Reklama

Nie mam w zwyczaju życzyć ludziom źle. Jednak kiedy po roku Patryk wrócił i stanął w progu mojego butiku, muszę przyznać, że było to jak prywatny seans karmicznego kina. Taki z popcornem i najlepszym miejscem w pierwszym rzędzie. Rok wcześniej zostawił mnie z pierścionkiem zaręczynowym, kredytem i całym arsenałem złudzeń. Twierdził, że „musi znaleźć siebie”.

Reklama

Nie płakałam za długo. Oczywiście, przez chwilę siedziałam w piżamie z lodami, słuchając najgorszych hitów lat 90. Ale potem... potem coś we mnie pękło. Zostałam sama z pustym portfelem, w mieszkaniu, które miało być naszym wspólnym gniazdkiem. I z kotem.

Byłam zdezorientowana

–Naprawdę muszę... Duszę w tym związku – powiedział, nie patrząc mi w oczy.

Siedziałam kompletnie zdezorientowana. Przecież jeszcze wczoraj mówił, że kocha. Właśnie skończyliśmy remont kuchni. Kredyt poszedł na meble, kafle, AGD. Wszystko na mnie, bo jemu nie przyznali.

Że co proszę? – zapytałam spokojnie, ale w środku aż mnie nosiło. – Dusisz się?

– To nie twoja wina. To ja... muszę odnaleźć siebie. Wiesz, przez ostatni rok ciągle coś robiliśmy, wszystko było takie szybkie...

– To ty się oświadczyłeś, pamiętasz? – przypomniałam, odkładając kubek. Ręce mi się zaczęły trząść. – I wspólnie ustaliliśmy, że robimy ten remont. Planowaliśmy ślub. Co z tym?

Westchnął. Wzrok miał błędny.

– Odwołajmy go. Albo przełóżmy. Nie wiem... I tak za dużo ci zawdzięczam.

– Ciekawe – parsknęłam. – Bo na razie jedyne, co mi po tobie zostało, to kredyt i twój kot, który sika do doniczek.

Możesz go oddać do schroniska... – rzucił.

Wyszedł po godzinie z jedną walizką. Nie płakałam. Jeszcze nie. Jednak wtedy obiecałam sobie jedno – on mi jeszcze mi za to wszystko zapłaci.

Nie chciałam niczego żałować

– No i co teraz zrobisz? – zapytała Magda, moja przyjaciółka, kiedy po całej nocy bez snu zadzwoniłam do niej o siódmej rano.

– Spłacę kredyt i zacznę nowe życie. Bez niego – odpowiedziałam, próbując brzmieć stanowczo, choć głos miałam chropowaty od płaczu.

– I co z mieszkaniem? Wrócisz do mamy?

– Nie. Zresztą to moje mieszkanie, a ten cały remont zrobiony moimi rękami. Nie oddam tego.

Spojrzałam na puste miejsce po jego komputerze, na którym montował filmy „z drona”. Przypomniałam sobie, że jeszcze niedawno mówił, że za kilka lat rzucimy wszystko i otworzymy własne biuro podróży.

– Pamiętasz ten lokal po aptece? – spytałam nagle.

– Ten na rogu, obok piekarni? No.

– Widziałam, że wisi ogłoszenie o wynajmie. Może otworzę sklepik? Używana odzież, dodatki. Albo coś z rękodziełem. Coś kobiecego, ale z pazurem.

– Ty jesteś nienormalna – powiedziała z podziwem. – Chcesz otwierać biznes, kiedy właśnie Patryk z łamał ci serce?

– Serce się zregeneruje. Gorzej z kontem. Ale... może to właśnie jest ten moment? Albo zacisnę zęby teraz, albo za pięć lat będę żałować, że nie spróbowałam.

Wzięłam głęboki oddech. I otworzyłam laptopa. Czas szukać lokalu.

Postawiłam wszystko na 1 kartę

Lokalu nie wynajęłam od razu. Najpierw poszłam go obejrzeć. Miał przepalone żarówki, starą wykładzinę i zapach stęchlizny. Idealne warunki dla kogoś, kto chce się załamać. Tylko że ja nie miałam na to czasu.

– Nie wiem, czy to nie jest dla pani za drogo – powiedział właściciel, starszy pan w swetrze w romby. – Poprzednia najemczyni wytrzymała trzy miesiące.

– A ja wytrzymam trzy lata – odpowiedziałam pewnie, choć w głowie kalkulowałam: czynsz, ZUS, towar, reklama... i moja pensja, czyli zero złotych na start.

Ma pani już jakiś biznesplan?

– Mam zeszyt w kratkę i dużo pomysłów – uśmiechnęłam się. – Wiem, czego szukają kobiety. Chcą rzeczy ładnych, ale za rozsądną cenę. Chcą, żeby ktoś je obsłużył z sercem.

Właściciel kiwnął głową.

– A co konkretnie? Ciuchy?

– Ciuchy z drugiej ręki, ale wyselekcjonowane. Tylko rzeczy dobrej jakości. Plus dodatki – torebki, apaszki, ręcznie robiona biżuteria. Mam znajomą, co robi cuda z gliny i żywicy. Chcę, żeby każda kobieta mogła poczuć się jak w butikowym raju, a nie w lumpeksie.

Milczał chwilę, po czym podał mi dłoń.

– Dobrze. Niech pani spróbuje. Daję miesiąc próbny. Potem zdecydujemy, czy przedłużamy.

– Dziękuję. Nie pożałuje pan.

Wyszłam z kluczem do nowego życia w dłoni. Gdybym wtedy wiedziała, jak trudne będą te pierwsze tygodnie… Może bym się cofnęła. Z drugiej strony nazwa „Z pazurem” nie powstała bez powodu.

Byłam z siebie dumna

Dzień otwarcia był skromny. Nie miałam pieniędzy na wielkie balony ani prosecco z plastikowych kieliszków. Powiesiłam tylko napis „Z pazurem – butik z duszą” i kilka pomponów z bibuły, które zrobiłam sama. Pachniało świeżą farbą i waniliowym kadzidełkiem.

– O, co tu teraz jest? – zapytała kobieta w beżowym płaszczu, wchodząc nieśmiało. – Myślałam, że to znowu apteka.

– Nie, teraz to butik. Rzeczy z drugiej ręki, ale tylko wybrane. Nic, co ma dziurę pod pachą albo zapach babcinej piwnicy – zażartowałam.

– A ceny?

– Ludzkie. I wszystko z metką składu i rozmiaru. Można przymierzyć. Lustro nie kłamie – uśmiechnęłam się, choć żołądek miałam ściśnięty.

Kobieta przewertowała kilka wieszaków, po czym zniknęła w przymierzalni. Serce mi waliło, jakby od tego zależało życie.

– Ten kardigan… – wyszła po chwili, obracając się przed lustrem. – Wyglądam w nim dobrze, a nie jak kartofel w worku. Wezmę.

Świetny wybór – powiedziałam z dumą, pakując sweter do torebki z moim logo, które wydrukowałam na domowej drukarce.

Zostawiła 45 zł. Mój pierwszy legalnie zarobiony pieniądz w nowym życiu. Kiedy wyszła, opadłam na stołek. I wtedy, zupełnie niespodziewanie, pociekła mi łza.

Dam radę – powiedziałam do siebie, gładząc blat lady jak stary przyjaciel.

Do końca dnia przyszło jeszcze kilka klientek. Jedna kupiła apaszkę, druga torbę z ekoskóry. A ja, po raz pierwszy od miesięcy, wróciłam do domu z czymś więcej niż zmęczeniem. Czułam dumę.

Nie płakałam

Minął rok. Butik działał pełną parą. Codziennie od dziewiątej do siedemnastej, a czasem dłużej, jeśli klientki chciały „tylko rzucić okiem”. Miałam swoją stałą ekipę – panią Wandę, która co tydzień kupowała apaszkę, licealistki, które szukały ubrań na studniówkę, a nawet jednego modnego blogera, który nagrał u mnie vloga. Skromnie? Może. Ale wszystko było moje. I wtedy... przyszedł on. Stałam za ladą, układając nowe kolczyki od Eweliny. Usłyszałam dźwięk dzwonka nad drzwiami, spojrzałam – i zamarłam.

– Karina? – zapytał, jakby nie był pewien, czy to ja. – Ty to wszystko… prowadzisz?

Mi też miło cię widzieć – powiedziałam sucho, poprawiając włosy. – Szukasz czegoś konkretnego? Czy po prostu znudziła ci się ta twoja „przestrzeń na odnalezienie siebie”?

Uśmiechnął się niezręcznie.

– Zmieniłaś się... Wszystko tu wygląda… rewelacyjnie. Naprawdę ci się udało.

– A ty? – zapytałam, opierając się o ladę. – Odnalazłeś siebie, czy dalej wynajmujesz pokój u kolegi i liczysz, że „świat cię zrozumie”?

Zaczerwienił się.

– Właściwie to... wróciłem do miasta. Rozstałem się z tą... no wiesz. I jak przechodziłem, to... nie mogłem się powstrzymać. Chciałem się dowiedzieć, co u ciebie.

– No to już wiesz. Jest dobrze. Bardzo dobrze.

Milczał chwilę.

– Trzymaj się. Naprawdę… szacunek.

– Powodzenia – powiedziałam.

Wyszedł. I nie, nie było fajerwerków, nie było łez. Było zwyczajnie.

Nie miałam żalu

Wieczorem, kiedy zamknęłam sklep i zmywałam ostatnie smugi z lustra w przymierzalni, pomyślałam o nim jeszcze raz. Tym razem nie z żalem, tylko z takim spokojem.

– Podniosłaś się – mruknęłam do swojego odbicia w lustrze. – Z pazurem. I z godnością.

Ogarnęłam wszystko i zadzwoniłam do Magdy.

– No i co, widziałaś go?

– Wpadł dziś. Wyglądał… zwyczajnie. Może nawet trochę biednie. Jednak nie to było najważniejsze.

– I? Co powiedział?

– Że szacunek. Że podziwia. Wiesz, takie teksty, które się mówi, kiedy się orientujesz, że to, co zostawiłeś, teraz błyszczy.

Dobrze mu tak – odparła. – Właśnie mu pokazałaś, co znaczy siła kobiety. I to bez żadnego focha czy dramy.

Najlepsza zemsta to sukces – westchnęłam, gasząc światło. – A moja przyszła z kadzidełkiem i apaszkami w panterkę.

Zamknęłam drzwi, przekręciłam klucz. A potem poszłam do domu. Do kota. Do siebie.

Karina, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama