„Najpierw prawie mnie potrącił, a później skradł mi serce. Dobrze, że spotkałam go na swojej drodze”
„Przerwałam, bo facet otworzył drzwi i musiałam się cofnąć. Zdziwiłam się, kiedy sięgnął po coś na siedzenie pasażera, a potem w otwartych drzwiach ukazał się wózek”.
- Inga, 36 lat
To był zły dzień
Zaczęło się fatalnie. Najpierw szef mnie objechał, bo chwilę wcześniej kazałam wyjść z naszego sklepu klientowi, który nazwał mnie prostytutką, tylko wulgarniej. Potem kolejna klientka oświadczyła, że „już ona mnie zwolni”, bo nie przyjęłam jej do zwrotu spódnicy – używanej i poplamionej. A na koniec ujrzałam w sklepie mojego eks z nową partnerką. Oczywiście była bardziej zadbana i lepiej ubrana niż ja.
Do tego na ich widok potknęłam się i z koszyka wysypały mi się poranne zakupy. Nie mogłam nie zauważyć jej triumfującego uśmieszku, gdy je zbierałam, zawstydzona, z podłogi.
– Mam tego wszystkiego dosyć! – warczałam pod nosem, usiłując wyjechać z parkingu przed sklepem. – Słowo daję, że jeśli jeszcze ktokolwiek nadepnie mi na odcisk, urwę mu łeb!
W tym momencie udało mi się wreszcie włączyć do ruchu, więc przerwałam krwawe fantazje, by znaleźć się bezkolizyjnie na lewym pasie. Nagle, jak spod ziemi, na tym pasie pojawił się czerwony sportowy samochód, przyspieszył niebezpiecznie, po czym błyskawicznie przemknął tuż przed maską mojego auta, mijając przedni zderzak dosłownie o grubość lakieru, i skręcił na parking.
– Co robisz, kretynie?!! – wrzasnęłam, hamując gwałtownie.
Zobacz także
Facet przez chwilę jechał równolegle do mnie, jeszcze zdążył spojrzeć mi w oczy i uśmiechnął się bezczelnie, po czym skręcił i wjechał w wewnętrzną uliczkę.
– O, nie! Nie tym razem! – poczułam, że zalewa mnie fala gniewu. – Mało mnie nie zabiłeś, palancie, a teraz sobie jedziesz jak gdyby nigdy nic po zakupy?!
Teraz to ja wykonałam niebezpieczny manewr i zawróciłam na środku ulicy, żeby dogonić pirata.
Chciałam się na nim wyżyć
Dostrzegłszy czerwone auto na końcu parkingu, docisnęłam gaz.
– Hej! Halo! Do pana mówię! – wychyliłam się przez okno. – Prawie mnie pan staranował!
Kierowca sportowego wozu najwyraźniej nie przejął się moimi pretensjami, bo spokojnie rozpoczął parkowanie na miejscu dla inwalidów. Nie zauważyłam niebieskiej naklejki – i jeszcze bardziej się wściekłam. Nienawidzę takich aroganckich dupków, którzy zabierają niepełnosprawnym miejsca parkingowe. Zwłaszcza zamożnych dupków, którzy myślą, że na drodze wszystko im wolno! Zaparkowałam więc byle gdzie, wysiadłam i pomaszerowałam w jego kierunku z zamiarem wygarnięcia mu, co o nim myślę.
– Pani coś do mnie mówiła? – rzucił przez otwarte okno, kiedy doskoczyłam do jego auta.
Nie mogłam nie zauważyć, że był przystojny. Taki trochę w kowbojskim stylu, a ten styl zawsze mnie pociągał. Jednak przede wszystkim był facetem, który omal mnie nie zabił, bo uważa, że mu wszystko wolno! Zaczęłam ze srogą miną:
– Tak, mówiłam, że wyjazd z parkingu jest na pewno monitorowany i pana wyczyn się musiał nagrać. I że zadzwonię na policję, bo to, co pan zrobił…
Przerwałam, bo facet otworzył drzwi i musiałam się cofnąć. Zdziwiłam się, kiedy sięgnął po coś na siedzenie pasażera, a potem w otwartych drzwiach ukazał się… składany wózek inwalidzki. Przez moment zbaraniała patrzyłam, jak przystojny brunet rozkłada wózek, a potem zaskakująco zwinnie przesiada się na niego z siedzenia kierowcy.
– Mogłaby pani powtórzyć?
Nie dałam za wygraną
– Mówiłam, że wzywam policję – powtórzyłam, patrząc na niego twardo. – Zajechał mi pan drogę, skręcił bez migacza i stworzył zagrożenie na drodze! Nie znoszę takich piratów i nie mam zamiaru tego tak zostawić!
Teraz on patrzył na mnie z wyraźnym zaskoczeniem. Zupełnie jak dziecko, które pierwszy raz w życiu słyszy reprymendę.
– Może chociaż jakieś „przepraszam”? – warknęłam.
Miałam w nosie, że siedział na wózku. Byłam zbyt wściekła, by mu pobłażać.
– Yyyy… przepraszam… – rzucił kowboj niepewnie. – Rany, ale mi pani dogadała… Naprawdę chce pani wezwać policję?
– Tym razem panu daruję – po chwili odparłam wspaniałomyślnie, nieco udobruchana. – Ale niech pan jeździ zgodnie z przepisami, dobrze panu radzę!
To powiedziawszy, odwróciłam się i odmaszerowałam do swojego samochodu. Nim jednak do niego doszłam, zorientowałam się, że nie idę sama. Facet mnie dogonił.
Uległam jego uśmiechowi
– Przepraszam raz jeszcze – usłyszałam z wysokości talii. – Mogę pani jakoś wynagrodzić ten stres, którego byłem przyczyną? Jestem Andrzej, tak w ogóle.
Przystanęłam. Uśmiechał się z uroczą mieszaniną zakłopotania i nadziei. Rozbroił mnie. Wynagrodzić? Niech mu będzie…
– Inga – powiedziałam, podając mu rękę, którą uścisnął.
Uścisk miał silny i męski. Podobał mi się. Moja wściekłość stopniała do zera. Zgodziłam się łaskawie pójść z nim na kawę. Po drodze wspomniał, że jest szefem działu sprzedaży w banku. Czerwony wóz, którym zajechał mi drogę, był samochodem służbowym. Pomyślałam, że musi być nadzianym gościem. Szybko okazało się, że na pewno jest inteligentny, dowcipny i ma do siebie dystans.
– Zajechałeś mi drogę – przypomniałam. – Omal nie zmiażdżyłeś mi samochodu. Byłam naprawdę wściekła.
– Ale już nie jesteś?
Jego uśmiech skojarzył mi się z upalnym dniem na prerii: zmarszczki w kącikach jego oczu wyglądały jak promienie słońca. Zrobi mi się ciepło na sercu.
– Nie, wybaczyłam ci dzięki temu sernikowi – zażartowałam, dzióbiąc deser.
Chciałam to powtórzyć
Kiedy wróciliśmy na parking, było już całkiem ciemno. Mój samochód stał daleko i wokół niego kręcili się spóźnieni klienci.
– Odprowadzę cię – zaproponował szarmancko Andrzej.
Był świetnym facetem, a poza tym sprawił, że ten wtorek przestał być dla mnie tak fatalny…
– To mój numer – powiedziałam nieoczekiwanie dla samej siebie, wyciągając firmową wizytówkę. – Ten sernik był naprawdę niezły, ale widziałam, że mają tam jeszcze tiramisu. Chętnie bym skosztowała następnym razem…
Pożegnaliśmy się i odjechałam, zastanawiając się, czy Andrzej kiedykolwiek do mnie zadzwoni. Sama byłam zdziwiona, jak bardzo tego pragnęłam. Nie zadzwonił. Napisał esemesa, ledwie wyjechałam z parkingu! Zatrzymałam się i odpisałam. Nim dojechałam do domu, dostałam jeszcze trzy.
Andrzej to facet mojego życia. Dla mnie najważniejsze jest w nim wielkie serce i bystry umysł. No dobra, ta atletyczna klata też robi na mnie wrażenie. Co noc, dodam skromnie. A jemu we mnie podoba się, że zawsze mówię to, co myślę, choć kiedyś wszyscy mi wmawiali, że to wada. Wreszcie mogłam powiedzieć szefowi, że nie znoszę ugłaskiwać roszczeniowych klientów, i z radością przeszłam do pracy w banku Andrzeja.
Teraz jednak za dużo nie pracuję. Zajmuję się głównie zamawianiem wyposażenia do naszego nowego vana. Rodzinnego. Bo już za miesiąc nasza rodzina się powiększy – i na tylnej kanapie trzeba będzie zamontować fotelik!