Reklama

Topniejący śnieg zajmował coraz większą powierzchnię przedpokoju. Mężczyzna stał zdezorientowany. Na jego przystojnej, wyraźnie zmęczonej twarzy malowało się poczucie winy.

Reklama

– To przecież tylko śnieg, naprawdę nic się nie stało – z uśmiechem wskazałam stojący w kącie mop. – Jestem przygotowana. Proszę przejść do salonu, a ja szybko posprzątam.

Zastałam go wciśniętego w róg kanapy. W palcach nerwowo obracał zapalniczkę.

– Jeśli pan chce zapalić, proszę, ja uchylę okno – zaproponowałam.

Wiedziałam, że niektórzy klienci potrzebują nikotyny, by się uspokoić.

Zobacz także

– Dziękuję, nie palę.

Zauważył mój wzrok i szybko wyjaśnił:

– Rzuciłem rok temu, ale… Wciąż noszę zapalniczkę. To pamiątka. Może nawet coś więcej – zawahał się.

– Talizman?

– Tak.

– Wiąże się z osobą, za którą pan tęskni? – domyśliłam się.

– Dokładnie.

– I której pan szuka?

– Przed wróżką nic się nie ukryje – na chwilę jego twarz się rozjaśniła.

Dostrzegłam cień uśmiechu

Zaraz jednak szczęki na powrót się zacisnęły, a czoło przecięła chmurna bruzda.

– Proszę mi o niej opowiedzieć.

– Lutka przyjechała do Polski kilka lat temu. Poznałem ją przez ciotkę. Sprzątała u niej… bo Lutka jest z Ukrainy – wyjaśnił. – Kilka razy odwoziłem ją po pracy. Dobrze nam się rozmawiało. Zaproponowałem kawę i tak się zaczęło. Po kilku miesiącach zostaliśmy parą.

– Mieszkaliście razem?

– Nie – zaprzeczył. – Ale nie dlatego, że nie chciałem. Ja po prostu… Lutka bywała u mnie w święta, czasem w weekendy. Na ogół jednak to ja do niej jeździłem. Miała pokój w hotelu pracowniczym. Wciąż go ma. Portier twierdzi, że nie wyjeżdżała. Ale ja mu nie wierzę.

– Chwileczkę – przerwałam. – Byliście parą, ale teraz nie wie pan, gdzie ona jest, tak? Zerwaliście?

– Nie zerwaliśmy. Po prostu przestała się do mnie odzywać.

– Nagle?

– No dobrze, powiem pani wszystko. Pół roku temu Lutka zaszła w ciążę. Nie planowaliśmy tego, ale stało się. Uznałem, że powinienem się z nią ożenić. Moja rodzina była przeciwna. Mieszkam z ojcem i wspólnie prowadzimy firmę. Dom, zakład… Formalnie wszystko jest na moje nazwisko. Siostra z mężem też mają udziały, ale to mnie ojciec powierzył zarządzanie. Pojawienie się Lutki spowodowało tarcia. Siostra ze szwagrem bali się o swoje udziały, ojciec o dom. To głupie i płytkie, ale ludzie w Polsce wciąż tak rozumują. Chciwa Ukrainka szuka bogatego męża, po to żeby go oskubać, a pieniądze wywieźć za granicę. Jednym słowem, nie bardzo wierzyli w ciążę. Myśleli, że Lutka próbuje mnie usidlić. Mimo wszystko, oświadczyłem się. To znaczy, nie dałem jej pierścionka, ale… Obiecałem, że później wszystko nadrobimy. Było akurat sporo pracy w firmie i nie miałem głowy do latania po jubilerach. A zaraz potem Lutka straciła ciążę. Przyznaję, poczułem lekką ulgę. Proszę mnie źle nie zrozumieć. Kocham ją, ale… To wszystko potoczyło się za szybko. A ponieważ nie było już dziecka, pomyślałem, że i ze ślubem nie trzeba się śpieszyć. Niestety, ona tego nie zrozumiała. Pojechała na Ukrainę, załatwiła papiery i wróciła planować wesele. Co gorsza, rozpowiedziała w swojej wiosce, że wychodzi za mąż i zostanie na stałe w Polsce.

– A wtedy pan jej powiedział, że ślubu nie będzie? – domyśliłam się.

Mniej więcej tak to wyglądało – przyznał. – Poprosiłem, żebyśmy dali sobie troszkę czasu. Że to tylko mały poślizg. Lutka, oczywiście, wpadła w histerię. Żeby ratować sytuację, zaproponowałem, że może się do mnie wprowadzić. Odmówiła. Uznała, że albo zamieszka w tym domu jako pełnoprawny członek rodziny, albo wcale. Chyba moja siostra musiała ją urazić… Chodziło o sprzątanie czy coś. W każdym razie od tamtej rozmowy zaczęło się między nami psuć. Lutka zrobiła się zimna i nieobecna. Myślałem, że przeżywa stratę dziecka. Zwalałem wszystko na szalejące hormony. Nie chciałem przyznać, że prawdziwym powodem jej smutku jest załamanie, jakie przechodzi. Załamanie, do którego najbardziej ja się przyczyniłem.

– To wtedy Lutka zniknęła?

– Nie, wciąż się widywaliśmy. Nasze spotkania były jednak coraz rzadsze i oboje wiedzieliśmy, że ten związek się wypala. Mimo wszystko zaprosiłem ją na Boże Narodzenie. Przyjechała i została do Nowego Roku. Potem wróciła do hotelu. Od tamtego czasu nie widziałem jej. Rozmawialiśmy jeszcze kilka razy przez telefon, ale mówiła, że ma dużo pracy. Planowała odwiedzić matkę i chciała przed wyjazdem jak najwięcej zarobić. Ja jednak myślę, że już w święta podjęła decyzję o rozstaniu. Nie umiała tylko powiedzieć tego wprost. Dlatego wycofała się po cichu.

– Kiedy ostatni raz pan z nią rozmawiał? – zapytałam.

– Pięć dni temu, w poniedziałek. Poinformowała mnie, że kupiła bilet do Kijowa. Miała wyjechać we wtorek wieczorem. Twierdziła, że na tydzień. Zrozumiałem jednak, że już nie wróci. A gdy tylko to do mnie dotarło, uświadomiłem sobie, jak bardzo ją kocham. We wtorek rano pojechałem do hotelu. Niestety, nie zastałem jej. Pomyślałem, że wyszła wcześniej do pracy. Próbowałem dzwonić. Wysłałem z pięćdziesiąt wiadomości. Błagałem, żeby się odezwała, nie wyjeżdżała… Po południu znów tam pojechałem. Okna ciemne. W pokoju cisza. Portier zapewniał, że nie widział, żeby wychodziła z walizkami.

– Cóż… Najwidoczniej przegapił to – stwierdziłam. – Dzwonił pan na Ukrainę? Zna pan kogoś z rodziny Lutki? Ma pan jakiś numer telefonu?

– Tak. Lutka czasem dzwoniła z mojej komórki do mamy. Zachowałem ten kontakt. Niestety, starsza pani mówi tylko po ukraińsku. Nie mogłem się z nią dogadać. Zrozumiałem jedynie, że córki nie ma. Uznałem, że ją kryje. Ale nie dałem za wygraną. Wiedziałem, że Lutka ma konto na portalu społecznościowym. Przejrzałem jej znajomych i trafiłem na brata oraz jedną z kuzynek. Do obydwojga wysłałem wiadomości. Wczoraj dostałem dwie odpowiedzi. Identyczne. Lutka jest w Polsce.

– Rozumiem – spojrzałam w zatroskane oczy mężczyzny; od kilku minut czułam na karku dziwne mrowienie. – Odnajdźmy ją zatem!

– Mam pani dać zdjęcie?

– Nie – skierowałam wzrok na jego ręce

Wystarczy mi ta zapalniczka…

Topniejący śnieg przypominał szarą breję. Na prowadzącej w stronę centrum ulicy tworzył się korek. Druga nitka, miejscami oblodzona, zapewniała swobodny dojazd do osiedla. O tej porze mało kto jednak nią podążał. Wyjątek stanowiło czarne kombi. Prowadzący je dwudziestolatek sięgnął po papierosa. Wzrokiem omiótł kłębiący się na przystanku tłum. Zaspani uczniowie, śpieszący na zakupy emeryci i kilka matek z dziećmi. Wszyscy czekali, aż drzwi autobusu otworzą się i zacznie się szturm na wolne miejsca.

Z pojazdu wysiadła tylko jedna osoba. Kierowca kombi nie mógł jej zauważyć, bo właśnie szukał zapalniczki. Koła samochodu natrafiły na oblodzony fragment jezdni. Auto wpadło w poślizg. Wiedziony instynktem mężczyzna odbił gwałtownie w prawo. Kombi z wdziękiem łyżwiarki figurowej odbiło się jednak od krawężnika i potoczyło w stronę autobusu. Pech chciał, że wysiadająca z niego pasażerka była już na przejściu dla pieszych.

Uderzenie zwaliło ją z nóg. Bezwładne ciało poszybowało nad maską samochodu. W uliczny szum wdarł się pełen bólu krzyk. Potem wszystko ucichło. Samochody zjechały na bok, robiąc miejsce karetce. Sanitariusze ułożyli nieprzytomną kobietę na noszach. Pulsujące na niebiesko światło oddaliło się. Na miejscu zdarzenia pozostało dwóch policjantów i gęstniejący korek.

Wnętrze karetki spowił mrok. Pojedyncze przebłyski pojawiły się dopiero po pewnym czasie. Towarzyszył im miarowy stukot. Kobieta otworzyła oczy. Nie mogła się ruszać. Biały tunel, w którym się znalazła, przeraził ją. Resztki pamięci sprowadziły paraliżujące obrazy. Klatka po klatce, ujrzała na nich swoje życie.

Z odrętwienia wyrwał ją męski głos:

– Czy może pani ruszyć ręką lub nogą? Proszę dać znać. O tak, świetnie. Proszę się nie podnosić. Miała pani wypadek. Teraz jesteśmy w szpitalu, a to białe urządzenie to tomograf. Nie wykazał żadnych zmian w mózgu. Czy pani mnie rozumie? W portfelu znaleźliśmy kartę pobytu. Czy mamy kogoś zawiadomić?

Głos ucichł.

Ocknęłam się, gdy zapalniczka wypadła mi z rąk.

Reklama

Znalazłam ją – powiedziałam cicho do siedzącego naprzeciw mężczyzny. – Jest w naszym szpitalu. Jedź do niej! A potem kup pierścionek.

Reklama
Reklama
Reklama