„Narzeczony złamał mi serce tuż przed ślubem, więc do ołtarza poszłam z kimś innym. Nie żałuję”
„Kiedy ktoś z bliskich podpowiadał, że moja relacja z Bartkiem wykracza poza zwykłą znajomość, reagowałam oburzeniem. Przecież to po prostu kumpel. Wprawdzie bliski, ale jednak kumpel. Ani razu nie zdarzyło się nam nic, co można by potraktować jako przekroczenie granic. Ani jedno słowo, gest czy spojrzenie”.

- Listy do redakcji
Odkąd pamiętam, miłość otaczała mnie ze wszystkich stron. Choć moi rodzice byli ze sobą od bardzo dawna, ich uczucie wciąż przypominało zauroczenie, jakie przeżywają nastolatki. Każdego dnia zapewniali się o swoim przywiązaniu i oddaniu. Do dziś nic się nie zmieniło, z tym że mama mówi odrobinę głośniej, bo słuch taty nie jest już taki jak kiedyś.
Chciałam księcia z bajki
Marzyłam, żeby przeżyć coś podobnego i jako mała dziewczynka święcie wierzyłam, że pewnego dnia trafię na swojego księcia z bajki. Wyobrażałam to sobie tak: los zetknąłby nasze drogi, zakochalibyśmy się w sobie bez pamięci i raz-dwa rozpoczęlibyśmy wspólną przygodę. Taki miałam plan.
Będąc w szkole średniej, dotarło do mnie, jak bardzo się pomyliłam. Nie chodziło o samo zakochanie, ale o ten moment "olśnienia". Facet, w którym się zadurzyłam po raz pierwszy, był takim bucem, że do dziś robi mi się głupio, gdy przypomnę sobie tę swoją młodzieńczą fascynację.
Po prostu nie miałam szczęścia w miłości. Jeden chłopak powiedział mi wprost, że woli moją przyjaciółkę. Inny z kolei przeprowadził się na drugi koniec kraju i nasza znajomość się urwała. Ciągle spotykały mnie same zawody sercowe. Ale wystarczyło, że po powrocie do domu zobaczyłam mamę przytulającą się do taty, gdy razem oglądali jakiś film na kanapie, a od razu odzyskiwałam wiarę. Wiedziałam, że kiedyś i ja odnajdę swoją drugą połówkę, z którą będę mogła dzielić takie błogie, domowe wieczory.
Szukałam właściwego mężczyzny
Po zdaniu matury rozpoczęłam studia i poznałam całkiem nowych ludzi. Przeprowadzka do większej miejscowości to zawsze niezłe przeżycie, ale najbardziej zaintrygowali mnie właśnie ludzie. Wyglądali inaczej, prowadzili inne życie, nie krępowali się być nietuzinkowymi jednostkami, za jakich uznano by ich u mnie na wsi.
Miewali inne poglądy, często się spierali, ale umieli prowadzić dyskusje. W moich stronach takich debat się nie spotykało. Wszyscy obawiali się wyróżniać, lepiej było bezpiecznie zlać się z szarym tłumem. Poznałam więc masę interesujących, bystrych osób. Dorobiłam się ekipy fajnych kolegów, w tym przyjaciółki, z którą mogłam wszystko. Wśród tych ludzi nie było jednak tego jedynego...
Studia skutecznie zweryfikowały moje romantyczne wyobrażenia o związkach. Zrozumiałam, że znalezienie bratniej duszy to często nie tylko kwestia czasu i cierpliwości, a osoba, która wydaje się idealna, niekoniecznie musi nią być w dłuższej perspektywie. Mój książę z bajki wciąż pozostawał w sferze marzeń. Doświadczenie pokazało mi, że miłość to nie tylko motylki w brzuchu, ale też umiejętność radzenia sobie z rozczarowaniami i akceptacja faktu, że czasem wybieramy niewłaściwych partnerów.
Mimo wszystko nie zamierzałam porzucać wizji przyszłości. Chciałam doświadczyć tego, co mieli moi rodzice i bacznie szukałam kogoś porządnego. Wierzyłam, że w końcu mi się uda.
W końcu się zakochałam
Moje pierwsze spotkanie z Jarkiem nastąpiło tuż przed zakończeniem nauki na uczelni. To była miłość od pierwszego wejrzenia, niczym uderzenie pioruna – gwałtowna i oszałamiająca. Pragnęliśmy spędzać ze sobą każdą chwilę, najlepiej w ogóle się nie rozdzielać. Z biegiem czasu nasza znajomość się pogłębiała, zabrałam go do domu, aby poznał moich bliskich, a on zrobił to samo. Kiedy po blisko dwuletnim związku Jarek oświadczył się, nie miałam wątpliwości i powiedziałam "tak". Przecież jesteśmy sobie przeznaczeni!
Wiedziałam, że to facet, z którym pragnę dzielić każdy dzień aż po kres, witając go pocałunkiem o poranku i żegnając na dobry sen, będąc obok, gdy los rzuca kłody pod nogi, tworząc razem rodzinę. Załatwiałam suknię, zamawiałam bukiety, ustalaliśmy jadłospis. Robiliśmy wszystko to, co zakochani przed ślubem, a on nagle oznajmił, że nie da rady, że to go przerasta.
Narzeczony się rozmyślił
– O czym mówisz? – zapytałam roztargniona, odrywając wzrok od służbowych papierów.
– Nie dam rady ze ślubem.
– Że co? – jego słowa zwróciły moją uwagę. – Skarbie, o co chodzi? Jeżeli masz jakiekolwiek rozterki…
– Nie, nie mam. Po prostu nie chcę brać ślubu. A konkretniej, nie zamierzam poślubić ciebie. Wybacz, ale nie dam rady dłużej tego ciągnąć – oznajmił, a następnie opuścił nasze wspólne mieszkanie.
To, co przed chwilą powiedział, wydawało się niemożliwe. Wzbraniałam się przed przyjęciem tego do wiadomości. Próbowałam sobie wmawiać, że to tylko chwilowe rozterki przed ślubem albo zwykłe wahanie. A może po prostu przechodzi teraz trudniejszy okres w pracy? Albo gorzej się poczuł, bo jest chory czy coś w tym stylu...
Gdy Jarek pojawił się w domu po weekendzie u swojej rodziny, którzy również daremnie usiłowali dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi, zwyczajnie pozbierał swoje rzeczy i się ulotnił. Kompletnie bez żadnego wytłumaczenia. Czułam się, jakby ktoś przeszył mi serce czymś ostrym. Być może łatwiej byłoby mi to wszystko znieść, gdyby chociaż wyjaśnił dlaczego, ale on nawet nie raczył ze mną pogadać. Jeszcze parę dni wcześniej zapewniał mnie o swojej miłości, a teraz... Zielonego pojęcia nie miałam, co się święci, co go tak zmieniło, albo kto.
Wszyscy mi współczuli
Byłam zmuszona anulować ceremonię zaślubin i przyjęcie weselne. Jarek przestał się tym przejmować, kompletnie go to nie interesowało. Musiałam więc dzwonić i odwoływać wszystkie usługi, rezygnować z zarezerwowanych miejsc, tracić zaliczki. A do tego te wszystkie głupie gadki pocieszające, że on nie był mnie wart, że jeszcze zaznam szczęścia, że na jego miejsce czeka wielu innych...
Wiadomość rozeszła się wśród moich przyjaciół i kolegów z pracy z prędkością światła. Próbowałam nie zauważać współczujących spojrzeń i udawałam, że nie docierają do mnie szepty, zupełnie jakby ludzie nie potrafili dać mi spokoju, jakby moje upokorzenie nie było wystarczające. Cóż, nie jestem w stanie zamknąć plotkującym ust ani zasłonić wścibskich oczu. Musiałam nauczyć się funkcjonować jako porzucona narzeczona.
Umówiłam się z kolegą z pracy
Pewnego dnia zagadał do mnie jeden z kolegów z pracy – Bartek.
– Bogna, co powiesz na wieczorny wypad na koncert jazzowy? – znał moje gusta muzyczne, dlatego chyba o tym wspomniał. – Wybacz, że tak z zaskoczenia, ale kumple musieli odwołać, bo dzieciaki im zachorowały. No i takim sposobem mam dwa wolne bilety. Byłoby kiepsko, jakby przepadły.
– No racja – chociaż nie byłam w najlepszym humorze, to jednak pomysł mi się spodobał.
Wejściówki na to muzyczne wydarzenie wyparowały w mgnieniu oka i nie dało się ich dostać za żadne skarby świata. To byłaby totalna głupota, gdyby przepuścić taką szansę. No i jest jeszcze sprawa Bartka. Darzyłam go sympatią, był taktowny i jako jedyny nie wtrącał się do moich prywatnych spraw. A ja teraz strasznie potrzebowałam zwyczajności, zamiast ciągłego wałkowania tematu, grzebania w ranach.
Dobrze się z nim czułam
Kiedy druga osoba okazuje autentyczną troskę, zdecydowanie pomaga to leczyć rany. Występ artystów okazał się fenomenalny. Mogłam całkowicie oddać się muzyce, nie rozmyślając o niczym poza nią. Zwłaszcza o tym, co aktualnie działo się w moim życiu. Te przyjemne chwile relaksu trwały jedynie dwie godziny, co było zdecydowanie zbyt krótko.
– Idziemy coś przekąsić? – Bartek najwyraźniej też nie palił się do rychłego powrotu do mieszkania.
Dobra, doszłam do wniosku, że co mi szkodzi? W końcu człowiek musi coś wrzucić na ząb, a tamtego dnia pierwszy raz od dłuższego czasu czułam się jako tako, nie jak wiecznie nieprzytomny trup.
Po paru dniach Bartek rzucił hasłem, czy nie chciałabym skoczyć z nim na spotkanie z czytelnikami, które organizował jego kuzyn. Chodziły słuchy, że ten koleś tworzył smutne wiersze, a może to były smutno było słuchać jego wiersze, nieważne. W każdym bądź razie Bartek nie miał już żadnej wymówki, by się nie pojawić.
– Jeśli mi dzisiaj potowarzyszysz, do końca życia będę ci za to wdzięczny. Wyjdziemy wcześniej, a ja powiem, że to twoja wina, bo musiałaś nagle wyjść z jakiegoś tam powodu.
Wpadliśmy na chwilę, wysłuchaliśmy kilku wierszy, tłumiąc chichot, po czym przy pierwszej okazji się ulotniliśmy, żeby zmyć z siebie to przeżycie porządnym kieliszkiem czegoś mocniejszego. W towarzystwie Bartka minuty uciekały niczym rwąca rzeka – znaleźliśmy mnóstwo punktów stycznych, pomijając felerny temat odwołanej ceremonii ślubnej.
Traktowałam go jak przyjaciela
Coraz częściej widywaliśmy się we dwoje, a moje serce stopniowo otwierało się na coś nowego, niczym przyroda budząca się do życia po mroźnej zimie. To, co łączyło mnie z Jarkiem, już nie miało znaczenia – on podjął decyzję, aby mnie zostawić i ruszyć własną drogą. Jego wybór i niech idzie, gdzie chce. Powoli odzyskiwałam radość i spokój, które kiedyś były mi tak bliskie. Z każdym dniem czułam, jak ciężar spada mi z barków, a w duszy robi się jakoś tak pogodniej...
Kiedy ktoś z bliskich podpowiadał, że moja relacja z Bartkiem wykracza poza zwykłą znajomość, reagowałam oburzeniem. Przecież to po prostu kumpel. Wprawdzie bliski, ale jednak kumpel. Ani razu nie zdarzyło się nam nic, co można by potraktować jako przekroczenie granic. Ani jedno słowo, gest czy spojrzenie. Jednak spędzaliśmy ze sobą sporo czasu, więc mimowolnie zaczęłam się zastanawiać, co by było, gdyby sprawy potoczyły się inaczej. Doszłam wtedy do wniosku, że gdyby Bartek pewnego dnia zniknął z mojego życia, byłabym kompletnie załamana.
O wiele bardziej niż wtedy, gdy odszedł Jarek. Tamta sytuacja w dużej mierze zraniła moją dumę i upokorzyła mnie, bo musiałam odwoływać ceremonię, przyjęcie i informować o tym wszystkich gości. To nie była tylko moja osobista strata, ale też w pewnym sensie publiczna porażka. Po czymś takim czułam do niego jedynie żal, urazę i złość.
Przy nim byłam szczęśliwa
Gdy spędzałam czas z Bartkiem, na nowo odkrywałam siebie. Znów stawałam się tą wesołą, pełną wigoru dziewczyną, która cieszy się każdą chwilą i z zaciekawieniem wyczekuje nadchodzącego dnia. Bartek wywoływał we mnie wyłącznie dobre uczucia. Intrygowało mnie jednak, czy sympatia, wdzięczność i koleżeńska relacja są w stanie przerodzić się w coś bardziej... zmysłowego?
Chyba tak. Wydawało mi się, że byłam o włos od tego, ale trzymałam emocje na wodzy. Obawiałam się, że mogę zaprzepaścić to, co udało mi się do tej pory zdobyć. A co jeśli on nie postrzega mnie w ten sposób? Do tej pory ani razu nie wspomniał, że chciałby czegoś więcej, nie przyciągnął mnie do siebie, nie objął, nie chwycił za dłoń... Dlaczego właściwie? Czyżbym mu się nie podobała? Trudno, sama byłam sobie winna, że tak bardzo to wszystko przeżywałam.
Był bardzo szczery
Tamtego dnia Bartek pojawił się w progu mojego pokoju w pracy, starannie je domykając. Ech, to nie wróży nic dobrego.
– Chyba będę musiał odpuścić sobie dzisiejszy seans…
– Coś nie tak? Kiepsko się czujesz? – poczułam niepokój. Ta scena aż nadto kojarzyła mi się z tym, co zaszło między mną a Jarkiem… Czy znowu okaże się, że nie dorastam komuś do pięt, że albo daję za mało, albo wymagam zbyt wiele, że nic nie układa się tak, jak powinno, nawet jeśli w grę wchodzi zwykła koleżeńska relacja.
– No, fatalnie się z tym czuję. Mam wrażenie, że po prostu cię wykorzystuję.
– Zaraz... że co? – kompletnie nie miałam pojęcia, o co chodzi.
– Posłuchaj, wiem że to nie jest łatwe, bo nie tak dawno skończyłaś toksyczny związek… I uwierz mi, nie próbuję dobrać się do ciebie na siłę ani wykorzystać sytuacji… Nie chcę być tylko twoim pocieszeniem czy chwilową odskocznią, rozumiesz? –
Głęboko nabrał powietrza.
– Strasznie ciężko jest mi funkcjonować przy tobie jedynie na stopie przyjacielskiej. Mam dość ciągłego tłumienia w sobie tych wszystkich emocji i uczuć… Wybacz, że ci to mówię. Nie chciałbym namieszać ani ryzykować naszej przyjaźni, ale… – Ponownie odetchnął, potrząsając przy tym głową. – O rany, pewnie cię tym wystraszyłem, co? Chyba lepiej byłoby, gdybym po prostu siedział cicho…
Nie przestraszył mnie swoimi słowami. Oniemiałam, gdyż nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Byłam totalnie zaskoczona, ale jednocześnie przepełniona radością. Znieruchomiałam, jednak moje serce wprost podskakiwało z nadmiaru szczęścia. Bartek zamknął drzwi, abyśmy mieli odrobinę prywatności, więc po prostu podniosłam się z miejsca, zbliżyłam do niego i pocałowałam go.
Jesteśmy razem już 10 lat
W końcu dotarło do nas, jakie uczucia nas łączą i daliśmy temu wyraz. Od tamtej chwili minęła już dekada, a my wciąż trzymamy się razem. No, prawie... Byliśmy zmuszeni się rozstać, gdy trafiłam do szpitala, by wydać na świat nasze dzieci
Ceremonia zaślubin była skromna, tak samo przyjęcie weselne. Ale przecież nie wystawność się liczyła, tylko to, co czuliśmy do siebie nawzajem. Spośród miliardów istnień na tym świecie my się odnaleźliśmy, pokochaliśmy i zdecydowaliśmy, że chcemy iść przez życie ramię w ramię. W końcu spotkałam tego jedynego. Przedtem trochę się napłakałam, ale smutek jest potrzebny, by móc docenić to, co radosne.
Moja idealna miłość to tak naprawdę małe, proste rzeczy, które dzieją się każdego dnia. Spontaniczny całus od ukochanej osoby. Chwytanie jego ręki, kiedy odpoczywamy przytuleni na sofie podczas seansu filmowego. To sposób, w jaki spoglądamy na buzie naszych pociech pogrążonych we śnie.
Nasza miłość nie była jak uderzenie pioruna, to uczucie wkradało się stopniowo, niczym ciepłe fale morskiej wody. Wciąż jesteśmy razem w pracy, co rodzi różne plotki, bo inni nie potrafią zrozumieć, że nigdy nie mamy siebie dosyć, czy to w domu, czy w biurze. I tak jest dobrze. W naszym świecie nadal panuje błogi spokój, otula nas ciepło i poczucie bezpieczeństwa.
Bogna, 38 lat