Reklama

Mówią, że życie zaczyna się po czterdziestce. Moje zaczęło się rozpadać. Po dwudziestu latach małżeństwa zostałam sama. Mąż odszedł do młodszej – takiej z gładką cerą, entuzjazmem i jeszcze nieprzetartą duszą. Na początku poczułam ulgę. Serio. Brak jego buczenia przy śniadaniu, wieczornego milczenia z nosem w telefonie, brudnych skarpet porzuconych na dywanie. Cisza była błogosławieństwem. Ale potem... cisza zaczęła dzwonić w uszach. Minęło kolejne pięć lat. Córka wyfrunęła z gniazda. Mieszkanie stało się cichsze niż kiedykolwiek. Poranki zaczynały się od kawy i wiadomości, a kończyły książką i herbatą z melisą. Życie było rutyną. Bezpieczną. Ale też pustą.

Reklama

– Nie nadajesz do samotności – powiedziała kiedyś Basia, moja koleżanka z pracy, która miała niejedno randkowe piekło za sobą. – Trzeba ci chłopa. Dorosłego. Życiowego.

– Ja? Po tylu latach? Chyba mnie nie znasz – parsknęłam, ale coś we mnie drgnęło.

– Załóż konto na tym portalu, co ja. Dla takich... z doświadczeniem – puściła mi oczko. – Wiesz, tam są panowie, którzy nie pytają, czy masz inne aplikacje randkowe, tylko czy lubisz czerwone wino, czy białe.

Z przekąsem założyłam profil. Wrzucone zdjęcie z ubiegłorocznego sylwestra – jedyne, na którym nie wyglądam jak własna ciotka. Opis? „Lubię dobrą rozmowę, czerwone wino i ludzi, którzy wiedzą, że życie to nie tylko zdjęcia z wakacji”. Nie minął tydzień, jak odezwał się on – Marcel. Pierwsza wiadomość:

„Witaj. Mam wrażenie, że mamy podobne podejście do życia”.

Brzmiało banalnie. Ale serce, które zasnęło pięć lat temu, coś poczuło.

W końcu facet, a nie chłopiec – powiedziała Basia, przeglądając jego zdjęcie. – Zobacz, nie ma selfie w łazience, ma koszulę, a w tle nie widać sztang. Daj mu szansę.

Dałam.

Moje serce na chwilę się zatrzymało

Z Marcelem wszystko zaczęło się... normalnie. Tylko że dla mnie normalność była już jak luksus. Nie chodził w rozciągniętym dresie, nie zaczynał zdań od „ja”, a kończył na „ale nie mam czasu”. Słuchał. Autentycznie. Gdy opowiadałam o mojej pracy w księgowości, nie ziewał. A nawet żartował. Śmiałam się wtedy, aż łzy mi popłynęły. Nasze spotkania były jak z filmu, ale tego sprzed lat. Kino z papierowymi biletami. Kolacje przy świecach. Spacery, rozmowy, żarty. Trzy miesiące bliskości, której mi tak brakowało. I wtedy, pewnego wieczoru, przy makaronie z krewetkami, powiedział:

– Myślę, że nadszedł czas, żebyś poznała ważną część mojego życia. Coś, co może odmienić też twoje.

Zamarłam. Czy to... oświadczyny?

– Co masz na myśli? – zapytałam, starając się brzmieć lekko.

Projekt, który daje niezależność. Nie od razu, ale krok po kroku. Już w to wszedłem. Teraz chcę to dać tobie.

Uśmiechnął się tajemniczo, jakby miał w rękawie przepis na szczęście. Moje serce na chwilę się zatrzymało. Bo z jednej strony – brzmi jak facet z planem. Ale z drugiej – "projekt", "niezależność"... Brzmiało to niepokojąco znajomo.

– Tylko błagam, nie mów, że chcesz mnie wciągnąć w piramidę finansową – zażartowałam.

Marcel roześmiał się głośno.

– Kochana, ja chcę cię wciągnąć... w coś znacznie większego.

Siedziałam sparaliżowana

– Ubierz się ładnie. To będzie wyjątkowy wieczór – powiedział Marcel przez telefon, a ja przez chwilę naprawdę myślałam, że zamierza się oświadczyć.

Zachowywał się inaczej – tajemniczo, ale podekscytowany. Miał ten błysk w oku, jakby wiedział coś, czego ja jeszcze nie wiem. Przed lustrem poprawiałam sukienkę, którą kupiłam z myślą o „specjalnej okazji”. W głowie miałam scenariusze: może kolacja z pierścionkiem w kieliszku? Może niespodziewany wyjazd? Może...? Pojechaliśmy do hotelu, który znałam tylko z folderów – luksusowy, z błyszczącym lobby i podwójnymi drzwiami. Gdy weszliśmy na salę, moje serce zrobiło salto. Zamiast stolików z winem i kwiatami – rzędy krzeseł, scenka, ekran, mikrofon. Na ścianie wielki napis: „Nowoczesne Gotowanie – Tradycyjny Zysk”. Zdezorientowana spojrzałam na Marcela.

– Gdzie my jesteśmy?

Prezentacja. Ale nie byle jaka. Zobaczysz – wyszczerzył zęby i ujął mnie za rękę.

Sala była pełna par, głównie w naszym wieku. Z przodu prowadzący, z energią godną konferansjera w cyrku, zaczynał:

Te garnki to nie tylko sprzęt! To inwestycja w przyszłość! Kto z państwa lubi gotować? No, niech widzę dłonie!

Obok mnie starsza pani szturchnęła mnie łokciem.

– My z mężem kupiliśmy zestaw. Na raty, oczywiście. Ale warto. Taki teflon, że jajko samo skacze!

Siedziałam sparaliżowana. Marcel był zachwycony. Oczy mu się świeciły, jakby odkrywał El Dorado. Po prezentacji nie wytrzymałam.

– Co to było?!

– No co? Szansa! Możemy w to wejść razem! Razem! Rozumiesz?

Patrzyłam na niego, a cała czułość, którą czułam przez te miesiące, topniała jak masło w jednym z tych przeklętych garnków.

Nie chciałam jej martwić

Wróciłam do domu. Marcel próbował mnie pocałować na pożegnanie, jakby nic się nie stało. Jakby wspólna kolacja przy prezentacji garnków była romantycznym gestem.

– Jeszcze zobaczysz – powiedział tylko. – Zmienisz zdanie.

Nie zmieniłam. Za to zaczęłam myśleć. I szperać. W internecie szybko znalazłam forum. Wystarczyło, by wyskoczyły wpisy kobiet, które opisywały „romanse z misją”. Marcel w roli głównej. Zawsze ten sam schemat: flirt, kolacje, obietnice... i prezentacja garnków. Zadzwoniłam do córki. Nie chciałam jej martwić, ale musiałam z kimś pogadać.

– Mamo... – westchnęła. – To było od początku jednowielkie kłamstwo. Serio wierzyłaś, że on się zakochał w tobie bez żadnego „ale”?

Zabolało. Może dlatego, że miała rację. Wieczorem stanęłam pod drzwiami Marcela. Z wyprostowanymi plecami i drżącym głosem.

– Przeczytałam wszystko. Wiem, co robisz. Ile kobiet tak „zainspirowałeś”?

Marcel spojrzał na mnie jak na wariatkę.

Przestań dramatyzować. Ty też możesz na tym zyskać. Po prostu się boisz. Ludzie tacy jak ty boją się sukcesu.

– Nie. Ludzie tacy jak ja boją się tylko jednego. Tego, że znowu ktoś zrobi z nich idiotkę.

Odeszłam, zanim zdążyłam dodać coś jeszcze. I może dobrze. Bo gdybym została jeszcze chwilę, być może zaczęłabym znowu go słuchać. Tym razem musiałam siebie uratować sama.

Czułam się jak nastolatka

Nie płakałam od razu. Na początku był gniew. Potem przyszła pustka. Siedziałam w kuchni, w szlafroku, wpatrując się w filiżankę zimnej kawy. W głowie ciągle słyszałam to jego: „boisz się sukcesu”. Ironia losu – przez lata marzyłam tylko o tym, by ktoś mnie po prostu kochał. Wieczorem wpadła Basia z winem.

– No, opowiadaj. Bo coś mi tu nie gra. Miałaś błyszczeć, a wyglądasz, jakby cię ktoś sprzedał w ratach.

Usiadłyśmy. Opowiedziałam wszystko – od garnków po fora internetowe. Przyjaciółka złapała się za głowę.

– On cię chciał wkręcić w sprzedaż?

– Wiesz, co jest najgorsze? – zapytałam cicho. – Że ja naprawdę wierzyłam, że jemu na mnie zależy. Że jestem dla niego kimś wyjątkowym.

– Bo jesteś. Tylko nie dla takich typów jak on.

Zamilkłam. Przez chwilę czułam się jak nastolatka po pierwszym zawodzie miłosnym. Tyle że miałam 45 lat i historię rozwodu za sobą.

– Chyba już nie umiem nikomu ufać.

– To nie znaczy, że masz przestać czuć.

Noc była długa. A ja po raz pierwszy od lat zaczęłam się zastanawiać, ile razy w życiu postawiłam czyjeś potrzeby ponad swoje. I ilu jeszcze Marcelów mogłabym spotkać, gdybym nie nauczyła się w końcu mówić „dość”.

Odzyskałam spokój

Spotkaliśmy się w kawiarni. To on nalegał. Napisał, że „musimy porozmawiać jak dorośli ludzie”. Przyszłam, choć wcale nie musiałam. Chciałam zobaczyć, czy stać go na choćby cień skruchy.

– Naprawdę mi zależało. Nadal zależy – powiedział, siadając naprzeciwko mnie z tą swoją uśmiechniętą miną. – To, że chciałem cię wciągnąć w projekt, nie znaczy, że nic do ciebie nie czułem.

– Chciałeś, żebym była twoją klientką. Albo przedstawicielką. A najlepiej jedną i drugą.

Spojrzałam mu prosto w oczy.

– To nie miłość. To strategia sprzedażowa.

Prychnął i zaczął się kręcić na krześle.

– Wiesz, co jest twoim problemem? – powiedział w końcu. – Masz zbyt ciasne wyobrażenie o sukcesie. O związkach. O świecie. Jesteś zamknięta.

– A ty jesteś otwarty na wszystko, co się świeci. Tyle że ja już nie jestem kobietą, którą da się oślepić błyskotkami.

Podniosłam się, zanim zdołał cokolwiek dodać. On został przy stoliku, pewnie licząc, że jeszcze zawrócę. Nie zrobiłam tego. Spokojnie wyszłam. I nie dlatego, że nie czułam już nic. Czułam. Pierwszy raz od lat to była ulga. Nie bałam się już być sama. Bałam się, że jeszcze raz pozwolę komuś sobą manipulować. I tego właśnie miałam dość.

Anna, 45 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama