Reklama

Zawsze byłam tą, która wszystko ogarnie. Która pamięta o rocznicach, dzwoni do taty w każdy poniedziałek i wie, kiedy w piekarni zaczynają się promocje na jagodzianki, które tak lubi. Odkąd zmarła mama, czułam się jakby to na mnie spadła odpowiedzialność za jego samotność. Jakby to ode mnie zależało, czy wstanie rano i w ogóle się uśmiechnie.

Reklama

Mama odeszła pięć lat temu. Cicho, spokojnie, we śnie. I to było chyba najgorsze – że nie zdążyliśmy się pożegnać. Tata zamknął się wtedy w sobie. Przestał prowadzić swoje koło historyczne w bibliotece, zrezygnował z comiesięcznych spotkań z kolegami, nawet jego ulubione krzyżówki przestały mieć sens. Byłam z nim każdego dnia. Gotowałam, sprzątałam, rozmawiałam o rzeczach, które kiedyś mnie nudziły – o średniowiecznych bitwach, o zamkach, o rzeczach, których nie było nawet w podręcznikach.

A potem, mniej więcej pół roku temu, coś się zmieniło. Zaczął znikać z domu. Najpierw sporadycznie – „idę do biblioteki”, „na spacer”, „na zebranie emerytów”. Ale widziałam, że coś się dzieje. Kupił nową kurtkę. Wymienił stare okulary. Zaczął przeglądać telefon z miną, którą znałam tylko z czasów, gdy jeszcze żyła mama – jakby pisał coś, co naprawdę go cieszyło.

Kiedy pierwszy raz wspomniał o „Małgorzacie z internetu”, niemal zakrztusiłam się herbatą. A potem się roześmiałam. Tak samo jak moje rodzeństwo. „Tata na randkach? Serio?” – kpiliśmy. Zresztą, ja też. Przecież to niemożliwe, prawda? Żeby mój spokojny, wycofany ojciec założył konto na portalu randkowym i jeszcze – o zgrozo – kogoś tam poznał. Ale on tylko się uśmiechnął, jakby wiedział coś, czego my nie chcieliśmy zrozumieć. Wtedy jeszcze nie przeczuwałam, że ta „Małgorzata z internetu” stanie się prawdziwa. I że wzbudzi w nas takie emocje.

Naśmiewaliśmy się z niego

Wiedziałam, że ten obiad się nie uda. Już od rana czułam napięcie w powietrzu – jakbyśmy wszyscy mieli coś do powiedzenia, ale nikt nie wiedział, jak to ubrać w słowa. Mama zawsze potrafiła nadać takim spotkaniom sens. Potrafiła rzucić żartem, upomnieć któregoś z nas z czułością, nalać wina i sprawić, że nawet największa kłótnia rozmywała się w cieple pieczonego kurczaka i domowego kompotu. Ale jej nie było. A tata... Tata wyglądał, jakby był jednocześnie obecny i bardzo daleko.

– Tato, co ty w ogóle tam wypisujesz? "Szukam bratniej duszy"? – zaśmiał się Paweł, mój młodszy brat, przeglądając telefon ojca, który ten bezmyślnie zostawił na komodzie. – Serio? Ty?

– Paweł, oddaj mu to – syknęłam, ale sama nie mogłam ukryć uśmiechu. Trochę mnie to rozbawiło. Tata na portalu randkowym? To przecież brzmi jak scenariusz kabaretu.

– Może jeszcze selfie wrzuca z hashtagiem "romantyk po sześćdziesiątce"? – dodała Agnieszka, najstarsza z naszej trójki, opierając się łokciem o stół. – Albo: "lubiący długie spacery po zmroku", co?

Wszyscy się śmiali. Nawet ja. Tylko tata – na początku też się uśmiechał. Tak niepewnie, z tym swoim spokojem, który tak dobrze znałam. Ale z każdą kolejną minutą, z każdym kolejnym żartem jego twarz stawała się coraz bardziej pusta. Oczy zaszły mgłą. W końcu nie wytrzymał, wstał i wyszedł do kuchni, niby po herbatę. Ale herbaty nie przyniósł.

Zrobiło mi się głupio. Widziałam to jego spojrzenie – to samo, które pamiętałam z pierwszych miesięcy po śmierci mamy. Jakby nie wiedział, co dalej. Jakby chciał coś powiedzieć, ale nie był pewien, czy warto. I poczułam ukłucie winy. Maleńkie, ale wyraźne. Tłumiłam je, jak zwykle. Przecież to było dziwne. Mój ojciec – zakochany? Mój ojciec, który przez lata nosił pierścionek mamy na łańcuszku pod koszulą?

Wrócił po kilku minutach. Milczący. Usiadł, wziął łyżkę i zaczął jeść zupę, jakby nic się nie stało. Ale nie odezwał się już ani słowem. A ja, choć śmiałam się jeszcze z żartów Agnieszki, w głębi serca czułam, że nie tędy droga.

Ojciec zrobił się skryty

Z czasem tata coraz rzadziej wspominał Małgorzatę. Już nie mówił, że gdzieś wychodzi „na spotkanie”, tylko „załatwić coś w mieście”. Zaczął znikać na całe popołudnia. Nie dopytywałam. W jakimś sensie było mi z tym wygodniej – łatwiej ignorować coś, czego się nie rozumie. Ale zaczęły mnie drażnić drobne rzeczy. Nowa koszula, świeżo ogolony zarost, telefon zawsze ekranem do dołu. Jakby nagle miał coś do ukrycia.

Najgorsze było to poczucie wykluczenia. Jakby miał drugie życie, do którego nie miałam wstępu. A przecież to ja byłam tą, która z nim została, kiedy wszystko się rozsypało. Tylko ja. Więc czemu teraz jest przede mną taki skryty?

– Moja mama znalazła faceta na fejsie – powiedziała Anka z pracy, kiedy jadłyśmy lunch. – Szczęśliwa jak nigdy. Może twój ojciec też po prostu potrzebuje bliskości?

Nie odpowiedziałam. Zmieszałam makaron z sosem i udawałam, że mnie to nie dotyczy. Ale słowa koleżanki nie chciały mi wyjść z głowy. Może rzeczywiście tak było?

Ale jeśli tak, to czemu mnie to tak irytowało?

Zrobiło mi się głupio

Weszłam do naszej ulubionej kawiarni kilka minut przed czasem. Anka się spóźniała, więc zamówiłam latte i usiadłam przy oknie. Lubiłam to miejsce – ciche, przytulne, z regałem starych książek, których nikt już nie czytał. Znałam tu wszystko – zapachy, kelnerki, nawet piosenki w tle. I właśnie dlatego nie spodziewałam się, że coś może mnie zaskoczyć.

Zobaczyłam ich, zanim zdążyłam unieść filiżankę. Tata siedział kilka stolików dalej, przy drzwiach. Trzymał kobietę za rękę. Była siwa, z burzą loków i czerwonym szalem, który jakoś dziwnie do niej pasował. Pierwszy raz od śmierci mamy słyszałam, żeby ojciec się tak śmiał. Głośno, szczerze, aż oczy mu się mrużyły. Nawet mnie nie zauważył.

Nie podeszłam. Nie byłam w stanie. Nagle wszystko zaczęło się we mnie kotłować – zaskoczenie, wstyd, żal? Było mi głupio. Patrzyłam na niego z ukrycia, jakby był kimś obcym, kimś, kogo nie znałam. Po chwili wyszli, a ja zostałam. Dopiłam zimną kawę. I kiedy wieczorem wróciłam do domu, bez słowa zapisałam go do fryzjera. Wiem, jak głupio to brzmi. Ale to był mój pierwszy krok, żeby mu okazać moje wsparcie.

Wyglądał na szczęśliwego

Tego wieczoru nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, aż w końcu wstałam i zeszłam do piwnicy. Pudełko z albumami leżało tam, gdzie je zostawiłam po pogrzebie. Na wierzchu – zdjęcie mamy w ogrodzie, w lnianej sukience, z książką na kolanach. Uśmiechała się lekko, jakby wiedziała o czymś, czego nikt inny nie rozumiał.

Wzięłam kilka zdjęć do kuchni, zaparzyłam herbatę i usiadłam przy stole. Przeglądałam kolejne ujęcia – ona i tata na Mazurach, z dziećmi na plaży, przy stole wigilijnym. Byli razem. Prawdziwie razem. I przypomniały mi się jej słowa, wypowiedziane któregoś dnia, kiedy zmywałam naczynia, a ona siedziała przy stole z kubkiem kawy.

– Lidia, jeśli mnie kiedyś zabraknie, nie pozwól mu zgasnąć, dobrze?

Wtedy pokiwałam głową, nie rozumiejąc jeszcze, co naprawdę miała na myśli. Teraz już rozumiałam. Nie chodziło o trzymanie go pod kloszem, o zapełnianie mu lodówki i ustawianie leków w rządku. Chodziło o coś więcej.

– Widziałem ich razem. Wyglądał na szczęśliwego – powiedział mi kilka dni później Paweł, kiedy wpadł na herbatę.

– Ja też – odpowiedziałam cicho.

I nic więcej nie trzeba było mówić.

W końcu ją poznałam

Tata zaprosił mnie na obiad. Do siebie. Bez pretekstu, bez „musisz coś odebrać” ani „pomóż mi z komputerem”. Czułam, że coś się święci. Kiedy otworzył drzwi, wiedziałam już na pewno.

– Cześć, Lidia. Cieszę się, że jesteś – powiedział i cofnął się, bym mogła wejść. W przedpokoju pachniało zupą koperkową i świeżym ciastem. A w kuchni... była ona.

Małgorzata wstała od stołu. Miała na sobie prostą granatową sukienkę, włosy spięte w luźny kok, na twarzy serdeczny, lekko nerwowy uśmiech.

– Dzień dobry, jestem Gosia. Słyszałam o tobie dużo dobrego – powiedziała i podała mi rękę. Uścisnęła ją ciepło, ale bez nachalności. – Stefan mówi, że masz świetną pamięć do dat. Podobno nikt nie potrafi tak pięknie opowiadać o rodzinnych Wigiliach.

Nie odpowiedziałam od razu. Patrzyłam na nią, próbując znaleźć w niej coś, czego mogłabym się uczepić. Ale nie było niczego sztucznego, niczego fałszywego. Małgorzata była prawdziwa. I – co było najdziwniejsze – nie próbowała być kimś innym.

– Wiem, że to nie jest łatwe – powiedziała cicho, kiedy zostałyśmy na chwilę same przy zmywaniu. – Nie jestem tu po to, żeby kogoś zastąpić. Tylko być. Jeśli pozwolicie.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Po prostu podałam jej ręcznik do wytarcia talerzy. A kiedy wychodziłam, tata spojrzał na mnie z pytaniem w oczach. Odpowiedziałam mu tylko jednym zdaniem:

Dobrze, że się znów śmiejesz.

Lidia, 39 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama