Reklama

Słowa mojej Julii nie dawały mi spokoju. Wciąż słyszałam od niej tylko prośby i żądania w stylu „daj to”, „kup tamto”, „muszę mieć”. Nie rozumiała, że za każdą złotówką stoi mój ogromny wysiłek i czas.

– Mamo, koniecznie potrzebuję pieniędzy na spodnie, bo inaczej umrę – powiedziała pewnego dnia.

– Ale dziecko, przecież miesiąc temu kupiłam ci te najmodniejsze dżinsy, co wszyscy już mieli – zdziwiłam się. – Już tak szybko z nich wyrosłaś?

– Nie, nie wyrosłam, ale teraz modne są zupełnie inne. Nie mogę chodzić do szkoły jak jakiś dziad, co ma przedpotopowe ciuchy z lumpa.

– W tej chwili nie mam z czego ci dać. Może w następnym miesiącu się uda. Teraz musiałam opłacić wszystkie rachunki i niewiele mi po prostu zostało na dodatkowe wydatki.

– Czemu my zawsze jesteśmy spłukane? Nigdy na nic nie mamy kasy? – skrzywiła się. – Inni rodzice jakoś potrafią zarabiać więcej.

Westchnęłam. Nie pierwszy raz słyszałam, że według niej jestem niezaradna. Julia ma siedemnaście lat, jest ładna, zgrabna, pełna energii. Chce wyglądać dobrze, mieć markowe ubrania, nowoczesny telefon. Rozumiem to. Nie winię jej za to. To taki wiek. Sama chciałabym jej to wszystko dać, ale z pustego i Salomon nie naleje. Zwyczajnie nie mam z czego.

Czasem serce mi pękało

Wychowuję dzieci zupełnie sama. Oprócz Julii mam jeszcze trzynastoletniego Michała i dziewięcioletnią Zosię. Ich ojciec – kiedyś mój mąż – lubił zaglądać do kieliszka i robić awantury. Rozwiodłam się z nim, gdy najmłodsza miała cztery lata. Znosiłam jego wybryki zbyt długo. Nie było źle, ale jak był wstawiony, stawał się złośliwy. Myślę, że nigdy mnie tak naprawdę nie kochał – pobraliśmy się szybko i bez zbędnych uniesień, bo po prostu zaszłam w ciążę. Początkowo próbowałam wierzyć, że może coś jeszcze z tego będzie, ale wszystko rozpadło się, jak zobaczyłam jego miłość do butelki. Po rozwodzie podzieliliśmy majątek. On kupił kawalerkę, a ja – dwa małe pokoje. W jednym śpią dziewczynki, w drugim urzęduję ja z synem. Postawiłam szafę w poprzek, zasłoniłam wnękę kwietnikiem, żeby Michał miał, chociaż odrobinę prywatności. Na razie mu to wcale nie przeszkadza i tak większość czasu spędza na boisku albo przy komputerze. Może jak będzie starszy i zacznie uganiać się za koleżankami, będzie gorzej.

Zosia, choć jeszcze mała, już rozumie, że nie możemy sobie pozwolić na wszystko. Nie narzeka, że nosi ubrania po swojej siostrze. Wie, że taniec, na który uczęszcza bardzo chętnie, to dla mnie duży wydatek. Te wszystkie opłaty, kostiumy, buty… Czasem serce mi pęka, że nie mogę dać moim dzieciom więcej. Ale z mojej pensji ledwo wystarcza na podstawowe potrzeby. Alimenty? Owszem, dostaję, ale nieregularnie i w różnej wysokości. Nie chcę się z byłym mężem sądzić. Jeśli ma pieniądze, to coś tam zawsze przeleje, nie mogę powiedzieć. Jeśli nie, to i sąd nic raczej nie wskóra. Czasem, gdy jest w dobrej formie, daje dzieciom coś ekstra, na przykład drobne na lody czy kino. Ale to kropla w morzu potrzeb. Utrzymanie trójki dzieci to nie lada wyzwanie, zwłaszcza gdy trzeba jeszcze zapłacić czynsz, prąd, wodę...

Córka raniła mnie słowami

Cieszyłam się, że młodsze dzieci rozumieją sytuację. Tym bardziej mnie bolało, że Julia, najstarsza i wydawałoby się, najbardziej rozsądna, nie potrafiła tego zupełnie pojąć. Wciąż chciała więcej i więcej. Raz buty, raz bluzę z kapturem, innym razem nowy telefon, czy jakieś słuchawki. Rozumiem, że teraz rośnie, że ubrania trzeba wymieniać. Ale zachcianki miała coraz większe. Coraz częściej powtarzała, że to moja wina, że nam się nie przelewa.

– Nie możesz wziąć więcej pracy? – zapytała, gdy kolejny raz odmówiłam zakupu smartfona. – Mama mojej koleżanki dorabia sobie jeszcze w domu.

– Kochanie, ja też pracuję ponad normę – próbowałam tłumaczyć. – Ale z trojgiem dzieci trudno coś odłożyć.

– Ja tylko chcę żyć jak inni! – uniosła się. – Nasz komputer to jakiś zabytek, a mój telefon to ostatni staroć!

– Przecież kupiłyśmy go w zeszłym roku!

– No właśnie. Od tego czasu wyszły trzy nowe modele – parsknęła. – Technologia idzie naprzód, mamo. A ty kompletnie za niczym nie nadążasz!

– Julka, zachowuj się! Staram się, jak mogę. Ale pamiętaj, że nie jesteś jedynym dzieckiem w tej rodzinie.

– To znaczy, że się za mało starasz – powiedziała zimno. – Nic dziwnego, że młode dziewczyny po galeriach chodzą i radzą sobie same!

Te słowa przeszyły mnie jak nóż. Wybiegła z pokoju, a ja rozpłakałam się z bezsilności. Bałam się, że naprawdę może zrobić coś głupiego, byle mieć pieniądze. Po chwili zadzwoniła moja siostra, Aneta. Od razu wyczuła, że płakałam. Chwilę później była już u mnie. Opowiedziałam jej wszystko, od początku do końca.

– Chyba żartujesz! – Powiedziała ostro. – Naprawdę chciałaś jeszcze więcej pracować, żeby dziecko miało nowy gadżet?

– Nie o to chodzi… – westchnęłam. – Po prostu boli mnie, że tak mnie traktuje.

To nie czas na łzy – stwierdziła Aneta. – Trzeba jej pokazać, jak wygląda prawdziwe życie.

Zapaliła papierosa, myśląc chwilę w ciszy.

– Wiesz co? W sklepie mam mnóstwo nudnej roboty, typu papiery, porządki, rozkładanie towaru… Niech Julia przyjdzie do mnie. Sama zobaczy, jak ciężko się zarabia. Zresztą najlepiej ja sama do niej zadzwonię. Nic się nie martw, wyprowadzimy ją jeszcze na ludzi.

Następnego dnia córka wróciła ze szkoły w doskonałym humorze. Widziałam, że chce mi coś powiedzieć, że już nie może wytrzymać i zaraz wypali. Nie wytrzymała długo.

– Ciocia Aneta zaproponowała mi pracę w sklepie! – pochwaliła się. – Będę zarabiać sama na własne potrzeby i nie będę się musiała prosić!

I rzeczywiście po lekcjach jadła obiad i biegła pomagać w sklepie trzy razy w tygodniu. W weekendy nadrabiała naukę. Patrzyłam, jak bardzo jest zmęczona, ale powstrzymywałam się od litości, bo wiedziałam, że to wszystko dla jej dobra.

– Niech sama zobaczy, jak to smakuje – powtarzała mi Aneta. – Pokazałam jej nowe kosmetyki i od razu dodałam, ile godzin musiałabym na nie pracować. Zrozumie, że pieniądze nie spadają z nieba. Podpatrzy też, jak ja pracuję, a przecież uwijam się jak w ukropie. A i przy okazji usłyszy trochę prawdy na temat tego, jak ty się zaharowujesz i ile trzeba pieniędzy, by opłacić wszystkie rachunki. Już moja w tym głowa, kochana!

Byłam z niej naprawdę dumna

Po miesiącu Julia przyszła do mnie z kopertą. I wyglądała na całkiem zadowoloną.

– Mamo, zarobiłam aż siedemset złotych! – powiedziała z niedowierzaniem. – To tyle pieniędzy! Sama nie mogę w to jeszcze uwierzyć!

– W pełni zasłużyłaś – uśmiechnęłam się. – Spisałaś się na medal. I co planujesz z nimi zrobić?

– Myślałam, wiesz, że sobie chyba założę może jakieś konto, jak mi pomożesz i odłożę na coś większego.

Przytaknęłam z dumą i lekkim wzruszeniem.

– Świetnie to sobie obmyśliłaś. To bardzo rozsądny krok. Zwłaszcza w tak młodym wieku.

– I wiesz co, mamo? Chciałam cię przeprosić za moje zachowanie. Trochę się wygłupiłam. Dopiero teraz zrozumiałam, ile cię kosztuje utrzymanie nas wszystkich. Może powinnam dokładać się do domowych wydatków.

– Nie, córeczko – powiedziałam miękko. – Zarobiłaś uczciwie, ja sobie poradzę. Najważniejsze, że zrozumiałaś, co znaczy praca. I już nie musisz aż tyle pracować, teraz skup się lepiej na nauce.

Julia uśmiechnęła się i spojrzała na swoje dłonie. Były lekko spracowane od przenoszenia wielu pudełek w sklepie.

– Głupi telefon nie jest wart tylu odcisków – mruknęła z rozbawieniem.

Uśmiechnęłam się z ulgą. Na szczęście pomysł Anety sprawdził się w stu procentach. A już się bałam, że córka nigdy nie zrozumie, że źle się zachowywała. Nareszcie mam w domu troje mądrych dzieci i ze wszystkich mogę być naprawdę dumna.

Edyta, 48 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama