„Narzeczony testował moją wierność i wystawiał mnie na pokusy. Płacił koleżkom, którzy mieli za zadanie mnie uwieść”
„Zaczęłam chodzić na siłownię niedaleko. Potrzebowałam trochę ruchu po pracy, a ruch pomagał mi oczyścić głowę z napięcia, które w ostatnich tygodniach narastało między mną a narzeczonym. Już po kilku treningach zauważyłam, że pewien mężczyzna przygląda mi się częściej niż inni. Był przystojny”.

- Redakcja
Byliśmy parą od trzech lat i choć mieliśmy swoje wzloty i upadki, planowaliśmy wspólną przyszłość. On – chłopak z pozoru spokojny, zorganizowany, lojalny. Ja – może trochę zbyt emocjonalna, ale kochająca całym sercem. Poznaliśmy się na uczelni i od razu między nami zaiskrzyło. Po dwóch latach wspólnego życia oświadczył mi się podczas urlopu nad morzem. Myślałam, że jestem najszczęśliwszą kobietą na świecie. Nie sądziłam, że ktoś, kto twierdzi, że mnie kocha, mógłby mnie tak wystawić na próbę. I nie chodziło o zwykłą zazdrość czy kontrolowanie. On naprawdę zatrudniał swoich kumpli, by mnie testowali. Z każdym tygodniem czułam się coraz bardziej obserwowana, choć nie miałam dowodów. Aż w końcu wszystko się wydało.
Dlaczego on ciągle mi nie ufa?
Zauważyłam to po raz pierwszy, kiedy odebrałam telefon od jego koleżanki z pracy. Niby przypadkiem zapytała, z kim byłam ostatnio na lunchu, bo widziała mnie w centrum z jakimś mężczyzną. Tyle że to był mój brat, który akurat przyjechał do miasta na jeden dzień. Kiedy zapytałam narzeczonego, czy coś jej mówił, tylko wzruszył ramionami.
– Po prostu jest ciekawska, nie przejmuj się – odpowiedział spokojnie.
Ale to nie była jedyna taka sytuacja. Z czasem zaczęłam zauważać, że dopytuje mnie o szczegóły każdego wyjścia, każdego spotkania. Raz wróciłam godzinę później z pracy – korki, totalnie zwyczajna sprawa – a on siedział na kanapie, wyraźnie spięty.
– Czemu nie napisałaś, że się spóźnisz? – zapytał, patrząc mi prosto w oczy.
– Bo prowadziłam i miałam nadzieję, że dojadę szybciej, ale nie że będziesz mi po przyjściu robił przesłuchanie.
Nie powiedział już nic, ale widziałam w jego oczach, że mu się to nie spodobało. Zaczęłam się zastanawiać, czy jego zazdrość to efekt jakiegoś dawnego zawodu. Może ktoś go kiedyś zdradził i teraz się boi, że historia się powtórzy? Starałam się z nim o tym rozmawiać. Uspokajałam go, zapewniałam, że jestem z nim, że nie ma się czego obawiać. On słuchał, kiwał głową, ale jakby nigdy nic z tego nie wynikało. Jakby każda moja odpowiedź była dla niego tylko połową prawdy. I wtedy pojawił się ten pierwszy chłopak…
Nieznajomy z siłowni
Zaczęłam chodzić na siłownię niedaleko domu. Potrzebowałam trochę ruchu po pracy, a ruch pomagał mi oczyścić głowę z napięcia, które w ostatnich tygodniach narastało między mną a narzeczonym. Już po kilku treningach zauważyłam, że pewien mężczyzna przygląda mi się częściej niż inni. Był wysoki, dobrze zbudowany, wyglądał na pewnego siebie. Na początku to zignorowałam – zdarza się, że ktoś spojrzy dłużej, nic wielkiego. Ale po kilku dniach sam podszedł.
– Przepraszam, że przeszkadzam, ale nie mogłem nie zauważyć, jak świetnie sobie radzisz na bieżni – uśmiechnął się.
Odpowiedziałam grzecznie, ale bez entuzjazmu. Zawsze trzymałam dystans, gdy byłam w związku. Jednak on nie dawał za wygraną. Zaczął się pojawiać obok mnie częściej. Pytał, czy potrzebuję pomocy przy maszynach, komentował moje postępy, komplementował mój strój.
– Jesteś tu codziennie? Może kiedyś skoczymy na kawę po treningu? – zagaił któregoś dnia, opierając się o ścianę przy wyjściu.
Uśmiechnęłam się nerwowo i szybko odpowiedziałam:
– Dzięki, ale mam chłopaka.
Wzruszył ramionami i odszedł, ale jego uśmiech wydał mi się dziwnie sztuczny. Jakby wcale nie był zawiedziony. Jakby... o to właśnie mu chodziło. Następnego dnia nie przyszedł na siłownię. A ja zaczęłam łączyć fakty. Niepokój, który wcześniej próbowałam zignorować, znów się odezwał. Bo wszystko to wydawało się zbyt zgrane, zbyt celowe.
Czułam, że coś się dzieje
Kilka dni po tej sytuacji narzeczony zaproponował, że zaprosi swoich kumpli na wieczór do nas. Znałam ich pobieżnie – widywałam ich może dwa, trzy razy. Wieczór był luźny: trochę przekąsek, mecz w tle, napoje wyskokowe. Wydawało się, że wszystko wraca do normy. Siedzieliśmy w salonie, rozmawiając o głupotach, śmiejąc się z memów, które pokazywali sobie nawzajem. Jeden z jego znajomych – Jarek – usiadł obok mnie, kiedy mój narzeczony poszedł do kuchni.
– Muszę przyznać, że jesteś zupełnie inna, niż myślałem – rzucił nagle, zerkając na mnie spod byka.
Zdziwiłam się.
– W sensie?
– No, tak w ogóle. Myślałem, że jesteś jedną z tych dziewczyn, które lecą na każdego, kto się do nich uśmiechnie.
Zaśmiałam się nerwowo, czując, jak robi mi się nieprzyjemnie.
– Serio? Aż tak źle o mnie myślisz?
– Już nie – odpowiedział i upił łyczek swojego napoju. – Ale nie wszyscy by się powstrzymali, jakby ktoś ich trochę podrywał.
Mój narzeczony wrócił z kuchni, więc temat się urwał. Ale ja już nie potrafiłam skupić się na niczym innym. Te słowa krążyły mi w głowie, jakby były fragmentem większej układanki, której nie potrafiłam jeszcze poskładać. Dlaczego Jarek poruszał taki temat? Po co? I skąd ten dziwny ton, jakby coś wiedział? Tej nocy nie mogłam zasnąć. Miałam wrażenie, że coś się dzieje za moimi plecami. I że to nie był przypadek.
Podejrzenia się potwierdziły
Minęły może dwa tygodnie. Emocje po tamtym wieczorze trochę opadły, ale w głowie ciągle miałam rozmowę z Jarkiem. Niby błahostka, a jednak nie mogłam o niej zapomnieć. Wszystko się nasiliło, kiedy spotkałam kolejnego „przypadkowego” adoratora. Tym razem był to chłopak, który zaczepił mnie w sklepie zoologicznym. Stałam w kolejce po karmę dla kota, kiedy zagadał:
– Fajna ta rasa. Twój kot?
– Tak, mam takiego od kilku lat – odpowiedziałam uprzejmie.
Nie wyglądał na typowego podrywacza, ale po chwili rozmowy znów padło pytanie:
– Może wymienimy się numerami? Lubię ludzi, którzy mają koty. Serio.
Od razu odmówiłam, tym razem bez uśmiechu. Byłam już zmęczona tymi dziwnymi sytuacjami. A potem... koleś znowu zniknął. Przez kolejne dni bywałam w tym sklepie jeszcze kilka razy, ale nie pojawił się ponownie. Jakby nigdy tam nie zaglądał. Zaczęłam coś podejrzewać. Pewnego wieczoru, kiedy mój narzeczony wziął prysznic, zerknęłam do jego laptopa. Nie jestem osobą, która przeszukuje rzeczy partnera, ale miałam przeczucie, które nie chciało mnie opuścić. Na komunikatorze, który rzadko używał, znalazłam rozmowy z Jarkiem i z innym kolegą. Jedna wiadomość zatrzymała mnie na dłużej: „Dzięki, stary. Daj znać, czy się skusiła. Jak coś, odwdzięczę się w barze”. Serce zaczęło mi walić. To nie był przypadek. Nic z tego nie było przypadkowe. Każdy z tych mężczyzn był podstawiony. A on – mój narzeczony – sam to zorganizował.
Wystawiał mnie na żer
Nie spałam całą noc. Nie mogłam uwierzyć, że ktoś, kto twierdził, że chce spędzić ze mną resztę życia, mógł potraktować mnie jak obiekt eksperymentu. Czułam się oszukana, upokorzona, obserwowana. A najbardziej bolało to, że wciąż nie powiedział mi ani słowa. Grał przede mną swoją rolę, jakby wszystko było w porządku. Nie chciałam konfrontować się z nim od razu. Chciałam usłyszeć prawdę. Więc spotkałam się z Jarkiem, który – ku mojemu zdziwieniu – nie był wcale taki zaskoczony moim telefonem.
– Wiedziałem, że się w końcu domyślisz – powiedział, gdy usiedliśmy w małej kawiarni na obrzeżach miasta.
– Więc to prawda? On wam to kazał robić? Płacił wam czy co?
Westchnął i potarł dłonią kark.
– Tak. Wiesz, on naprawdę cię kocha, tylko… ma zryty łeb, jeśli chodzi o zaufanie. Mówił, że musi mieć pewność, że jesteś „inna niż reszta”. Że nie da się wrobić.
– I to był jego sposób? – przerwałam mu, czując, jak zbiera mi się coś gorzkiego w gardle. – Wystawianie mnie na pokuszenie?
– Nie chciałem w tym uczestniczyć, ale… po pierwszym razie sam zaczął kombinować. Uparł się. A ty… no, nie dałaś się nabrać, więc miał satysfakcję. Ale wiesz, że to chore, prawda?
Nie odpowiedziałam. Siedziałam w ciszy, patrząc na swoje dłonie. Nie wiedziałam już, co czuję. Złość? Smutek? Żal? A może po prostu zawód, że człowiek, którego kochałam, bardziej wierzył w swoje manipulacje niż we mnie?
Ile jest warte zaufanie?
Wróciłam do domu późnym wieczorem. On siedział na kanapie, oglądając coś na laptopie, jakby nic się nie stało. Spojrzał na mnie, uśmiechnął się i rzucił:
– Gdzie byłaś tak długo?
Nie odpowiedziałam od razu. Usiadłam naprzeciwko, patrząc na niego z chłodnym spokojem.
– Spotkałam się z Jarkiem.
Zamarł. Jego uśmiech zniknął, a dłonie zsunęły się z klawiatury.
– Co… co on ci powiedział?
– Wystarczająco dużo. – Skrzyżowałam ręce. – Nie jestem twoim eksperymentem. Nie jestem królikiem do testów. Jestem człowiekiem, któremu nie umiałeś zaufać, chociaż przez trzy lata byłam przy tobie.
– Chciałem tylko wiedzieć, że jesteś inna – powiedział cicho. – Że mogę ci zaufać.
– Ale to już wiedziałeś – przerwałam mu. – Tylko nie chciałeś w to uwierzyć. Potrzebowałeś sobie coś udowodnić, moim kosztem.
Patrzył na mnie przez dłuższą chwilę, bez słowa. A ja wstałam, poszłam do sypialni, spakowałam torbę i wyszłam. Nie zatrzymał mnie. Nie przeprosił. Zamieszkałam u koleżanki. Potrzebowałam czasu, żeby dojść do siebie. I długo jeszcze nie potrafiłam nikomu zaufać. Bo w tej historii nie chodziło tylko o zdradę zaufania. Chodziło o to, że człowiek, którego kochałam, wolał testować moją lojalność niż ją docenić. A miłość bez zaufania… nie istnieje.
Natalia, 29 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Ukochany na randkach wciskał mi kit, że prowadzi intratny biznes. Szybciutko odkryłam, że to zwykły bumelant”
- „Znajomi i rodzina się śmieją, że moja dziewczyna to sprzątaczka. A ja wiem, że ona ma coś, czego nie mają inne kobiety”
- „Kiedyś nie wierzyłam w andrzejkowe wróżby, ale zmieniłam zdanie. Spełniło się wszystko, co usłyszałam tamtej nocy”