„Narzeczony nie chce spędzić świąt z moją rodziną. Miał być ślub, a nie możemy się dogadać nawet w sprawie Wielkanocy”
„Zbliża się Wielkanoc. Pierwsza, którą spędzamy razem. Ale każda rozmowa o świętach kończy się nieporozumieniem. Nie myślałam, że taki temat może podkopać relację. A teraz boję się, że nie chodzi tylko o święta. Bo jeśli już teraz nie umiemy się dogadać w sprawie tradycji i bliskich, to jak mamy dogadywać się w sprawie reszty życia?”.

- Redakcja
Mam na imię Natalia. Mam 27 lat, jestem graficzką i od dziewięciu miesięcy mieszkam z Tomkiem – moim narzeczonym, z którym właśnie planujemy wspólne życie. Nie mamy dzieci, psa ani kota, za to mamy swój rytuał niedzielnych śniadań w piżamach, herbaty z miodem na noc i wspólne zasypianie przy serialu. Kocham go. Z jego spokojem, uporządkowaniem, przywiązaniem do drobiazgów. I naprawdę wierzę, że jesteśmy dla siebie stworzeni.
Ale teraz siedzę w kuchni, wpatrując się w parujący kubek kawy i czuję, że coś się psuje. Powoli, ledwie wyczuwalnie, ale psuje się.
Zbliża się Wielkanoc. Pierwsza, którą powinniśmy spędzić razem, jako „my”. I z pozoru to tylko kwestia ustalenia planów. Ale każda rozmowa o świętach zaczyna się u nas od napięcia i kończy na nieporozumieniu. Ja chcę pojechać do mojej rodziny, jak zawsze – do rodziców, do babci, do Kaśki. Tomek mówi, że jego mama bardzo liczy na to, że przyjedziemy. Że nie ma nikogo innego.
Wcześniej nie myślałam, że taki temat może aż tak podkopać relację. A teraz boję się, że nie chodzi tylko o święta. Bo jeśli już teraz nie umiemy się dogadać w sprawie tradycji i bliskich, to jak mamy dogadywać się w sprawie reszty życia?
Początek kłopotów
– Tomek, tylko zapytam... – zaczęłam, smarując masłem jeszcze ciepłą bułkę. – Wielkanoc. Jedziemy do moich rodziców, prawda?
Spojrzał na mnie znad kubka z kawą, lekko zaskoczony.
– Myślałem, że pojedziemy do mojej mamy.
Zawahałam się, trzymając bułkę w połowie drogi do ust.
– Jak to? Przecież u nas co roku są święta. Mama wszystko szykuje, Kasia z dzieciakami przyjeżdża, babcia się udziela... No i to nasza pierwsza Wielkanoc razem.
– Właśnie – przerwał mi. – Pierwsza. A moja mama będzie sama.
– Ale nie możemy się podzielić? Jeden dzień tu, drugi tam?
– Moja mama nie zasługuje na „połowę świąt”, Natalia.
– A moja rodzina już tak? Bo jest mniej ważna? – rzuciłam, czując, jak ciśnienie mi rośnie. – Ty nawet nie spytałeś mnie o zdanie, po prostu już zdecydowałeś.
Tomek wzruszył ramionami.
– Po prostu myślałem, że zrozumiesz.
– No jasne. Zawsze ja mam rozumieć. A ty? – odsunęłam krzesło z piskiem. – Ty tylko liczysz na to, że ja odpuszczę, jak zwykle.
– Twoja rodzina cię rozpieściła – mruknął.
I wtedy coś we mnie pękło. Poczułam, jak zalewa mnie fala wstydu, gniewu i... żalu.
– Ty naprawdę nic nie rozumiesz – powiedziałam, po czym odwróciłam się i wyszłam z kuchni. Nawet nie czekałam, aż odpowie.
Zostawiłam go z jego kawą i ciszą, która nagle zrobiła się nie do zniesienia.
Czułam się nieważna
Nie rozmawialiśmy ze sobą od dwóch dni. Mieszkaliśmy razem, ale czuliśmy się jak współlokatorzy z ogłoszenia. Milczący, obcy, przyczajeni. Zostawiałam mu wodę w czajniku, a on odstawiał mój kubek na suszarkę. I tyle. Cisza ciągnęła się za nami jak cień.
W czwartek wróciłam wcześniej z pracy. W kuchni leżała jego kurtka, więc wiedziałam, że jest w domu. Słyszałam, jak coś oglądał, ale nie weszłam do salonu. Zamiast tego zadzwoniłam do Kasi.
– No cześć, co tam? – zapytała od razu. – Nadal się nie odzywa?
– Nadal – westchnęłam. – Jakbyśmy byli z dwóch światów.
– A może... Tomek się boi, że jeśli nie pojedziecie do jego mamy, to ona to bardzo przeżyje?
– Wiem. Ale ja też przeżywam – powiedziałam cicho. – I nawet nie chodzi już o te święta. Chodzi o to, że... że ja się czuję nieważna.
– Natalia... – zaczęła, ale już wiedziałam, co powie. Że może warto zrozumieć, że może trzeba się spotkać w pół drogi. Tylko że ja miałam dość spotykania się w pół drogi, jeśli to zawsze ja stawiałam pierwszy krok.
Po rozmowie długo siedziałam przy stole i patrzyłam przez okno. Pamiętałam, jak jako dziecko malowałam pisanki z babcią, jak śmiałyśmy się przy stole, jak tata zawsze nakładał sobie najładniejszy kawałek mazurka i mówił, że to "test jakości".
I tak bardzo chciałam, żeby Tomek był częścią tych wspomnień. Ale on tylko próbował wcisnąć mnie w cudze.
Puściły mi nerwy
W piątek wieczorem nie wytrzymałam. Stał w łazience, suszył włosy, jakbyśmy byli na wakacjach w hotelu, a nie w środku emocjonalnej burzy. Weszłam bez pukania.
– Mam tego dość – powiedziałam, krzyżując ręce.
Tomek spojrzał w lustro, potem na mnie.
– O co chodzi?
– Mam dość tej ciszy. I mam dość tego, że to zawsze ja mam ustępować.
– Naprawdę? – uniósł brwi. – A ja mam dość udawania, że wszystko jest okej, kiedy nie jest.
– A nie jest, bo nie chcesz jechać do mojej rodziny? – spytałam ostro.
– Nie jest, bo nie potrafisz zrozumieć, że moja mama jest sama. Że to dla niej ważne.
– A ja? Ja się nie liczę?
– Liczysz się, ale... – zawahał się. – Zawsze chodzi o twoją rodzinę, twoje tradycje, twoje potrzeby.
– Bo mi na tym zależy! A ty jesteś taki lojalny synuś, że sam nawet nie wiesz, czego chcesz! – krzyknęłam.
Zamilkł. Jego oczy zrobiły się ciemniejsze.
– A ty jesteś egoistką – powiedział powoli. – Wiesz, że potrafisz być cholernie samolubna?
Zatkało mnie. Stałam tam, jak sparaliżowana.
– Jesteś maminsynkiem – syknęłam. – I to wcale nie jest obelga. To jest diagnoza.
Nie powiedział już nic. Wytarł włosy, założył bluzę i wyszedł. Po prostu.
Stałam w tej łazience sama, z echem własnych słów odbijających się od kafelków. I nagle zaczęłam się trząść. Ze złości, z żalu, ze strachu.
W końcu pojechałam
W Wielką Sobotę wzięłam torbę, zostawiłam mu kartkę na lodówce – „Jadę do rodziców. Wesołych”. – i wyszłam bez odwracania się. Nie odpisał, nie zadzwonił. I może dobrze, bo nie wiedziałabym, co powiedzieć.
W domu rodziców było ciepło i pachniało białą kiełbasą z chrzanem. Babcia już siedziała przy stole, zawinięta w wełniany sweter, Kasia mieszała coś w misce z dziećmi plączącymi się wokół. Mama spojrzała na mnie z troską, ale nic nie powiedziała. Tylko uśmiechnęła się cicho i podała mi fartuch.
Wieczorem usiadłam z tatą przy kuchennym stole. Pił herbatę z cytryną i patrzył na mnie, jakby znał odpowiedź na pytanie, którego jeszcze nie zadałam.
– No i co tam, córeczko?
– Pokłóciliśmy się – szepnęłam.
– Aha – pokiwał głową. – O co tym razem?
– O wszystko – odpowiedziałam, wzruszając ramionami. – O mamę Tomka. O moje potrzeby. O kompromisy, których zawsze wymaga się ode mnie.
– Wiesz, czasem trzeba odpuścić, żeby wygrać coś ważniejszego – powiedział spokojnie. – Nie chodzi o to, żeby zawsze było po twojemu. Ale też nie chodzi o to, żebyś zawsze ty rezygnowała z siebie.
Patrzyłam na niego, jak na mędrca z bajki. Zawsze mówił mało, ale celnie. I wtedy poczułam gulę w gardle. Płakałam, jakby ktoś odkręcił we mnie zawór.
Bo może to nie była kłótnia o święta. Może to była kłótnia o to, czy ja i Tomek naprawdę jesteśmy gotowi dzielić życie.
Miałam mętlik w głowie
Zasnęłam wcześnie, ale obudziłam się po kilku godzinach, z dziwnym uciskiem w żołądku. Sięgnęłam po telefon bez większych nadziei. Na ekranie czekała wiadomość od Tomka: Nie chcę się z tobą kłócić. Kocham cię. Ale nie wiem, jak to rozwiązać.
Zawiesiłam wzrok na tych kilku zdaniach. Czy to naprawdę on? Ten sam chłopak, który wyszedł, trzaskając drzwiami?
Odpisałam od razu: Też cię kocham. Ale czuję się pomijana. Jakby moja rodzina była mniej ważna. Jakbym ja była mniej ważna.
Długo nie było odpowiedzi. Czekałam. Na trzask klamki, na dźwięk przychodzącej wiadomości, na cokolwiek. Ale dom był cichy, rodzice już spali, tylko gdzieś za oknem szczekał pies sąsiadów.
Leżałam z telefonem w dłoni, wpatrzona w ciemny sufit i zastanawiałam się, czy naprawdę można kochać się tak mocno i jednocześnie nie móc się dogadać w tak podstawowej sprawie?
Czy miłość wystarczy, jeśli nie potrafimy iść na kompromis? Jeśli każde z nas ciągnie w swoją stronę i nikt nie chce odpuścić?
O 23:03 przyszła ostatnia wiadomość od Tomka tej nocy. Nie chciałem cię zranić. Po prostu się pogubiłem.
Nie odpisałam. Nie miałam już siły.
Próbowaliśmy znaleźć kompromis
Spotkaliśmy się kilka dni po świętach. Tomek stał pod drzewem, z rękami w kieszeniach, jakby nie wiedział, co ze sobą zrobić. Podeszłam bez słowa. Uśmiechnął się niepewnie.
– Cześć.
– Cześć.
Chwila ciszy. I to nie ta dramatyczna, tylko zwyczajna, trochę niezręczna. Jak po długim filmie, który właśnie wspólnie się obejrzało.
– Przepraszam – powiedział w końcu. – Za to, że nie umiałem... dostrzec ciebie w tym wszystkim.
– Ja też przepraszam – westchnęłam. – Za to, że od razu uznałam, że jestem jedyną osobą, która ma prawo czuć się źle.
Usiedliśmy na ławce. Tomek spojrzał w dal, jakby tam gdzieś był gotowy scenariusz dla nas.
– Pomyślałem, że może... przyszłe święta spędzimy inaczej. Gdzieś, gdzie nie trzeba wybierać. Może wyjedziemy tylko we dwoje?
Spojrzałam na niego, zaskoczona. Nie wiedziałam, czy to ucieczka, czy propozycja kompromisu. Może jedno i drugie?
– Nie wiem jeszcze – powiedziałam cicho. – Ale to pierwszy raz, kiedy mam wrażenie, że myślisz o nas.
Tomek skinął głową. Milczeliśmy, ale tym razem to była dobra cisza.
Może kompromis to nie ustępstwo. Może to wspólny wybór. Może...
Ale wciąż nie wiedziałam, czy naprawdę jesteśmy gotowi iść razem przez życie. Jedno było pewne – to jeszcze nie był koniec. A może dopiero początek.
Natalia, 27 lat
Czytaj także:
- „Teściowa traktuje moje dzieci jak wnuki 2 sortu. Dzieciom szwagra daje grube koperty, moim zabawki z bazaru”
- „Martwiłam się, że dzieci nie chcą zostawać z teściową. Gdybym wiedziała dlaczego, nigdy bym ich tam nie wysłała”
- „Myślałam, że przed 70. nie ma sensu zaczynać żyć na nowego. Za wcześnie chciałam wpakować się do trumny”