Reklama

Byłam żoną z dwudziestoletnim stażem. Dzieci dorosły, dom stał się zbyt cichy, a rozmowy z mężem ograniczały się do krótkich zdań o rachunkach i zakupach. Nie czuliśmy już bliskości, choć wciąż dzieliliśmy łóżko. Patrzyłam w lustro i widziałam kobietę, która zniknęła gdzieś między obowiązkami. Nie czułam się winna, gdy pierwszy raz odpisałam na wiadomość od Adama. Nie planowałam zdrady, nie szukałam jej. Po prostu... wydarzyła się. I nie, nie zamierzam się usprawiedliwiać. Wiem, co zrobiłam. Ale wiem też, czego mi brakowało. I nadal brakuje.

Za dużo ciszy, za mało mnie

Zawsze sądziłam, że miłość ma swoje etapy. Że z czasem staje się spokojniejsza, może mniej namiętna, ale bardziej dojrzała. Tymczasem nasze małżeństwo z Piotrem przestało być czymkolwiek. Żyliśmy obok siebie, jak sąsiedzi z kredytem do spłacenia. Rano mijaliśmy się w kuchni, wieczorem w łazience. Czasem rzucaliśmy do siebie kilka słów, najczęściej pytających: „Gdzie jest pilot?”, „Zamknęłaś drzwi?”, „Masz numer do hydraulika?”. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz się śmialiśmy razem. Kiedy dotknął mnie z czułością, nie z obowiązku. On wpatrzony w ekran telefonu, ja – w książki i seriale. Nie pytał, jak minął mi dzień. A nawet jeśli pytał, to bez zainteresowania. Jakby musiał to zrobić, bo tak wypadało. Czasem patrzyłam na niego z kanapy i myślałam: „Czy to jeszcze mój mąż, czy tylko współlokator?”

Nie jestem naiwna. Wiem, że codzienność zjada relacje. Wiem też, że ja się zmieniłam. Potrzebowałam więcej niż tylko obecności. Chciałam rozmów, ciekawości, komplementu – czegokolwiek, co przypomniałoby mi, że nadal jestem kobietą, nie tylko żoną i matką. Zaczęłam tęsknić za czymś, czego nie umiałam nazwać. Czułam się, jakbym istniała w pustym domu, którego nikt już nie zauważa. Nawet jego cisza krzyczała głośniej niż on. Aż któregoś dnia napisał do mnie Adam.

On słuchał, kiedy mój mąż milczał

Adam był kolegą z liceum. Nie rozmawialiśmy od lat. Ot, znajomy z social mediów, który nagle napisał wiadomość: „Pamiętasz mnie jeszcze?”. Pamiętałam. Miał wtedy najgłośniejszy śmiech w klasie i niezdarne próby flirtu. Teraz jego wiadomość była początkiem czegoś, czego wtedy nie przewidziałabym nigdy. Rozmowa potoczyła się naturalnie. Bez żadnych podtekstów, przynajmniej na początku. Pisaliśmy o szkole, o tym, co u nas. Ja o dzieciach, on o swoim rozwodzie. Był zaskakująco szczery, a jego słowa były dokładnie tym, czego mi brakowało – zainteresowaniem. Pytał, dopytywał, komentował z uwagą. Śmiałam się przy telefonie jak nastolatka.

– Dobrze ci się z nim pisze? – zapytał mnie kiedyś mąż, przelotnie rzucając okiem na ekran.

– To tylko stary znajomy – odpowiedziałam, nie odrywając palców od klawiatury.

Nie kłamałam. Jeszcze wtedy nie. Z czasem rozmowy z Adamem stawały się dłuższe, głębsze. Pisaliśmy nocami. Mówił, że podoba mu się mój sposób myślenia, że lubi mój głos, gdy czasem rozmawialiśmy przez telefon. Był uważny. Potrafił zapytać: „Jak się dziś czujesz?” i naprawdę słuchać odpowiedzi. Czegoś takiego nie doświadczyłam od dawna. Nie planowałam spotkania. Przysięgam. Ale kiedy zaproponował kawę w centrum miasta, nie odmówiłam. Po prostu wzięłam wolne w pracy i wyszłam z domu, czując ekscytację, której nie czułam od lat.

Sekret w popołudniowym świetle

Umówiliśmy się w kawiarni przy rynku. Zwykłe miejsce, ale tego dnia wszystko wydawało się niezwykłe. Miał na sobie granatową koszulę, pachniał jak wspomnienie czegoś przyjemnego. Uśmiechnął się, gdy mnie zobaczył, jakby naprawdę się cieszył. Jakby czekał tylko na mnie.

– Wyglądasz świetnie – powiedział, zanim zdążyłam usiąść.

Zachichotałam jak głupia. Dawno nikt mi tego nie mówił. Piotr nie zauważyłby, gdybym przyszła do domu w różowych włosach. Rozmawialiśmy dwie godziny. O życiu, marzeniach, samotności. Opowiadał o swojej córce, o tym, jak trudno mu ją widywać po rozwodzie. Ja mówiłam o tym, jak bardzo czuję się przezroczysta w swoim własnym domu. O tym, że mąż nie wie, kiedy mam urodziny, i nie zauważył, że od miesiąca nie jem kolacji z nim, tylko zamykam się w sypialni z książką. Adam słuchał. Patrzył na mnie z takim skupieniem, jakby każde moje słowo było ważne. Jakby mnie naprawdę widział.

Po kawie zaproponował spacer. Zgodziłam się. Minęliśmy park, usiedliśmy na ławce. W pewnym momencie jego dłoń dotknęła mojej. Nie odsunęłam się. Nie zaprotestowałam, kiedy się pochylił i mnie pocałował. Czułam, że to się wydarzy, od momentu, gdy go zobaczyłam. Nie uciekłam, bo... nie chciałam. Nie poczułam winy. Poczułam ulgę. Jakby ktoś w końcu przypomniał mi, że jestem kimś więcej niż tylko elementem rodzinnej układanki.

Czy to jeszcze zdrada, jeśli nie boli?

Wracałam do domu z bijącym sercem, ale nie ze strachu. Czułam dziwny spokój. Nie analizowałam, co się stało. Nie odtwarzałam pocałunku w głowie z poczuciem winy. Wręcz przeciwnie – uśmiechałam się pod nosem. Czułam się piękna. Widzialna. Jakby ktoś zdjął ze mnie szarą pelerynę codzienności i przypomniał, że mam jeszcze w sobie coś więcej niż rolę żony. Piotr siedział w salonie, oglądał wiadomości. Nawet nie spojrzał, kiedy zamknęłam za sobą drzwi. Nie zapytał, gdzie byłam, choć wróciłam kilka godzin później niż zwykle. Może mu to było obojętne. A może po prostu nie chciał wiedzieć.

Następnego dnia Adam napisał: „Nie mogę przestać o tobie myśleć”. I znów to samo ciepło rozlało się w moim brzuchu. Spotkaliśmy się jeszcze raz, potem znowu. Z tygodnia na tydzień nasze spotkania stawały się czymś stałym. Czasem hotel, czasem jego mieszkanie. Bez wielkich słów, bez deklaracji. On dawał mi uwagę, której nie dostawałam w domu. Ja oddawałam mu swój czas i nie tylko, bez wyrzutów sumienia. Nie zadawałam sobie pytań o moralność. Nie porównywałam się do innych kobiet. Wiedziałam tylko jedno – nie jestem szczęśliwa u boku swojego męża, a Adam sprawia, że czuję, jakby życie znów miało smak. Czy to była zdrada? Tak. Ale czy mnie bolała? Nie. Może dlatego, że nic już we mnie nie zostało do złamania.

Gra pozorów, która trwa

Nauczyłam się być ostrożna. Telefon zawsze miałam przy sobie, powiadomienia wyciszone. Spotkania planowałam tak, by wszystko wyglądało naturalnie. „Idę na zakupy”, „Zostałam dłużej w pracy”, „Muszę odebrać coś od koleżanki” – kłamstwa, które przychodziły mi zbyt łatwo. Piotr niczego się nie domyślał. Albo nie chciał się domyślać. Nasze życie wyglądało jak zawsze. Śniadania we własnym milczeniu, wieczory przed telewizorem, osobne sny w tym samym łóżku. Czasem obserwowałam go ukradkiem i zastanawiałam się, czy on też ma kogoś. Czy może jego obojętność to maska, za którą ukrywa własne tajemnice. Może też już dawno przestałam być dla niego ważna. Tylko że on nigdy nie odszedł. I ja też nie. Trwaliśmy obok siebie, przyzwyczajeni do tego, co znane.

Adam nigdy nie zapytał, czy odejdę od męża. I dobrze. Nie szukałam nowego związku, tylko przestrzeni, w której znowu czuję się żywa. Byłam kobietą, która zdradza, a mimo to nie czuła się winna. W końcu nie jestem jedyną. Ile takich jak ja chodzi codziennie po ulicach, wita mężów pocałunkiem w policzek, chowając pod uśmiechem coś więcej? Czasem myślę, co by było, gdyby Piotr odkrył prawdę. Czy krzyczałby? Czy w ogóle by zareagował? A może po prostu odwróciłby wzrok i zapytał, czy kupiłam mleko. Nie wiem. I chyba nie chcę się dowiedzieć. Ta gra, choć fałszywa, stała się naszą nową normalnością.

Nie mam wyrzutów sumienia

Nie chcę, żeby ktoś mnie usprawiedliwiał. Nie jestem bohaterką tej historii. Nie próbuję grać ofiary, ale też nie czuję się winna. Po prostu żyję, tak jak potrafię. W świecie, w którym uczucia nie są czarno-białe, a decyzje nigdy nie są jednoznaczne. Kocham swoje dzieci. Dbam o dom. Jestem obecna, choć w środku jestem gdzieś indziej. Może to właśnie największa zdrada – nie fizyczność, ale myśl, że serce bije gdzieś poza obrębem wspólnego życia. Może jestem egoistką, która w końcu powiedziała sobie „dość” i przestała czekać, aż ktoś inny przypomni jej, że zasługuje na coś więcej niż ciche współistnienie.

Adam nadal jest częścią mojego życia. Nie codziennie, nie na pełen etat. Nie potrzebuję go, by mnie uratował. Potrzebuję tylko tej iskry, tej chwili, w której czuję, że coś jeszcze się we mnie tli. Czasem leżę obok Piotra i zastanawiam się, czy on też ma swoje tajemnice. Może oboje zdradzamy, tylko każde inaczej – on mnie swoją obojętnością, ja jego potrzebą bycia zauważoną. Wiem, że nie cofnie się czasu. Wiem też, że nie umiałabym już wrócić do życia sprzed Adama. Nie dlatego, że jestem zakochana. Tylko dlatego, że przypomniałam sobie, jak to jest być żywą. Nie mam wyrzutów sumienia i nie miałam ich także w święta, które spędzałam jak zawsze z rodziną, a myślami byłam z Adamem. Może w przyszłym roku będziemy razem?

Izabela, 45 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama