„Narzeczony rzucił mnie przed urlopem, więc poleciałam sama. Przywiozłam pamiątkę cenniejszą niż cokolwiek innego”
„Nigdy nie myślałam, że będę tą kobietą, co siedzi na podłodze z rozmazanym tuszem i patrzy w ścianę, jakby w niej było jakieś rozwiązanie. Ale byłam. Z walizką spakowaną na wspólne wakacje, z planami na przyszłość i pierścionkiem zaręczynowym, który jeszcze parę dni temu wydawał się gwarancją, że już zawsze będziemy razem”.

- Redakcja
Marek wyszedł z łazienki z miną, jakby przyszedł zapytać, czy mamy jeszcze papier toaletowy.
– Basia, muszę ci coś powiedzieć – powiedział cicho, nie patrząc mi w oczy.
– Coś się stało? – odłożyłam suszarkę i podeszłam bliżej.
– Ja... Nie mogę z tobą jechać. Ani być dalej z tobą – wyrzucił z siebie i tylko patrzył w podłogę.
– Co?! – parsknęłam. – Jak to nie możesz?
– Po prostu nie chcę. Przepraszam, ale... lepiej, żebyśmy to zakończyli teraz. Przed ślubem.
Patrzyłam na niego, jakby mówił w jakimś niezrozumiałym języku.
– Marek, dwa dni. Za dwa dni mamy samolot. Wakacje, które planowaliśmy od miesięcy. Ty mnie teraz zostawiasz?
– Tak będzie lepiej – powiedział zimno. – Dla nas obojga.
– Dla nas?! – wrzasnęłam. – Ty w ogóle o mnie pomyślałeś? Czy tylko o sobie? Po prostu mnie rzucasz? Bez powodu?
– To nie było nagłe. Po prostu nie miałem odwagi powiedzieć ci wcześniej – mruknął.
– Bo to wymaga odwagi, prawda?! Zmarnować komuś trzy lata i jeszcze mieć czelność powiedzieć, że to „lepiej dla nas”? Jesteś tchórzem!
Nie odpowiedział. Zamiast tego wziął kurtkę, jeszcze raz rzucił ciche „przepraszam” i wyszedł. Zostałam sama z walizką, z rozkładem lotu i z sercem, które nie miało pojęcia, jak to wszystko zrozumieć.
Mama powiedziała mi później:
– Zostań w domu, córeczko. Po co ci teraz te wakacje. Posiedzisz u mnie, pogadamy, ogarniesz się.
A Iwona, moja przyjaciółka, napisała:
– Olać go. Kasuj bilety. Albo nie – jedź gdzieś, ale nie tam. Tylko nie tam.
Ale nie słuchałam. Nie chciałam już nikogo słuchać. I tak... poleciałam.
Podjęłam decyzję
Siedziałam w kuchni już od ponad godziny i wpatrywałam się w bilety, które leżały na blacie, jakby miały same zdecydować za mnie. Cicho grało radio, ale nie słuchałam. Marek zabrał większość swoich rzeczy, zostawił tylko bluzę, szczoteczkę i kilka niepotrzebnych książek. Tak, jakbyśmy się tylko pokłócili, jakby miał wrócić. A ja udawałam, że to możliwe.
Patrzyłam na bilety i myślałam o tym, jak bardzo nie chcę ich oddawać. Jak bardzo nie chcę tu być. Nie z tymi ścianami, które pamiętały naszą codzienność, z kanapą, na której Marek zasypiał przed telewizorem, z łazienką, gdzie wciąż stał jego ulubiony szampon. Nie chciałam zostać w miejscu, gdzie wszystko przypominało mi o nim.
Tego dnia nie podjęłam decyzji. Zasnęłam w ubraniu, bez kolacji, z telefonem w dłoni.
Rano wstałam wcześnie. Otworzyłam walizkę, tę samą, którą pakowałam jeszcze kilka dni wcześniej z radością. Powyrzucałam z niej wszystko, zostawiłam tylko kilka ubrań, kosmetyki i książkę, którą zabierałam na plażę. Przełożyłam bilety do torebki. Wzięłam prysznic, spakowałam paszport, zamknęłam mieszkanie. I pojechałam na lotnisko.
Siedząc w samolocie, patrzyłam przez okno i tylko próbowałam sobie przypomnieć, jak to jest coś czuć. Jakby wszystko się we mnie wyczerpało. W miejscu obok siedziała para, rozmawiali szeptem i śmiali się co jakiś czas. Zazdrościłam im.
Kiedy wylądowaliśmy, poczułam lekki ból głowy. To było pierwsze fizyczne doznanie od kilku dni. Wyszłam z lotniska, zamówiłam taksówkę, podałam adres hotelu. Kierowca coś mówił, ale nie potrafiłam odpowiadać. Mówiłam „tak” albo „nie”, ale nie słuchałam. Kiedy dojechaliśmy, podałam kartę, odebrałam klucz i weszłam do pokoju.
Był cichy, jasny, z balkonem. Na stoliku stała szklanka wody, a na łóżku ręcznik złożony w kształt łabędzia. Zrobiłam zdjęcie, ale nie wysłałam go nikomu. Usiadłam na brzegu łóżka i przez chwilę po prostu siedziałam. Bez łez. Bez emocji. Po raz pierwszy od kilku dni nie musiałam nikomu nic mówić ani się tłumaczyć. I mimo że było mi dziwnie, mimo że czułam się jak ktoś, kto przyjechał nie na wakacje, tylko na pogrzeb wspomnień – coś we mnie na chwilę ucichło.
Byłam sama. Ale nie musiałam nikomu udowadniać, że mam się dobrze.
Zapamiętałam te słowa
To było drugiego dnia. Wyszłam z pokoju tylko dlatego, że musiałam coś zjeść. Noc spędziłam bez snu, kręcąc się z boku na bok, słuchając odgłosów klimatyzacji i sąsiadów, którzy chyba dopiero zaczynali swoje wakacje. Rano opuchnięta, z włosami związanymi w niedbały kucyk, zeszłam do hotelowej jadalni. Wybrałam miejsce w kącie, gdzie nie musiałam patrzeć nikomu w oczy. Zamówiłam kawę i jajka na twardo. Nie smakowało mi. Wszystko było zbyt intensywne albo zupełnie bez smaku.
Obok mnie usiadła kobieta. Miała ciemne okulary i prostą, lnianą sukienkę. Pachniała drogimi perfumami, których zapach znałam, i wyglądała na kogoś, kto zawsze wie, czego chce. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się, jakbyśmy znały się od lat.
– Sama? – zapytała po chwili.
– Tak – odpowiedziałam, zaskoczona, że w ogóle się odezwałam.
– Ja też – powiedziała i nalała sobie soku pomarańczowego. – Klara.
– Basia – przedstawiłam się odruchowo.
Nie zapytała o nic. Nie zaczęła ciągnąć za język, nie komentowała. Po prostu siedziała obok, spokojnie, jakby nie potrzebowała niczego poza obecnością.
Tego samego dnia spotkałyśmy się znowu. W recepcji, gdy odbierałam kartę do pokoju, którą zapomniałam rano wziąć ze stolika. Znowu ten sam uśmiech. Zapytała, czy idę na plażę. Wyszłyśmy razem.
Klara szła boso, niosąc sandały w dłoni. Ja szłam w klapkach, nie chcąc czuć piasku między palcami. Byłam nadal napięta, ale coś we mnie zaczęło się zmieniać. Może dlatego, że pierwszy raz od rozstania z Markiem ktoś obok po prostu był.
– Mój mąż zostawił mnie dla młodszej – powiedziała nagle, jakby rzucała kamień do wody. – Trzy miesiące przed naszą dwudziestą rocznicą ślubu. Więc jeśli myślisz, że tylko ty jesteś głupia, to nie jesteś sama.
Spojrzałam na nią zaskoczona. Wzruszyła ramionami.
– Samotność to nie jest kara. To czas, w którym przestajesz się bać siebie.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Nie odpowiedziałam nic. Ale zapamiętałam te słowa.
Potem poszłyśmy na kawę, gdzie rozmawiałyśmy już bardziej zwyczajnie. Śmiałam się przy niej pierwszy raz od tygodni. Krótko, niepewnie, ale jednak.
Tego wieczoru wróciłam do pokoju i zamiast płakać – siedziałam na balkonie i patrzyłam na ciemniejące niebo. Zastanawiałam się, co się dzieje. Kim jest ta kobieta, która mówi rzeczy, które zostają we mnie na długo po tym, jak się rozstajemy. I dlaczego to właśnie z nią czuję się bezpieczniej niż z kimkolwiek, kto próbował mi ostatnio pomagać.
Spojrzałam inaczej na siebie
Zaczęło się od krótkich spotkań. Poranna kawa, potem wspólny spacer, kolacja w tawernie, gdzie Klara poleciła mi danie, którego nazwy nawet nie próbowałam zapamiętać. Było pyszne. I ostre. Śmiałyśmy się jak nastolatki. A potem usiadłyśmy na balkonie mojego pokoju z winem kupionym w hotelowym sklepiku.
– Myślałam, że jak ktoś mnie zostawia, to coś ze mną jest nie tak – powiedziałam cicho, patrząc w ciemność.
– Masz być taka, jaka jesteś. I kropka – odpowiedziała Klara spokojnie.
Później opowiedziała mi o swoim małżeństwie. Bez łez. Bez goryczy. Mówiła, jak długo budowała siebie od nowa. Jak nauczyła się lubić ciszę. Jak już nie boi się wracać sama do domu. I że nie każdy związek to ratunek.
Nie powiedziałam jej wszystkiego o Marku. Ale powiedziałam więcej, niż komukolwiek wcześniej. I pierwszy raz nie czułam się słaba, tylko ludzka.
Wystarczyło, że już nie płakałam
Wróciłam późnym wieczorem. Lot był spokojny, ale cały czas trzymałam telefon w dłoni, jakby zaraz miało się wydarzyć coś ważnego. Napisałam do Klary z lotniska:
„Dziękuję, że byłaś”.
Odpisała dopiero kilka godzin później: „Zawsze warto być tam, gdzie ktoś przestaje się bać siebie”.
Mama czekała na mnie w kuchni z herbatą, jakby czas się cofnął do liceum. Spojrzała na mnie uważnie, ale nic nie powiedziała. Usiadłam naprzeciwko i zrozumiałam, że nie muszę jej tłumaczyć, co się zmieniło. Wystarczyło, że już nie płakałam.
Nie miałam planów. Nie wiedziałam, co dalej. Mieszkanie było nadal takie samo, ale ja już nie. Przeszłam się po nim powoli. Zdjęłam z lodówki kartkę z listą rzeczy, które mieliśmy kupić z Markiem do nowej sypialni. Wyrzuciłam ją bez żalu.
Potem poszłam spać. Po prostu – położyłam się i spokojnie zasnęłam.
Wróciłam z najpiękniejszą pamiątką
Nie wszystko się ułożyło. Nadal były dni, kiedy budziłam się z ciężarem w klatce piersiowej, bez powodu. Nadal zdarzało mi się patrzeć na pary na ulicy i czuć coś, czego nie potrafiłam nazwać. Ale coś się zmieniło.
Nie wróciłam z nową wersją siebie. Wróciłam ze świadomością, że nie muszę być nikim więcej, niż jestem. Nie muszę się nikomu tłumaczyć, ani nikogo przekonywać, że zasługuję na czułość.
Z Klarą rozmawiałyśmy jeszcze wiele razy. Nigdy nie zapytała, co było dalej z Markiem. I dobrze, bo nic nie było. Już nie musiało. Nasza relacja z Klarą nie była łatwa do opisania – to nie była przyjaźń z kolorowych magazynów. To było coś niezwykle autentycznego.
Nie pojechałam po nowy początek. Pojechałam, żeby przetrwać. A wróciłam z czymś więcej niż przetrwaniem. Wróciłam z sobą.
Barbara, 31 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W lodówce pusto, a mąż kupuje nowe narzędzia. Jeszcze trochę i tego małżeństwa nie naprawią żadne kombinerki”
- „Facet z aplikacji kłamał, że mnie kocha. Byłam dla niego tylko zabawką i myślał, że nigdy nie poznam prawdy”
- „Syn zrobił ze mnie bankomat. Albo wezmę dla niego kredyt na 100 tysięcy, albo nie mam już dziecka”