?
– Jeszcze nie wiem. Siedzę w szpitalu w poczekalni i czekam na wiadomości, bo na oddział nie chcą mnie wpuścić. W każdym razie, gdy go zabierali, był przytomny. Tylko krzyczał z bólu.
– Wiem, Beatko, że to zabrzmi głupio, ale to dobry znak. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Twój mąż to twardy gość. Tak łatwo się nie podda.
– Obyś miała rację – pociągnęła nosem i się rozłączyła.
Podobno leżał w szpitalu z jakimś facetem, który mu to doradził
Po powrocie z pracy natychmiast pobiegłam do sąsiadki. Chciałam się dowiedzieć, co ze Stefanem. Martwiłam się o niego. Okazało się, że w tym całym nieszczęściu miał wiele szczęścia, bo złamał tylko rękę, nogę i dwa żebra.
– Złamania są proste, więc chyba nawet jakieś skomplikowane operacje nie będą potrzebne. Unieruchomią kości i wkrótce go wypiszą – opowiadała uradowana Beata.
– Uff, to mi ulżyło. Koniecznie daj znać, kiedy już będzie w domu. Przyjdę z obiecaną szarlotką – uśmiechnęłam się.
Sąsiad wrócił ze szpitala po dziesięciu dniach. Upiekłam ciasto i poszłam go odwiedzić. Siedział w łóżku, wsparty na poduszkach. Gdy zobaczył szarlotkę, to aż mu się oczy zaświeciły. Błyskawicznie pochłonął jedną trzecią blachy.
– Słuchaj, czy masz ubezpieczony dom? – zapytał, gdy już się nasycił.
– Mam – skinęłam głową.
– A czy w tym ubezpieczeniu jest OC?
– Jest, i to chyba całkiem niezłe. Aleksander często powtarzał, że przezorny zawsze ubezpieczony. A co?
– To świetnie! Nie będzie problemu z pieniędzmi – uśmiechnął się.
– Z jakimi pieniędzmi? – spojrzałam na Stefana zaskoczona.
– Z odszkodowaniem za mój wypadek.
– Słucham?
– No co ty, Bogna, jesteś taka zdziwiona? Chyba nie sądzisz, że szarlotka załatwi sprawę? Przez kilka tygodni będę unieruchomiony, więc nie mogę pracować. A to straty idące w tysiące. Potem czeka mnie kosztowna rehabilitacja, bo na tę refundowaną przez NFZ czeka się miesiącami, a nawet latami… Ludzie kalekami zostają, bo jak się doczekają na swoją kolej, to jest już za późno. No i jeszcze ten ból…
– Oczywiście, wszystko rozumiem… I jest mi bardzo przykro, bo przecież chciałeś mi pomóc. Ale to nie moja wina, że się pośliznąłeś i spadłeś z drabiny.
– Oczywiście, że nie twoja. Ale wypadek wydarzył się na twojej posesji. A więc musisz zapłacić. Na sali ze mną leżał taki jeden mądry facet, który zna się na takich sprawach. Powiedział, że…
– Ile mam zapłacić? – przerwałam mu.
– Minimum 50 tysięcy. To i tak mało, zważywszy na straty i obrażenia.
– O Boże, nie mam takich pieniędzy!
– Ale twój ubezpieczyciel ma. Pobrał składkę, niech płaci! Tylko dowiedz się, jakie formalności trzeba załatwić, jakie dokumenty dostarczyć. Im szybciej to załatwimy, tym lepiej.
– Dobrze, jutro pójdę do agenta, o wszystko dokładnie wypytam. I dam znać, co usłyszałam – odparłam.
Nie znam się na przepisach ubezpieczeniowych, ale przez skórę czułam, że to nie będą dobre wieści dla sąsiada.
Będziesz musiała mi zapłacić z własnej kieszeni
Spędziłam w firmie ubezpieczeniowej prawie dwie godziny. Opowiedziałam dokładnie o tym, co się wydarzyło. No i okazało się, że przeczucie mnie nie myliło. Firma uznała, że żadne pieniądze z mojej polisy sąsiadowi się nie należą. Bo w żaden sposób nie przyczyniłam się do wypadku. Stefan sam zaproponował pomoc w czyszczeniu rynien, sam wszedł na drabinę i z powodu nieuwagi czy nieszczęśliwego zbiegu okoliczności sam z niej spadł. Po powrocie natychmiast do niego poszłam i mu to wszystko powtórzyłam.
– W takim razie będziesz musiała mi zapłacić z własnej kieszeni – burknął.
– Słucham? Rany boskie, Stefan, to niemożliwe! Przecież ci mówiłam, że nie mam takich pieniędzy! W ogóle nie mam oszczędności – krzyknęłam.
– To zorganizuj. Sprzedaj coś cennego albo pożycz od rodziny. Nie obchodzi mnie, jak to załatwisz, ale ja swoje muszę dostać.
– A jak nic nie załatwię?
– To spotkamy się w sądzie. I uprzedzam, nie odpuszczę.
– W takim razie do zobaczenia w sądzie – odparłam i wyszłam.
Od tamtej pory minęło pół roku. Nie mam pojęcia, czy sąsiad złożył pozew w sądzie, bo u niego nie byłam. Z jego żoną też nie rozmawiałam, Beata traktuje mnie jak największego wroga. Nawet do płotu nie podchodzi, choć kilka razy ją wołałam. Od znajomych wiem, że chodzi po wsi i rozpowiada, że nie chcę pomóc jej mężowi, mimo że on okazał mi serce. Gdybym miała pieniądze, to bym mu je dała. Ale nie mam, a zapożyczać się ani niczego sprzedawać nie zamierzam. To był wypadek. Nie czuję się winna!