„Napisałam w swoim CV nieprawdę, bo bardzo chciałam dostać tę pracę. Wpadłam w dołek, który sama pod sobą wykopałam”
„Dodałam kilka projektów, które nie były moje. Przesuwałam je w portfolio tak, żeby rzucały się w oczy. Pomyślałam: «To tylko etap. Przejściówka, byle wejść do środka. Potem pokażę, co potrafię naprawdę»”.

- Redakcja
 
Od zawsze chciałam pracować w branży kreatywnej. Marzyłam o tym, żeby kiedyś zobaczyć swój projekt na billboardzie albo w katalogu prestiżowej marki. Sęk w tym, że marzenia są łatwe, a rzeczywistość weryfikuje wszystko. Zwłaszcza, gdy twoje portfolio to kilka niedopracowanych prac z kursu online i kilka mockupów, które nawet mnie samej nie przekonywały. Wiem, że są ludzie, którzy rodzą się z talentem. Ja do nich nie należę. Wszystkiego muszę się nauczyć, wszystko wydrapać pazurami, w pocie czoła i z duszą na ramieniu. Ale nawet to bym zniosła, gdybym tylko dostała szansę.
I tu zaczyna się mój problem. Bo z każdą kolejną odmową, z każdym kolejnym „dziękujemy, odezwiemy się” miałam wrażenie, że ta szansa się oddala. Zaczęłam wątpić, czy w ogóle mam jakiekolwiek prawo marzyć.
Pamiętam, jak siedziałam nocą przed komputerem, przeglądając cudze prace – piękne, spójne, zachwycające. I pamiętam ten moment, gdy pierwszy raz pomyślałam: „A gdyby tak… wkleić to do mojego portfolio? Tylko żeby ktoś wreszcie mnie zaprosił na rozmowę”. Walczyłam ze sobą. Ale ostatecznie przegrałam.
Dodałam kilka projektów, które nie były moje. Przesuwałam je w portfolio tak, żeby rzucały się w oczy. Pomyślałam: „To tylko etap. Przejściówka, byle wejść do środka. Potem pokażę, co potrafię naprawdę”.
Marzyłam o tym
Kilka dni później zaproszono mnie na rozmowę. W gabinecie siedziały dwie osoby: młoda kobieta o stanowczym spojrzeniu i starszy mężczyzna z zaskakująco łagodnym głosem. Przywitałam się, starając się nie trząść. Już na początku padło pytanie o portfolio. Podałam tablet z przygotowaną prezentacją. Kobieta tylko zerknęła na mnie z zainteresowaniem, po czym zaczęła przesuwać palcem po ekranie.
– O, bardzo spójny styl. Widzę dużą dojrzałość jak na początek kariery. Skąd inspiracje?
Zamarłam na chwilę. Nie chodziło o to, że nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Po prostu pytanie uderzyło mnie zbyt celnie. Zastanawiałam się, czy powiedzieć prawdę, czy pójść w ogólniki. Wybrałam to drugie.
– Interesuję się projektowaniem od dawna, lubię obserwować różne kierunki w estetyce, zwłaszcza te łączące minimalizm z detalem. Staram się czerpać z wielu źródeł, ale zależy mi na tym, żeby wypracować coś własnego.
Kobieta kiwnęła głową. Mężczyzna dopytał o konkretny projekt. Akurat ten nie był mój. Wymyśliłam historię jego powstania tak, żeby brzmiała wiarygodnie, i powiedziałam ją spokojnym tonem. Nie podważyli ani słowa.
Chciałam się wykazać
Z każdą kolejną pochwałą czułam coraz większy niepokój. To nie było uczucie dumy ani zadowolenia. Bardziej coś jak ścisk w klatce piersiowej i obawa, że zaraz ktoś powie: „Sprawdziliśmy. To nie twoje”. Ale nikt tego nie powiedział. Parę dni później zadzwoniła do mnie ta kobieta i powiedziała, że są zainteresowani współpracą.
Pierwszy dzień pracy był dla mnie jak sen. Wszyscy wydawali się zajęci, skupieni, ale też życzliwi. Przydzielono mi biurko przy oknie, dostałam służbowy laptop i krótkie wprowadzenie od starszego grafika. Przez większość czasu siedziałam cicho, uważnie słuchając i notując. Nikt nie sprawdzał mojego portfolio. Nikt nie zadawał trudnych pytań.
Po trzech dniach poproszono mnie na spotkanie z szefem kreatywnym. Miał mocny głos i nie znosił marnowania czasu. Wszedł do sali konferencyjnej bez słowa, rzucił na stół teczkę z dokumentami i spojrzał na mnie.
– To twoje pierwsze duże zadanie. Klient to marka, która planuje odświeżenie identyfikacji. Logo, kolory, cała linia materiałów. Masz tydzień, żeby przygotować propozycję koncepcyjną. Oczekują świeżego spojrzenia.
Dostałam szansę
Przez dwa dni próbowałam rysować szkice, analizować brief, inspirować się – wszystko na nic. Wiedziałam, że to, co tworzę, nie ma w sobie tego „czegoś”. W trzeciej dobie bezsenności zaczęłam szukać inspiracji w sieci. Wchodziłam na blogi, przeglądałam stare archiwa projektów, aż w końcu trafiłam na coś, co przykuło moją uwagę.
Projekt był niemal idealny. Subtelne, ale wyraziste kolory, przemyślane proporcje. Patrzyłam na to i myślałam: „Gdybym tylko potrafiła coś takiego stworzyć…”. I znowu pojawiła się ta myśl, znajoma i cicha: „Możesz. Wystarczy trochę zmienić. Tylko jako baza, żeby nie wyjść na idiotkę”.
Zamiast stworzyć coś własnego, zaczęłam kopiować. Nie dosłownie, ale na tyle, że miałam świadomość, co robię. Zmieniłam układ, kolorystykę, ale bazowy motyw zostawiłam. Powtarzałam sobie, że to tylko inspiracja, że przecież każdy gdzieś podpatruje, że ważne, jak się to przekształci. Oddałam projekt w terminie. Dostałam krótką wiadomość od szefa: „Przekazane klientowi. Dobra robota”.
Nie czułam ulgi. Raczej coś w rodzaju ciszy przed burzą. Miałam nadzieję, że to przejdzie, że nikt się nie zorientuje, że będę miała czas, żeby się nauczyć, żeby nadgonić.
Wszystko się wydało
Spotkanie z klientem odbywało się w tej samej sali, w której kilka dni wcześniej dostałam zlecenie. Tym razem był też szef działu, przedstawiciele klienta i jeszcze kilka osób, których nazwisk nie zapamiętałam. Siedziałam najbliżej ekranu. Na środku wyświetlono mój projekt.
– Naprawdę świeże podejście – powiedział ktoś z ich strony. – Minimalizm, ale z charakterem.
Zaczęłam oddychać nieco spokojniej, słysząc pochwały. Uśmiechnęłam się lekko, nie zabierając głosu. Ale wtedy odezwał się jeden z mężczyzn.
– Przepraszam, ale ten motyw… on wygląda niemal identycznie jak nasze stare materiały z kampanii sprzed dwóch lat. Mam to gdzieś w archiwum. Kto przygotował ten projekt?
Wszyscy spojrzeli na mnie. Słyszałam swój oddech, głośny i płytki. Chciałam odpowiedzieć, ale nie wydobyłam z siebie żadnego dźwięku. Ktoś przesunął papiery. Szef uniósł brwi.
– Magda, ty to robiłaś?
Skinęłam głową. Powiedziałam cicho:
– Tak.
Zapanowała niezręczna cisza. Potem padło tylko jedno słowo:
– Zróbmy pięć minut przerwy.
Wyszli wszyscy.
Było mi wstyd
Wezwano mnie godzinę później. Za stołem siedział szef działu kreatywnego i przedstawicielka HR. Nie patrzyli na mnie z wrogością, ale też bez śladu zaufania, które jeszcze tydzień temu próbowałam sobie wmówić, że istnieje.
– Chcemy, żebyś powiedziała nam szczerze – zaczął szef. – Skąd wziął się ten projekt? Czy to twoje?
Zawahałam się. Miałam w głowie tysiąc usprawiedliwień, ale żadne nie brzmiało wystarczająco dobrze. Powiedziałam w końcu, spuszczając wzrok:
– To był błąd. Znalazłam podobny projekt w sieci, zainspirowałam się za bardzo. Nie miałam złych intencji. Po prostu… spanikowałam. Chciałam, żeby dobrze wypadło.
Kobieta z HR-u pokiwała głową, nie patrząc mi w oczy. Zanotowała coś w swoim zeszycie. Szef założył ręce.
– W tej branży zaufanie to podstawa. Klient nas zna, ufa naszej etyce. My również musimy ufać zespołowi. Rozumiesz, jak to wygląda?
Zrozumiałam.
– Nie możemy tego zignorować – dodała kobieta. – To naruszenie zasad, które są dla nas kluczowe. Będziemy musieli to omówić w gronie zarządu.
Pokiwałam głową, czując gorąco pod powiekami. Nie płakałam, tylko miałam wrażenie, że coś we mnie przywiera do ściany i nie da się ruszyć. Wyszłam, zanim jeszcze coś powiedzieli więcej.
Musiałam odejść
Nie czekałam na ich decyzję. Wiedziałam, jaka będzie. Nie miałam siły chodzić do gabinetów, słuchać oficjalnych formułek, podpisywać papierów z terminami i formułami prawnymi. Poszłam do szefa jeszcze tego samego dnia. Spojrzał na mnie bez zaskoczenia.
– Rozumiem, że chcesz porozmawiać – powiedział cicho.
– Zrobiłam coś głupiego. Naprawdę sądziłam, że tylko raz, że później się nauczę, ogarnę, nadgonię. Ale nie zdążyłam.
– Prześlij oficjalne wypowiedzenie mailem. I pamiętaj: to nie musi być koniec wszystkiego. Ale dobrze, że kończysz to teraz.
Pożegnałam się z kilkoma osobami z zespołu. Nie zadawali pytań. Może już wiedzieli. Wyszłam z budynku bez pomysłu, co dalej, ale z przekonaniem, że lepiej odejść teraz niż zostać i patrzeć, jak wszystko się rozsypuje.
Magdalena, 29 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Żałowałam, że zerwałam kontakt z ojcem i chciałam go przeprosić. Obawiam się, że zza dębowej trumny mnie nie usłyszy”
 - „Kupiłam kwiaty na groby, ale teściowa je wyrzuciła. To był 1 raz, kiedy powiedziałam jej szczerze, co o niej myślę”
 - „Od dawna czułam, że córka mnie okłamuje. Gdy zobaczyłam, co trzyma pod łóżkiem, zamarłam z przerażenia”