„Narzeczony wystawił mnie do wiatru i nie pojawił się na naszym ślubie. Dziad myślał, że będę go błagać o miłość”
„Goście szeptali, przesuwali się niespokojnie w ławkach, a organista po raz trzeci zagrał tę samą melodię. Siedziałam w bocznej zakrystii, nerwowo poprawiając koronkowy rękaw sukni. Było już dziesięć minut po czasie”.

- Redakcja
Przez większość mojego dorosłego życia wierzyłam, że szczęście to kwestia wyboru właściwego człowieka. Tomka poznałam na imprezie u wspólnych znajomych. Od razu przykuł moją uwagę – nie tylko wyglądem, ale spokojem i tym dziwnym poczuciem, że obok niego nic złego nie może się zdarzyć. Po dwóch latach byliśmy zaręczeni, a ja planowałam ślub, o jakim zawsze marzyłam. Tamten dzień miał być najpiękniejszy. Suknia, bukiet, czułe spojrzenia – wszystko było gotowe. Prawie wszystko.
Nie dopuszczałam do siebie tej myśli
W kościele pachniało różami, które ułożyłam dzień wcześniej z Magdą. Goście szeptali, przesuwali się niespokojnie w ławkach, a organista po raz trzeci zagrał tę samą melodię. Siedziałam w bocznej zakrystii, nerwowo poprawiając koronkowy rękaw sukni. Było już dziesięć minut po czasie.
– Już jest? – zapytałam, kiedy tylko weszła do pomieszczenia. – Powiedz, że po prostu utknął w korku.
– Nie widziałam go w środku. Ale pewnie zaraz przyjedzie – odpowiedziała z uśmiechem, który był zdecydowanie zbyt sztuczny. – Może miał problem z garniturem albo samochód mu nawalił.
– Tomek nigdy nie był punktualny – próbowałam się zaśmiać, ale głos mi zadrżał. – Może się spóźnia.
– Nie jesteśmy na kawie, tylko na ślubie – wtrąciła Anka, która właśnie weszła za Magdą. Jej ton był chłodny, a mina mówiła więcej niż słowa. – To nie jest normalne.
– Przestań – syknęła Magda. – Zaczynasz siać panikę.
– A może ktoś powinien. Ile jeszcze dasz mu czasu? – Anka podeszła do mnie i złapała za rękę. – Co, jeśli on po prostu... nie przyjdzie?
Patrzyłam na nią z niedowierzaniem. Nie dopuszczałam do siebie tej myśli. Przecież to był Tomek. Mój Tomek.
Nie mogłam uwierzyć
Chwyciłam za telefon. Dłonie miałam lodowate, ekran ślizgał mi się między palcami. Sygnał. Jeden, drugi, trzeci… poczta głosowa. Spróbowałam jeszcze raz. Potem jeszcze trzy. Nic.
– Nie odbiera – powiedziałam cicho, patrząc na Magdę.
– Spróbuję z mojego – powiedziała, ale efekt był ten sam.
Spojrzałam na Ankę. Kręciła głową z coraz większą złością. W końcu wybrałam numer jego matki. Wiedziałam, że nie przepada za mną, ale może chociaż ona coś wiedziała.
– Halo? – odezwał się chłodny, oficjalny głos.
– Gdzie jest Tomek?
– Nie wiem. Ale może to lepiej, że się nie pojawił – odpowiedziała po chwili milczenia.
– Słucham? – zapytałam z niedowierzaniem.
– Nie mogę teraz rozmawiać – powiedziała i rozłączyła się bez słowa więcej.
Stałam chwilę w osłupieniu, trzymając telefon przy uchu, choć połączenie dawno się zakończyło.
– Co powiedziała? – spytała Magda z troską.
– Że nie wie… i że może to lepiej, że go nie ma – powtórzyłam, jakby nie wierząc w to, co właśnie usłyszałam.
– Co to w ogóle ma znaczyć?! – warknęła Anka. – Ona musiała coś wiedzieć. Ona nigdy cię nie akceptowała. Może namówiła go, żeby uciekł?
– Nie – pokręciłam głową, choć moje serce zaczynało bić jak oszalałe. – Nie zrobiłby mi tego. On… on mnie kocha.
Ale coś w środku zaczęło pękać.
Chciałam znać prawdę
Telefon zawibrował w mojej dłoni. Przez sekundę miałam nadzieję, że to Tomek dzwoni. Ale to był tylko SMS. Od niego.
„Przepraszam. Nie mogę. Kocham cię, ale nie dam rady”.
Wpatrywałam się w te słowa, jakby były zapisane w obcym języku. Co to miało znaczyć? W jednej chwili wszystko się zawaliło. Suknia, kwiaty, przyjęcie, plany – wszystko przestało mieć sens. Magda podbiegła do mnie, widząc moją minę.
– Co się stało? – zapytała cicho.
Podałam jej telefon. Przeczytała wiadomość, a potem przytuliła mnie bez słowa. Anka tylko przewróciła oczami.
– Wiedziałam. Po prostu wiedziałam.
Wstałam. Musiałam go zobaczyć. Wiedzieć więcej. Znać prawdę. Wysłałam kolejną wiadomość. Bez odpowiedzi. Wyszłam z kościoła, wsiadłam do samochodu Magdy i pojechałyśmy do jego domu. Nie było go tam. Ale drzwi otworzyła jego matka.
– Ty mu to zrobiłaś. Zniszczyłaś go! – krzyknęłam, zanim jeszcze zdążyła cokolwiek powiedzieć.
– On nigdy nie był gotowy. Ty po prostu nie chciałaś tego widzieć – powiedziała zimno, bez emocji. – Próbowałam go przekonać, że to nie miłość, tylko ucieczka od samotności.
– Więc wmówiła mu pani, że lepiej zostawić mnie przy ołtarzu?! – głos mi się łamał.
– On sam podjął decyzję. Nie byłby szczęśliwy. I ty też nie.
Stałam tam chwilę, bez słów. Jakby ktoś wyciągnął mi spod nóg ziemię. To był moment, w którym naprawdę zrozumiałam – on nie przyjdzie.
Byłam załamana
Wracałam do mieszkania w milczeniu. Magda prowadziła auto, co chwilę zerkając na mnie z zatroskaniem. Siedziałam obok niej jak cień samej siebie – bez słów, bez łez, bez energii. W domu zdjęłam buty i osunęłam się na kanapę. Magda zdjęła welon z mojej głowy i usiadła obok.
– Musisz coś zjeść – powiedziała łagodnie.
– Nie jestem głodna – szepnęłam.
Siedziałyśmy chwilę w ciszy, aż w końcu się odezwałam.
– Myślisz, że on mnie naprawdę kochał?
– Myślę, że chciał. Ale nie wiedział jak – odpowiedziała powoli.
– I ja tego nie widziałam, a przecież od początku uciekał od rozmów o przyszłości. Zawsze mówił „zobaczymy”, „poczekajmy”. Nie chciałam widzieć, że coś jest nie tak.
– Bo go kochałaś – Magda ścisnęła moją dłoń. – Każdy chce wierzyć w swoje marzenia.
Patrzyłam w sufit, próbując zrozumieć, gdzie popełniłam błąd. Czy to był zły wybór? Czy tylko złe zakończenie?
– Może nigdy mnie nie kochał. Może byłam dla niego tylko... dowodem, że potrafi być w związku.
– A może po prostu się bał. Ludzie potrafią zniszczyć to, co najpiękniejsze, tylko dlatego, że nie umieją tego udźwignąć – powiedziała cicho Magda.
W tamtej chwili zaczęłam rozumieć, że Tomek nie odszedł przeze mnie. Odszedł, bo sam nie wiedział, kim jest i czego chce.
Chciałam tylko jednego
Minęły trzy tygodnie. Życie toczyło się dalej. Wracałam powoli do rzeczywistości – do pracy, do poranków bez planów na wesele, do wieczorów bez Tomka. Przestałam czekać, ale nie przestałam myśleć. Tego dnia byłam akurat w kuchni, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Otworzyłam bez przekonania. I wtedy go zobaczyłam. Tomek. Stał niepewnie, z podkrążonymi oczami i twarzą, której nie widziałam od dnia przed ślubem. Milczeliśmy przez chwilę, aż w końcu odezwał się cicho:
– Czy mogę wejść?
Skinęłam głową. Usiadł na brzegu kanapy, jakby bał się dotknąć czegokolwiek.
– Chciałem... przeprosić – zaczął. – Wiem, że to nic nie zmieni. Ale musisz wiedzieć, że nie uciekłem przed tobą. Uciekłem przed sobą.
– To różnica?
– Tak. Bałem się. Całe życie ktoś mówił mi, co mam robić. A ty... byłaś jedyną osobą, która nie próbowała mnie zmieniać. I to mnie przerażało najbardziej. Bo wiedziałem, że jeśli zostanę, już nie będę miał wymówek.
– Nie szukałam ideału. Szukałam kogoś obecnego – odpowiedziałam spokojnie.
– Nie przestałem cię kochać – wyszeptał.
– Miłość to nie tylko słowa.
Popatrzył na mnie z bólem, ale bez sprzeciwu. W jego oczach zobaczyłam prawdę – zrozumiał. Ale było za późno.
Byłam silniejsza
Po jego wyjściu długo siedziałam w ciszy. W mieszkaniu było słychać tylko cichy szum lodówki i odgłosy miasta za oknem. Czułam pustkę, ale nie była to już ta sama rozpacz, która rozdzierała mnie w dniu ślubu. Teraz to było coś innego – jak cisza po burzy, kiedy wreszcie można usłyszeć własne myśli. Nie wiedziałam, czy kiedykolwiek całkowicie mu wybaczę. Ale nie czułam już potrzeby, żeby go nienawidzić. Jego słabość nie była moją winą. A jego ucieczka – nie końcem mojego świata. Raczej początkiem nowego, który dopiero miałam zbudować.
Zrozumiałam, że przez ostatnie lata próbowałam dostosować się niego, do jego świata. A on nigdy nie próbował wejść w mój. To nie była partnerska miłość. To była jednostronna nadzieja. Ślub bez pana młodego? Teraz wiem, że była to najboleśniejsza lekcja, jaką mogłam dostać. Ale jednocześnie najcenniejsza.
Dziś patrzę w lustro i widzę kobietę, która przetrwała coś, co wydawało się końcem. I choć nie wiem, czy jeszcze kiedyś zaufam, wiem jedno – jestem silniejsza. I bardziej świadoma siebie niż kiedykolwiek wcześniej. Bo czasem największym aktem miłości jest pozwolenie komuś odejść. A jeszcze większym – pozwolenie sobie zacząć od nowa.
Natalia, 28 lat
Czytaj także:
- „Na stare lata zostałam bogatą wdową z Warszawy. Miałam dość żałoby i na emeryturze szukałam męskiego towarzystwa”
- „Na Wielkanoc córka obwieściła, że kocha starszego mężczyznę. To nie duża różnica wieku była największym problemem”
- „Synowa nie chciała iść ani do kościoła w Niedzielę Palmową, ani do spowiedzi. Jak ona chce obchodzić Wielkanoc?”