„Najpierw miały ją za wroga, a za chwilę chciały być jej przyjaciółkami. Ich zakłamanie biło na odległość”
„Już po chwili gotowe były bronić swojej Helen przed całym światem i może nawet ją zaadoptować. Zgodnie doszły do wniosku, że jednak obcy wcale nie różnią się tak bardzo od naszych”.

Niechętnie na nią patrzyłam
Potrafię całkowicie zapamiętać się w rozwiązywaniu, szczególnie że wybieram te najtrudniejsze. Pozwalają mi zapomnieć, chociaż tego zapomnieć się nie da, ale cóż, przynajmniej udać przed samą sobą, że zapominam, gdzie się znajduję. A nawet jeśli się to nie udaje, to przynajmniej odgradzam się od ludzi. Nie dotyczą mnie ataki granatami ich nieszczęsnych historii, bólu, cierpienia, lęku. Przebywam w swoim świecie.
Jej widok zdumiał mnie ogromnie. Młodziutka twarz zdawała się tryskać zdrowiem i była dokładnie w kolorze, o jakim marzyłam wyjeżdżając zawsze na wakacje. Włosy miała splecione w dziesiątki warkoczyków zaczynających się przy samej skórze i opadających na ramiona – jak one to robią, mają maszynki, same sobie plotą? Zęby, obnażone w niepewnym uśmiechu, zdawały się wyłazić z wielkich ust, wszystkie naraz i jakby bardziej liczne, niż u nas, białych.
Przecież do naszego centrum onkologii czeka się na przyjęcie miesiącami. Ja akurat jestem w innej sytuacji, bo już w trakcie terapii, zawsze muszą dla mnie znaleźć miejsce, kiedy trzeba, ale nowe przypadki mają teraz ciężko. A to ciemnoskóre dziewczynisko nie wyglądało nawet na chore. Pewnie, coś jej musi dolegać, skoro ją tu kładą, ja jednak znam życie. Dla cudzoziemców jakimś cudem wszystko się u nas znajduje – miejsca na studiach, miejsca w szpitalach, mieszkania, pieniądze, czas i cierpliwość rzeszy urzędników, a jak widać i lekarzy. Nas Polaków się odprawia z kwitkiem i złą miną, ale niech ktoś przyjedzie z jakiejś Afryki, natychmiast wszystko ma.
Popatrzyłam na nią wrogo. Ciekawe, skąd się tu wzięła i czy się chociaż polskiego nauczyła. Założę się, że nie, to raczej my powinniśmy się uczyć jakiegoś tam suahili czy innego amharskiego, żeby w razie potrzeby umieć się z szanownym państwem porozumieć. Moje towarzyszki w chorobie również zamurowało. Wszystkie wpatrywałyśmy się w nowo przybyłą jak w zjawę. Pewnie każda z nas widziała już kiedyś osobę czarnoskórą, ale chyba nie w szpitalu.
Nie wiedziałam, skąd we mnie ta złość
Zajęła wolne łóżko i zaczęła wkładać do szafki swoje rzeczy. Wciąż nie wiadomo było, jak się do niej odezwać. Cisza w pokoju stała się nieznośna, na szczęście weszła pielęgniarka i przedstawiła nam nową.
– To Helen, Kenijka. Zna tylko kilka słów po polsku, ale proszę próbować z nią rozmawiać. A jeśli któraś z pań mówi choć trochę po angielsku, to zapraszam do konwersacji. Helen jest nauczycielką angielskiego, więc można skorzystać. Zachęcam. Dziewczyna czuje się nieswojo.
Nieswojo! A jak by miała się czuć? Gdybym tak ja wylądowała w szpitalu w Kenii, to jako turystka i byłabym tam tylko dopóty, dopóki by mnie nie zabrali do kraju. A ta tutaj najwyraźniej sprowadziła się do Polski i zamierza leczyć się onkologicznie, co jest często nieosiągalne dla naszych. Więc tak, niech się czuje nieswojo, zasługuje na to.
Zezłościłam się i nawet włączyłam do dyskusji, która rozgorzała nagle, gdy już okazała się całkiem bezpieczna. Obie pozostałe w pokoju panie miały taką samą jak ja opinię. Co ona w ogóle tu robi, ta czarnoskóra „piękność” (wymawiałyśmy to słowo z drwiną). Czyżby wpadła w oko jakiemuś lekarzowi? Pewnie jest kochanką któregoś, wiadomo, faceci lubią sobie odmienić w tych sprawach. Przecież inaczej, niż po znajomości, by tu nie trafiła. A jakie to mogą być znajomości, hi, hi? Jak się ma taką pupę, ha, ha. Swoją drogą, ich figury są naprawdę niesamowite. Co się dziwić, że kręcą chłopów, skoro ich tyłki kręcą nimi samymi, he, he? I czy aby na pewno ta przybyszka z buszu będzie się myć?
Było mi głupio, że tak ją potraktowałyśmy
Gadałyśmy bez skrępowania, bo Helen (chyba to nieprawdziwe imię, Kenijki inaczej się nazywają, prawdopodobnie nie da się jej imienia u nas wymówić, język by się nam poplątał), jak już rozłożyła swoje graty i położyła się do łóżka, nałożyła na uszy słuchawki. Więc i tak nie mogłaby nas usłyszeć, nawet gdyby była w stanie cokolwiek zrozumieć. A niechby sobie i zrozumiała, wcale nie miałam nic przeciwko temu. Niech wie, że może nasze państwo wszystko im zapewnia, z zapraszającym uśmiechem lizusa, ale normalni ludzie mają coś przeciwko temu. Mają wiele przeciwko temu.
Głośno słuchała tych jakichś afrykańskich zawodzeń, wyłaziły spod słuchawek i rozpełzały się po całym pokoju.
– Cicho! – krzyknęła pani Ela spod okna i utkwiła zaciekawione oko w dziewczynie.
Helen popatrzyła na nią spłoszona i natychmiast wyciszyła swój smartfon. Zdjęła słuchawki.
– Przepraszam panią – wydukała – bardzo przepraszam.
Śmiesznie to brzmiało, tak miękko, dziecinnie, a do tego rozbrajająco szczerze, więc uśmiechnęłam się mimowolnie.
– Rozumie – stwierdziła pani Ela. Ucieszyło ją to, ale też troszeczkę przeraziło.
– Tak, ja rozumiem trochę.
– Jak długo mieszkasz w Polsce – wypróbowałam swój dawno nieużywany angielski.
Najpierw uzgodniłam ze sobą, jakiego użyć czasu. Present Perfect chyba najlepszy.
– Od trzech lat – odpowiedziała, oczywiście w języku Szekspira.
– Jak ci się u nas podoba? – kontynuowałam.
Ze zdumieniem stwierdziłam, że całkiem dobrze mi idzie, nad drugim pytaniem nie zastanawiałam się już tak długo. Właściwie to rzeczywiście dobra okazja, by sobie co nieco ze szkoły i studiów przypomnieć.
– Bardzo. Polska to piękny kraj. I ludzie mili.
– Naprawdę?
No cóż, w tych miłych ludzi, miłych dla niej, trochę trudno mi było uwierzyć. Znam życie.
– O tak. Może na samym początku było gorzej, mieszkałam na wsi, traktowano mnie trochę nieufnie. Ale odkąd tutaj się sprowadziłam, jest dobrze. Nie narzekam.
Zrobiło mi się jej żal
Wszystko rozumiałam! Zaczęłam tłumaczyć pani Eli i Hani. Patrzyły na mnie z mieszaniną podziwu i niechęci. Spowodowała to zapewne moja angielskojęzyczność. Chyba zaczęły mnie traktować jak sojuszniczkę tamtej. Może nawet nie wierzyły w dokładność mojego przekładu?
– Co ci jest? – odważyłam się spytać – jesteś taka młoda. I tak zdrowo wyglądasz.
– Nie jestem bardzo młoda, mam trzydzieści lat. A lekarze przez rok lekceważyli moje skargi. Nie mogłam oddychać, dusiłam się, a oni twierdzili, że nic mi nie jest, że udaję. „Wracaj do pracy! To histeria!”. A potem, kiedy już wybłagałam konieczne badania, to się okazało, że mam guza w klatce piersiowej, usytuowany jest bardzo blisko serca. To rzadki przypadek.
Mówiła o wiele dłużej i tym razem już nie wszystko rozumiałam, ale gdy tylko moje spojrzenie zdradzało jej, że się pogubiłam, powtarzała słowa wolno i cierpliwie. Jest zapewne dobrą nauczycielką, doszłam do wniosku. Przetłumaczyłam, co powiedziała. Pani Hania, ciepła kobieta po siedemdziesiątce, chora od lat, rozeźliła się.
– Tak to jest z naszą służbą zdrowia, tylko człowieka pozbyć się chcą, wyrzucić jak najszybciej z gabinetu. Najbardziej to by im się podobało, gdybyśmy my wszyscy udawali. Albo najlepiej od razu poumierali. Mieliby wtedy święty spokój. Ale żeby też tak z cudzoziemcami postępować? Toż to wstyd!
– Pewnie, że wstyd – dołączyła pani Ela – potem wracają do siebie albo jadą gdzieś dalej i co o nas mówią? Samą nieprawdę.
– Tak, nieprawdę – pani Hania zrobiła minę wielce oburzoną – szkalują nas na świecie. A przecież polska gościnność jest jak żadna inna. W jakim kraju tak ludzi podejmują, chlebem i solą witają.
– Tak, te ich przyjęcia, „party”, jak mówią w takiej na przykład Ameryce. Ode mnie ludzie tam bywają, opowiadają potem, więc wiem nie tylko tyle, co z filmów. Wyjmuje się z barku flaszkę, rozlewa trochę w kieliszki i chowa z powrotem, żeby na drugi raz starczyło. A na przekąskę czipsy. Czyli ziemniaki zwykłe. Nie to, co u nas – przyjęcie przez tydzień się szykuje, kobita na twarz pada, i goście potem przez tydzień nie jedzą, takie mają brzuchy pełne. A gdyby tak wódki zabrakło, to człowiek pod ziemię by się ze wstydu zapadł.
Miałam dość ich paplaniny
Helen patrzyła na nas oczami, których brązowe tęczówki ostro kontrastowały z wielkimi białkami. Ładna, subtelna, czoło takie wysokie i jaka kształtna czaszka. Ręce szczupłe, wiotkie, a dłonie to już w ogóle prześliczne, drobne jak u dziewczynki. I wnętrze dużo jaśniejsze, różowawe. Teraz nie słuchała już muzyki, tylko śledziła ruchy naszych warg, pragnąc zapewne cokolwiek zrozumieć.
Ocknęłam się i zaczęłam tłumaczyć, co mówią moje panie. Szło koślawie, ale jakimś cudem Helen mnie rozumiała, bo czasem zadała pytanie, czasem coś skomentowała. Czułam się ważna w swojej roli. Nauka nie poszła w las. I to fajnie jednak umieć dogadać się z obcym.
Znowu pojawiła się pielęgniarka, żeby tym razem zabrać Helen na jakieś badanie.
– Siostro – zagadnęłam grzecznie – a pani mówi po angielsku? Bo jakby co, to ja mogę…
– Tak, trochę. Mam okazję poszlifować język.
– A lekarze?
– Też na ogół. A jeśli coś nie idzie, dzwonią do jej męża. To Polak, tłumaczy przez telefon, na głośnomówiącym.
– Cóż to za biedactwo – szepnęła pani Hania po ich wyjściu – dobrze, że chociaż męża ma. Bo gdyby nie, to jak dałaby radę taka samotna w obcym kraju?
– No właśnie. Przecież to młodziutkie takie, a bez matki, ojca, najbliższej rodziny. Wiecie co, panie? Musimy być dla niej dobre. Jak matki, ciotki, których tu obok nie ma, za którymi na pewno tęskni, płacze po nocach.
– A co też pani mówi, przecież jesteśmy dla niej dobre. I pani Grażynka tak pięknie wszystko tłumaczy. Całe szczęście.
– Całe szczęście. Ale i bez tłumaczenia dałoby radę. Przecież to człowiek, taki sam chory jak my, bezradny i wystraszony. Tu nawet nie trzeba słów.
– Nie trzeba. Potrzeba tylko odrobiny współczucia, życzliwości, miłości.
– Empatii – pani Hania wypowiedziała to słowo z dumą.
Już po chwili gotowe były bronić „swojej” Helen przed całym światem i może nawet ją zaadoptować. Zgodnie doszły do wniosku, że jednak „obcy” wcale nie różnią się tak bardzo od „naszych”. Wróciłam do swojej jolki. Ale nie mogłam się skupić, bo zaczęłam przypominać sobie różne angielskie słowa i zwroty, i jakie czasy kiedy stosować. Gdy wróci, jeśli nie będzie zbyt zmęczona, zapytam ją o te warkoczyki. Wreszcie się dowiem, jak je plotą. I może mi powie, co oni jedzą w tej Kenii, podrzuci jakieś przepisy. Kocham gotować. Aha, i nie mogę zapomnieć spytać, jak jest „dzień dobry” w suahili.