Reklama

Przyznaję, trochę uzależniłam się od porad wróżki. Kiedy tylko działo się w moim życiu coś złego albo przełomowego, od razu dzwoniłam do pani Nadii i umawiałam się na wizytę. Zwykle wszystko co powiedziała, sprawdzało się na jakieś osiemdziesiąt, dziewięćdziesiąt procent, ale to, co usłyszałam od niej ostatnim razem…! Ech. Krótko mówiąc, obiecałam sobie, że już nigdy nie stracę pieniędzy w tak głupi sposób.

Reklama

Moje życie było porażką

W lutym zeszłego roku poszłam do pani Nadii. Miałam wrażenie, że od dobrych siedmiu lat nie spotkało mnie nic pozytywnego. Byłam matką samotnie wychowującą dziecko, mieszkałam w domu, który dostał mi się po podziale majątku, i miałam tyle pracy, że wieczorami po prostu padałam na twarz.

Często ze złością myślałam o swoim byłym mężu, który po prostu wyprowadził się i zaczął kawalerskie życie. Małą widywał raz na dwa tygodnie w soboty, resztę czasu miał dla siebie. I dla nowej rodziny, o czym dowiedziałam się dwa lata po rozwodzie.

– Popatrz! – utyskiwałam w rozmowach z Beatą, moją przyjaciółką. – Faceci to mają jakąś łatwość w przeskakiwaniu z jednych pantofli do drugich. A kobieta co? Praca, dom, dziecko i nawet nie ma czasu, żeby poznać jakiegoś nowego gościa.

– Pojawi się na pewno – pocieszała mnie Beata. – Tylko w swoim czasie.

– Jasne – pukałam się w głowę. – I ciekawe, gdzie niby go poznam? Chyba podczas randki z piecem, wiesz?

Tak, z całym przekonaniem mogłam stwierdzić, że to chyba piecowi poświęcałam najwięcej swojego wolnego czasu. Wcześniej to mąż zajmował się ogrzewaniem domu. Ja jakoś nie miałam do tego drygu i potrafiłam spędzić przy tym cholernym ustrojstwie nawet i dwie godziny. Węgiel jakoś nie chciał się palić, co chwilę ogień gasł, a ja przysypiałam z głową na rękach i często czarna od sadzy.

Byłam tak zmęczona i umordowana, że pewnego dnia po prostu zadzwoniłam do Nadii. Musiałam natychmiast usłyszeć jakieś dobre informacje, bo czułam, że inaczej po prostu zwariuję.

W końcu poszłam do wróżki

Podczas wizyty wierciłam się na krześle jak dziecko. Zaglądałam w karty i co chwila podpytywałam wróżkę, czy wreszcie widać w układzie dla mnie coś dobrego.

– Ależ pani dzisiaj niecierpliwa – Nadia odganiała się ode mnie jak od muchy. – Ale tak, mam dobrą wiadomość. Ten pani rycerz pojawi się wkrótce.

– Naprawdę? A gdzie go poznam? – kułam żelazo, póki gorące.

Nadia skupiła się, przymknęła oczy, a potem zaczęła mówić, że nie widzi zbyt dobrze, i że to chyba jakieś ciemne miejsce. Ciemne i… zadymione.

– Pewnie moja piwnica – powiedziałam bardziej do siebie, próbując z Nadii wycisnąć jeszcze cokolwiek, ale ta odpowiedziała, że nic więcej nie widzi.

Od wróżki wyszłam zła. Za tyle pieniędzy sama sobie mogłam przepowiedzieć, że nikogo nie poznam, póki z tej mojej piwnicy nie wylezę. A tak, straciłam sporo kasy i resztki nadziei, że jeszcze ktoś kiedyś będzie za mnie rozpalał w piecu. Solennie obiecałam sobie, że do Nadii już nie pójdę.

Mój piec mnie prześladował

Reszta zimy upłynęła mi głównie na zajęciach domowych oraz romansach z piecem w piwnicznej izbie. Zastanawiałam się, czy ze mną było coś nie tak, skoro nawet nie potrafiłam sobie poradzić z ogrzewaniem. Przecież to wszystko wydawało się takie łatwe. Wrzucam węgiel, podpalam i za jakiś czas mam cieplutko w domu.

– A może po prostu piec jest zepsuty? – zastanowiła się któregoś dnia Beata. – Wezwij jakiegoś fachowca… Albo, nie wiem, węgiel słaby czy coś?

– Albo ja po prostu jestem sierota maksymalna – skwitowałam.

Jednak dwa dni później, kiedy po prostu popłakałam się przy kolejnej randce z piecem, wzięłam telefon i zadzwoniłam pod pierwszy numer, który pojawił się w przeglądarce. Miły pan, nie zważając na dość późną porę, powiedział, że przyczyn złego działania pieca może być kilka, i zapowiedział się z oględzinami na kolejny dzień.

– No rzeczywiście, tak to być nie powinno – przywitał mnie w progu, a ja wybałuszyłam na niego oczy. – Ma pani sadzę na policzku.

Szybko zerknęłam do lustra i wytarłam skórę, a potem zaprowadziłam fachowca do piwnicy.

– To ten jest winowajcą – wskazałam na róg pomieszczenia. – Przez niego chyba całe życie upłynie mi w tej piwnicznej izbie.

Fachowiec uśmiechnął się i powiedział:

– Absolutnie nie możemy na to pozwolić. Zaraz znajdziemy rozwiązanie.

Przez dobrą chwilę się nie odzywał, a potem wypytał mnie o różne dziwne rzeczy, ale starałam się udzielać w miarę wyczerpujących odpowiedzi.

– No to mamy problem. A właściwie dwa – po chwili wyłonił się zza pieca i przysiadł na starej wannie. – Pierwszy jest poważniejszy. Musi pani wymienić jedną część, bo wygląda na mocno zużytą i pewnie stąd się bierze większość pani kłopotów. Piec nie działa, bo nie może…

– A drugi? – dopytywałam.

– Prozaiczny. Pali pani byle jakim węglem, a co jest tanie…

– Wiem, wiem. Tylko utrzymaj tu człowieku taki duży dom i jeszcze kup kaloryczny węgiel! – westchnęłam.

– Rozumiem, że łatwo nie jest… – facet pokiwał głową. – Kiedy umówimy się na wymianę części, przywiozę pani resztę mojego węgla i zobaczy pani, że czasem warto zainwestować. Poza tym, zima już się prawie skończyła – uśmiechnął się i wyjął kalendarz.

Nadia miała rację

Z panem Sławkiem umówiłam się na za dwa dni, mając ogromną nadzieję, że moje kłopoty wreszcie się skończą, i że przestanę spędzać w piwnicy większą część swojego czasu. Fachowiec przyjechał punktualnie, a kiedy chciałam go sprowadzić do piwnicy, powiedział, że zna już drogę i polecił mi relaks przy jakimś czasopiśmie. I przy kawie.

– O, tak! Dość już randek z piecem! – wyrwało mi się jakoś tak nieopatrznie.

Pan Sławek wybuchnął śmiechem, a potem zapytał, czy naprawdę jest aż tak źle.

– Jak do tej pory, rozpalanie zajmowało mi jak nic dwie godziny. Jeśli pan dokona cudu, będę wdzięczna. Bardzo wdzięczna! – dodałam.

– Wystarczy kawa po robocie i po tym, jak pani przejdzie instruktaż obsługi pieca - uśmiechnął się i zszedł do piwnicy.

Godzinę później, tak jak zapowiedział, zostałam nauczona, jak prawidłowo palić w piecu. Kiedy po instruktażu ten stalowy drań od razu odpalił, z wdzięczności niemal rzuciłam się fachowcowi na plecy.

– Kurczę! No, gdybym wiedziała, że to kwestia wymiany części, nie męczyłabym się tak długo! Bardzo, naprawdę bardzo panu dziękuję. I zapraszam na kawę.

Jednak tej kawy nie było nam dane wypić. Ledwo usiedliśmy nad kubkami, pan Sławek zauważył poluzowany karnisz w kuchni i, mimo moich protestów, sprawnie się nim zajął.

– Aż tak widać gospodarstwo samotnej matki z dzieckiem? – zapytałam.

– Trochę tak… – rzekł, drapiąc się po głowie. – Listwy przypodłogowe też do wymiany. Drzwiczki w meblach do poprawienia… – rozglądał się po mojej kuchni. – Mogę przyjechać któregoś dnia i ponaprawiać, co mogę.

– Chętnie się odwdzięczę ponowną kawą. I może… naprawię te spodnie? – wskazałam na oderwaną kieszeń.

Reklama

Dwa miesiące później zadzwoniłam do Nadii i powiedziałam, że jej wróżba się sprawdziła. Że mężczyznę swoich marzeń rzeczywiście poznałam w piwnicy, w której jest bardzo ciemno. O tym, że kiedy powzięliśmy ze Sławkiem poważne decyzje co do naszej przyszłości, chciałam ucałować piec, już jej nie powiedziałam.

Reklama
Reklama
Reklama