Reklama

Nie jestem typem kobiety, która krzyczy, tłucze talerze i rzuca walizkami. Nigdy nie byłam. Może właśnie dlatego Mirek wybrał mnie na żonę. Bo byłam „łatwa w obsłudze”, jak to kiedyś zażartował, a ja, głupia, uznałam to za komplement.

Reklama

Mieliśmy za sobą dwanaście lat małżeństwa. Dwanaście lat wspólnego życia, rachunków, remontów i cichych wieczorów przed telewizorem. Bywało różnie – jak w każdym związku. Ale nigdy nie podejrzewałam, że Mirek mógłby… No właśnie. Że mógłby być kimś zupełnie innym, niż mi się wydawało.

Rejs po Morzu Śródziemnym miał być naszym resetem. Czymś, co zmyje z nas kurz codzienności. Miałam nadzieję, że wreszcie będziemy znów tylko we dwoje, bez telefonów, bez pracy, bez pośpiechu. Mirek nie był entuzjastą takiego wypoczynku, wolał raczej all-inclusive w jakimś hotelu, ale tym razem się zgodził.

– Dla ciebie, kochanie – powiedział i pocałował mnie w czoło. Pamiętam, że wtedy się wzruszyłam.

Pierwsze dni na statku były bajką. Pokój z balkonem, szum morza, kolacje na górnym pokładzie. I oni – Aneta i Marek. Poznaliśmy ich już pierwszego wieczoru. Ona – zadbana, z pewną siebie postawą, uśmiechnięta. On – raczej cichy, z tym typowym spojrzeniem człowieka, który woli się nie wychylać.

Wieczorami siadaliśmy razem do kolacji. Wymienialiśmy uwagi o jedzeniu, o widokach. Śmialiśmy się. Piliśmy wino. Aneta była bardzo otwarta. Trochę zbyt otwarta, jak na mój gust – zwłaszcza gdy zbyt długo trzymała wzrok na Mirku. Ale wtedy jeszcze myślałam, że to tylko moja nadwrażliwość. Że pewnie coś sobie wymyślam. Dopiero później, z dnia na dzień, zaczęło mnie drapać coś w środku.

Mąż zaczął gdzieś znikać

Zaczęło się od małych rzeczy. Na śniadaniu Mirek wspominał, że idzie na siłownię na górnym pokładzie, ale wracał po dwóch godzinach z uśmiechem i zapachem damskich perfum. Albo znikał na „rozmowę z Markiem o pracy” – tylko że Marka wtedy nigdzie nie było widać.

Pewnego wieczoru, gdy wszyscy zbieraliśmy się na koncert na pokładzie, zauważyłam, że Mirek z Anetą zniknęli. Zresztą – znikali już wcześniej, ale wtedy… wtedy wrócili razem, śmiejąc się, jakby właśnie wrócili z własnej, prywatnej imprezy. Usiadłam przy stoliku z kieliszkiem białego wina i udawałam, że nic nie widzę. Ale widziałam.

Gdzie byliście? – zapytałam Mirka, gdy wrócili. Głos miałam suchy i spokojny, choć serce waliło mi jak młot.

– Aneta nie mogła znaleźć Marka. Poszliśmy go poszukać. Przecież wiesz, że on się często gdzieś zawierusza – rzucił beztrosko, nawet nie patrząc mi w oczy.

I znaleźliście? – zapytałam chłodno.

– Tak, był w kajucie. Rozmawialiśmy chwilę. Poza tym... Aneta mówiła, że może znacie się z jakiejś konferencji? Coś wspominała... – zmienił temat jak zawodowiec.

Marek rzeczywiście siedział już przy barze. Sam. Z miną, jakby właśnie usłyszał, że na kolację będzie brukselka. Podeszłam do niego z uśmiechem.

– Twój zegarek się spóźnia, czy Aneta z Mirkiem rzeczywiście cię szukali przez godzinę? – zapytałam pół żartem, pół serio.

Spojrzał na mnie, po czym spuścił wzrok i westchnął.

Oni lubią sobie pogadać. Wiesz, Aneta zawsze znajdzie sobie towarzystwo. A Mirek… – urwał. – Może nie wnikajmy, co?

Tamtej nocy długo nie mogłam zasnąć. Coś zaczęło we mnie się zmieniać.

Poszłam za nimi

Kolejnego dnia postanowiłam porozmawiać z Mirkiem. Nie chciałam się kłócić. Chciałam po prostu zrozumieć. Złapałam go rano przy śniadaniu, kiedy nie zdążył jeszcze włożyć swojej maski „wszystko jest okej”.

– Mirek, możemy trochę pogadać? – spytałam, a on spojrzał na mnie, jakbym go poprosiła o wspólny skok z burty.

– Jasne, tylko szybko, bo umówiłem się z Anetą na jogę... – i wtedy urwał. Zobaczył mój wzrok. – To znaczy... z całą ekipą, Aneta, Marek też... chyba.

– Naprawdę nie widzisz, jak to wygląda?

– Ola, przesadzasz. Jesteśmy na wakacjach, ludzie się integrują. Co ty sobie myślisz?

– Myślę, że coś ukrywasz. I myślę, że nie jestem głupia.

Spojrzał na mnie tak, jak się patrzy na trudne zadanie w pracy – z niechęcią i rezygnacją. Nie odpowiedział nic. Tylko wzruszył ramionami i wyszedł z jadalni.

Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Czułam się jak gość we własnym małżeństwie. Tego wieczoru postanowiłam go śledzić. Czułam się podle, robiąc to, ale nie mogłam już siedzieć z założonymi rękami.

Zobaczyłam ich, jak rozmawiają przy barze. Potem razem zniknęli. Weszli na niższy pokład, tam gdzie były zamknięte pomieszczenia techniczne i zaplecza dla załogi. Poszłam za nimi. Serce waliło mi jak szalone. Przylgnęłam do ściany, gdy zniknęli za rogiem.

Ich głosy. Śmiech Anety. Coś w środku mnie drgnęło.

„Dlaczego wcześniej tego nie widziałam? Jak mogłam być tak ślepa?” – zadawałam sobie w myślach pytania, które ciągnęły za sobą tylko więcej bólu.

Prawda była o wiele gorsza

Tej nocy nie potrafiłam zasnąć. W głowie wciąż słyszałam śmiech Anety, ten lekki, beztroski, taki... zbyt swobodny jak na kobietę, która niby tylko „szukała swojego męża”. Około północy wyszłam z kajuty. Statek był już prawie cichy, większość pasażerów spała. Przeszłam przez korytarz jak duch, mijając rzędy zamkniętych drzwi.

Na dolnym pokładzie było ciemno. Szłam powoli, a moje serce biło jak szalone. Kiedy minęłam kuchnię i magazyn, zauważyłam lekko uchylone drzwi do jednego z pomieszczeń technicznych. Stałam tam kilka sekund. Nogi miałam jak z waty. Potem popchnęłam drzwi. Byli tam.

Aneta siedziała na blacie, a Mirek stał tuż przed nią. Ich ciała były zbyt blisko. Ich cisza zbyt gęsta. To było dość jednoznaczne. Zamarli, gdy mnie zobaczyli.

– Co się tu, do cholery, dzieje? – zapytałam.

Mirek nic nie powiedział. Aneta spojrzała na mnie spokojnie. Zbyt spokojnie. Gdy się poubierali, Podeszła do mnie.

– Słuchaj, Ola... – zaczęła z kamiennym wyrazem twarzy. – To nie był pierwszy raz. My… spotykamy się od dwóch lat.

Zatkało mnie.

– Co...? – wydusiłam, patrząc na Mirka. – Dwa lata?

Wzrok miał wbity w podłogę. Milczał jak dziecko przyłapane na kradzieży.

– Mirek. Powiedz coś. Natychmiast.

To... Zaczęło się przypadkiem. Na delegacji... – wydukał. – Potem były weekendy. Z Anetą. Wcześniej. My... nie wiedzieliśmy, co dalej...

– Ten rejs miał być momentem, żeby zdecydować, co dalej – dodała Aneta, jakby mówiła o jakiejś rozmowie biznesowej.

Zamknęłam oczy. Nie chciałam widzieć. Ale to już się stało. Odwróciłam się i wybiegłam. Przebiegłam cały korytarz, nie patrząc, dokąd biegnę. Musiałam oddychać. Musiałam uciec. Od nich. Od tej wersji mojego życia.

Nie pozostało mi nic innego

Zamknęłam się w kajucie i wcisnęłam plecy w drzwi, jakbym chciała się fizycznie odgrodzić od tego, co się stało. Światło było zgaszone, nie miałam siły go włączyć. Płakałam po cichu, z ustami zaciśniętymi tak mocno, że ledwo oddychałam. W głowie przelatywały mi wszystkie sceny z ostatnich miesięcy – jego „wyjazdy służbowe”, brak energii, unikanie dotyku. I ja. Wierna, cierpliwa, naiwna.

Przed śniadaniem ubrałam się automatycznie, jakby nic się nie stało. Poszłam na górny pokład i usiadłam przy stole. Mirek przyszedł dziesięć minut później. Nie patrzył mi w oczy.

– Musimy coś ustalić – zaczął cicho.

– Nie. Przecież już wszystko wiemy – przerwałam mu. – A przynajmniej ja wiem jedno. Chcę rozwodu.

Podniósł wzrok. Wreszcie. Ale było w nim coś martwego.

– Ola...

Nie mów nic. Proszę. Oszczędź mi tekstów, że się pogubiłeś. Bo ja się przez ciebie rozpadłam.

Nie odpowiedział. Tylko kiwnął głową. Jak ktoś, kto właśnie przegrał bitwę, której nawet nie próbował wygrać.

Po śniadaniu spotkałam się z Anetą i Markiem. Chciałam to zakończyć. Zamknąć. Stanęli obok siebie – para idealna z katalogu o życiu w stylu premium.

– Marek... Wiedziałeś, prawda? – zapytałam.

Nie odpowiedział od razu. Potem westchnął.

Miałem nadzieję, że to się skończy. Że to jakiś... kaprys.

– Kaprys, który trwał dwa lata?

– Po prostu… Też byłem naiwny.

Odeszłam, nie mówiąc więcej ani słowa. Patrzyłam na nich – trzymali się za ręce. A ja? Ja tylko chciałam normalnego życia. Zwykłego. Bez zdrad. Bez gierek. Nie dostałam tego.

Nie było czego ratować

Spotkaliśmy się wieczorem na górnym pokładzie. Bar był prawie pusty, tylko wiatr tańczył między stolikami. Zamówiłam białe wino. Mirek usiadł naprzeciwko, jakby był tu za karę.

Długo tu będziesz siedzieć? – zapytałam obojętnie.

– Nie wiem. Chciałem pogadać. Ostatni raz – odparł cicho.

Wzruszyłam ramionami. Cisza między nami była gęsta jak mgła.

– Ola... Wiem, że to zniszczyłem. Naprawdę wiem.

– Nie, nie wiesz. Gdybyś wiedział, to byś tego nie zrobił.

– To nie tak. My się pogubiliśmy. Ja... nie wiedziałem, czego chcę. Te delegacje, te ucieczki… Najpierw to była ucieczka od ciebie, potem od samego siebie. A z Anetą to było łatwe. Proste. Ale na chwilę.

A ja byłam trudna? – zapytałam, czując, że głos mi się łamie. – Ja, która robiłam wszystko, żebyś miał dom? Żebyś miał spokój?

– Nie... Ty byłaś za dobra. A ja... nie byłem wart tego wszystkiego.

Spojrzałam na niego. Na twarz, którą znałam od lat. Na mężczyznę, który był moim całym światem – i właśnie sam ten świat spalił.

– Mirek, ty już podjąłeś decyzję. Dwa lata temu. A ja właśnie teraz podejmuję swoją. Już mnie nie ma. Nie jesteś częścią mojego życia.

– Myślisz, że już nigdy nie pogadamy? – zapytał. – Że nie zadzwonię, nie zapytam, co u ciebie?

– Możesz zadzwonić. Ale nikt nie odbierze. Już mnie nie ma – powtórzyłam.

Zostawiłam niedopite wino. Wyszłam, zanim zdążył coś odpowiedzieć. W tej rozmowie nie było już nic do uratowania.

Zaczęłam żyć dla siebie

Wróciłam do Polski, gdy tylko statek zawitał do portu. Nie chciałam już dłużej patrzeć na morze, na statek, na niego. Spakowałam walizkę bez słowa i zostawiłam mu tylko jedną wiadomość: „Nie wracaj do domu. Wysłałam ci adres do prawnika”.

W samolocie czułam się jak po bitwie. Wszystko we mnie krzyczało. Ale siedziałam prosto, jakby sama obecność mojego ciała miała trzymać mnie w całości.

W domu było zimno. I cicho. Chyba po raz pierwszy naprawdę usłyszałam, jak brzmi samotność. Usiadłam na łóżku, spojrzałam na zdjęcie sprzed pięciu lat – my, uśmiechnięci, z kieliszkami w dłoniach, tuż po zakupie mieszkania. Chciało mi się płakać, ale łzy już dawno wypłynęły.

Przez pierwsze tygodnie unikałam ludzi. Nie miałam siły tłumaczyć, że nie – nie wróciliśmy z cudownego rejsu z nową energią do życia. Że nie – to nie był urlop marzeń. To był koniec.

W środku czułam, że coś we mnie się złamało. Nie tylko zaufanie. Nie tylko obraz małżeństwa. Pękło też coś we mnie jako w kobiecie, jako w partnerce. Jakbym zgubiła siebie gdzieś między portami i nie wiedziała, jak wrócić.

Potem przyszedł dzień, w którym spojrzałam na siebie inaczej. Umyłam okna. Wyszłam na spacer. Kupiłam sobie nową sukienkę, nie dla nikogo – dla siebie.

Ten rejs miał być początkiem nowego etapu w małżeństwie. Zamiast tego był jego końcem. I być może – początkiem mojego własnego życia.

Aleksandra, 40 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama