Reklama

Zawsze miałam słabość do gestów z filmów – tych wielkich, przesadnych, romantycznych. Bukiety pod drzwiami, listy pisane odręcznie, wspólne oglądanie wschodów słońca nad jeziorem, mimo że wcale nie byliśmy typem „rannych ptaszków”. W dzień ślubu patrzył na mnie tak, jakby cały świat przestał istnieć. Nawet mama uroniła łzę. Na zdjęciach z tamtego dnia wyglądamy jak wyjęci z katalogu – on w granatowym garniturze, ja w sukni z rękawami z koronki, tańczymy, jakby nic nie mogło się zepsuć.

Tyle że bajki mają to do siebie, że kończą się zwykle po „żyli długo i szczęśliwie”. A my… Półtora roku po ślubie jeszcze łudziłam się, że to tylko kryzys, który minie. A potem znalazłam cztery zdjęcia. Nie nasze. I wszystko się posypało.

Znalazłam dowód zdrady

Szukałam ładowarki do starego aparatu. On miał urodziny za dwa dni, a ja chciałam wywołać kilka naszych wspólnych zdjęć i zrobić mu niespodziankę. Ściągnęłam karton z szafy i zaczęłam grzebać w starych kablach, płytach, papierach. I wtedy wpadły mi w ręce zdjęcia. Mały format, wyraźne kolory, jak z jakiegoś automatu fotograficznego w centrum handlowym. Mój mąż i ona. Uśmiechnięci.

– Co do... – szepnęłam do siebie, biorąc jedno z nich bliżej do oczu.

Nie była to zwykła koleżanka z pracy. Na jednym zdjęciu trzymała go za koszulę, przyciągając do pocałunku. Na drugim – siedziała mu na kolanach. Trzecie i czwarte – jeszcze bardziej oczywiste. Gdyby ktoś próbował to wytłumaczyć jako niewinne zdjęcia – musiałby być ślepy. Wieczorem czekałam z nimi na stole. Jak na miny.

Co to jest? – spytałam, gdy wszedł do mieszkania.

– Hej, też mi miło, że wróciłem… – rzucił lekko i dopiero wtedy zauważył.

– A te zdjęcia coś ci przypominają?

Zamarł. Złapał jedno z nich. Palce mu zadrżały.

– To stare… Naprawdę stare… – powiedział w końcu, unikając mojego spojrzenia.

– No to świetnie. Może powiesz, ile jak długo to trwało? Bo wyglądacie na zakochanych.

Cisza. Tylko jego szczęka drgająca nerwowo.

– Możesz mi to wyjaśnić? – dodałam cicho.

Nie chciałam go znać

Siedziałam naprzeciwko niego, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Mąż siedział blady jak ściana. Przez sekundę przemknęło mi przez myśl, że zaraz zemdleje.

– Proszę cię. To… to nie tak, jak myślisz.

– O nie – parsknęłam. – Naprawdę? Nie mogłeś wymyślić czegoś mniej banalnego?

– To było... tylko raz – zaczął. – Naprawdę. Przysięgam. Mieliśmy trudny czas, pamiętasz? Ciągle się kłóciliśmy, ty byłaś zamknięta w sobie, a ja…

– Wiec, zamiast pogadać, poszedłeś się „odstresować”? – wtrąciłam z kpiną. – Super rozwiązanie. Gratuluję dojrzałości.

– To nie było planowane. Spotkaliśmy się przypadkiem, poszliśmy na drinka, potem jakoś… – urwał i wbił wzrok w stół.

– Jakoś? – podniosłam głos. – Czyli samo się wydarzyło? Ktoś cię zaciągnął siłą do fotobudki?

Ona nalegała na te zdjęcia... – Wziął je do ręki. – Myślałem, że się ich pozbyła…

– I co? Teraz żałujesz, że nie spaliła dowodów?

– Wiem, że to niewybaczalne, ale przysięgam ci, że to koniec. Nic już nas nie łączy. Nawet jej nie widuję.

– A co mnie to obchodzi? Zdradziłeś mnie.

Podeszłam do niego, zabrałam mu zdjęcia z ręki i wrzuciłam z powrotem do pudełka.

– Zastanów się, jak długo jeszcze chcesz być moim mężem. Bo ja właśnie przestałam być twoją żoną.

Czułam pustkę

Przez trzy dni nie odzywaliśmy się do siebie ani słowem. W czwartej nocy usłyszałam dźwięk czajnika. Wyszłam z sypialni i zobaczyłam dwie parujące herbaty na stole. I jego. Siedział tam, skulony, z czerwonymi oczami i jakimś pomiętym listem w dłoni.

Usiądziesz? – zapytał cicho, jakby wiedział, że może dostać odmowę.

Usiadłam bez słowa. Czekałam, aż powie coś, co nie będzie brzmiało jak kiepska wymówka.

– Napisałem do niej dzisiaj – zaczął. – Żeby powiedzieć, że wiem, że zatrzymała te zdjęcia i że nasz kontakt był największym błędem mojego życia.

Podniosłam brwi.

– I co? Ona się wzruszyła? Napisała, że też tęskni?

– Nie. Odpisała, że nie ma o czym gadać. Że jej mąż już wie – westchnął. – Wszystko wyszło na jaw. I u niej, i u mnie.

– Czyli idealnie. Spaliliście za sobą mosty w dwie strony.

Nie chcę cię stracić – dodał. – Serio. To nie była żadna „miłość”. To był… impuls, głupota. Ty jesteś wszystkim.

Za późno. – Wzięłam łyk herbaty, bo musiałam czymś zająć dłonie. – Tyle ci powiem: nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek ci zaufam. A bez zaufania nie ma nic.

– A mogę, chociaż próbować je odbudować?

Spojrzałam na niego. I pierwszy raz od kilku dni nie czułam już tylko złości. Pojawiła się pustka.

– To już nie zależy tylko od ciebie.

Nie protestowałam

Tydzień później się wyprowadził. Sam to zaproponował.

– Nie chcę, żebyś codziennie patrzyła mi w oczy i przypominała sobie te zdjęcia – powiedział, pakując koszule do torby. – Dajmy sobie czas.

Nie protestowałam. Byłam zbyt zmęczona, żeby się z nim spierać. Wciąż nie wiedziałam, co czuję. Niby wściekłość już opadła, ale w jej miejsce przyszło coś jeszcze gorszego – zwątpienie. Czy kiedykolwiek go znałam? Czy ten „idealny facet” z naszych zdjęć ślubnych w ogóle istniał? Kilka dni później zauważyłam, że zostawił swój smartwatch w łazience. Zastanawiałam się tylko chwilę. Wiedziałam, że to dziecinne, poniżające, desperackie, ale... serce nie zawsze gra fair.

– Tylko sprawdzę, czy był w pracy – powiedziałam do siebie, logując się do jego aplikacji. – I już.

Okazało się, że zamiast siedzieć w biurze, był w kawiarni niedaleko pracy. Dwadzieścia minut siedziałam na ławce po drugiej stronie ulicy. Widziałam, jak śmieje się do jakiejś kobiety – nie tej ze zdjęć. Innej. Młodej. Długie blond włosy, czerwony płaszcz.

– Świetnie, naprawdę świetnie – mruknęłam, czując, jak cała lodowata złość wypełnia mnie od środka.

Wyciągnęłam telefon. Zrobiłam zdjęcie. Dla siebie. Żeby nigdy nie zapomnieć, jak wygląda mężczyzna, który mówił, że potrzebuje czasu na naprawę małżeństwa. Tylko nie dodał, że zamierza to robić, flirtując z kolejną.

Zrobił ze mnie idiotkę

Na drugi dzień, jakby nigdy nic, zadzwonił.

– Możemy się spotkać? Chciałbym pogadać. Normalnie. Bez pretensji.

– Jasne – powiedziałam spokojnie. – Pasuje ci ta sama kawiarnia co wczoraj? Taka przy parku?

Po drugiej stronie zaległa cisza. Tylko oddech. Ciężki.

Skąd wiesz, że tam byłem?

– Zostawiłeś zegarek. A wiesz, co jest głupie? Że nawet się nie kryjesz. Może myślisz, że skoro raz cię przyłapałam, to już drugie się nie liczy?

– Lena, to nie było tak… To spotkanie służbowe, serio. – Próbował się ratować. – Klientka. Rozmowa o współpracy.

– Aha, taką z blond włosami i uśmiechem do ucha? Przypadkiem śmialiście się do siebie jak zakochani. Wiesz, ja już nie jestem aż tak naiwna.

Czyli mnie śledziłaś?

– A ty mnie okłamywałeś.

– Naprawdę się pogubiłem. Chciałem, żeby wszystko wróciło do normy, ale… chyba już sam nie wiem, jaka była ta „norma”.

Zdrada to nie norma. Kłamstwa to nie norma. A flirtowanie, kiedy „naprawiasz” swoje małżeństwo, to nie norma.

Chcesz rozwodu? – zapytał w końcu.

Wzięłam głęboki wdech.

– Chcę godności. A jeśli do tego potrzebuję rozwodu, to tak. Chcę.

Nawet nie próbował mnie przekonać.

Żałowałam tylko jednego

Rozwód przebiegł szybko. Cicho. Bez dramatów na sali sądowej. Po wszystkim wróciłam do pustego mieszkania i włożyłam obrączkę do koperty. Zrobiłam to bez sentymentów, ale z jakąś cichą wdzięcznością. Za naukę i życiową lekcję. Kilka tygodni później spotkałam go przypadkiem w sklepie. Stał przy lodówkach z jogurtami i udawał, że mnie nie widzi. Tyle że ja nie miałam już nic do ukrycia.

– Cześć – rzuciłam, stając obok.

Spojrzał zaskoczony. Trochę zmęczony. Może sam też już nie wiedział, co powinien czuć.

– Hej. Dobrze wyglądasz – dodał z lekkim uśmiechem.

– Wiem. – Uśmiechnęłam się. – Wolność mi służy.

– Czyli nie żałujesz?

– Żałuję tylko, że wcześniej cię nie przejrzałam.

Spuścił wzrok. Wziął jakiś jogurt, jakby potrzebował się czymś zająć.

– Czasem myślę, że to wszystko to był sen – mruknął. – Że ślub, mieszkanie, wszystko… nie było prawdziwe.

– Było. Tylko bajki mają to do siebie, że kończą się szybko. A ja już nie jestem księżniczką czekającą na cud.

Odwróciłam się, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Wyszłam z wysoko uniesioną głową. Nie potrzebowałam zakończenia z happy endem. Wystarczyło, że to był koniec.

Lena, 28 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama