Reklama

Nina miała z piętnaście lat, gdy stwierdziła, że przestaje jeść mięso. Później były marsze o równość społeczną, zaangażowanie w organizacjach pozarządowych, a nawet jakieś całonocne protesty przeciwko wycince drzew. Nie zabranialiśmy naszej jedynaczce tej aktywności, wychodząc z założenia, że lepiej, żeby w ten sposób okazywała swój nastoletni bunt, niż miałaby pić alkohol po krzakach, jak niektórzy z jej kolegów.

Reklama

Po maturze Nina dostała się na prestiżowe studia, a po ich ukończeniu z wyróżnieniem, znalazła pracę i dwa lata później wyprowadziła się z domu. Było nam trochę smutno, bo nagle nasze gniazdo rodzinne opustoszało, ale rozumieliśmy, że taka jest kolej rzeczy.

Zanim po raz pierwszy przekroczyliśmy próg domu Niny, spodziewaliśmy się, że córka przytulnie urządziła swoje pierwsze gniazdko. Dużo opowiadała nam o tym, jak ważne jest dla niej to, żeby mieszkać w komfortowych warunkach. Dlatego taki szok przeżyliśmy na widok starych, poprzecieranych foteli i szaroburej ścierki na stole.

– To… to tak tymczasowo? – wydusiłam z siebie, wskazując na „obrus”. – Coś tam mam w domu, córeczko.

– Ależ nie trzeba, mamo! – roześmiała się niefrasobliwie Nina. – Teraz wszystko można znaleźć na śmietniku. To też tam trafiło. Prawdziwa perełka!

Zobacz także

– Ale jak to…? Jak to „na śmietniku”? – Staszek aż się zapowietrzył. – Tak ci trudno, że musisz grzebać w śmieciach?! Boże, dziecko, gdybyśmy tylko wiedzieli! Nie przelewa się nam, ale przecież nie pozwolimy, żeby nasza jedynaczka została kloszardem!

– Jakim kloszardem, tato! – roześmiała się Nina. – To najnowszy trend. Tyle się teraz produkuje nowych rzeczy… zupełnie niepotrzebnie. Nie zamierzam przykładać do tego ręki. Wszyscy moi znajomi wyposażyli mieszkania w to, co znaleźli w śmieciach. Ludzie wyrzucają teraz zupełnie dobre rzeczy. O, te szklanki, z których pijemy, ktoś wystawił w opakowaniu. Miały jeszcze nalepkę z ceną.

Niepewnie zerknęłam na trzymaną w ręku szklankę. Nie była brzydka. Prawdę mówiąc, miała oryginalny wzór i miodowe szkło też wyglądało dobrze – ale po rewelacjach Niny jakoś przestałam mieć ochotę na herbatę.
Staszek spojrzał podejrzliwie na szklankę i odstawił ją na stół. Oboje też straciliśmy ochotę na ciasto z mirabelek, „które tak po prostu rosły sobie przy drodze”.

Nasze nadzieje okazały się płonne

Kolejne miesiące przynosiły następne rewelacje na temat stylu życia naszej córki. Nina założyła bloga w internecie, na którym chwaliła się – tak, chwaliła się! – że nie kupuje nowych ubrań. Chodzi tylko w tym, co znajdzie lub co podarują jej ludzie. Usiłowaliśmy wyperswadować jej ten pomysł.

– Co ludzie powiedzą? – denerwował się Staszek. – Że jesteś bidokiem, którego na nic nie stać! Pomyśl, jaki wstyd nam przynosisz!

– Wstyd to korzystać z pracy małych, dziecięcych rączek, które produkują tony ubrań lądujących później na śmietniku – stanowczo stwierdziła Nina. – Ja jestem osobą nowoczesną. Zresztą, nikt nie potrzebuje tyle ubrań, ile kupuje! Już podjęłam decyzję. Zostawię sobie trochę ciuchów, a resztę rozdam potrzebującym.

Okazało się, że jej narzeczony ma jeszcze więcej ekologicznych pomysłów. Kiedy poznała Sebastiana, myśleliśmy, że troszeczkę przystopuje z tymi wariactwami. Wiadomo przecież, że każda kobieta chce się podobać ukochanemu mężczyźnie. Ale nasze nadzieje okazały się płonne. Sebastian był jeszcze bardziej zwariowany na punkcie ekologii niż Nina.

Pewnego dnia nasza córka oznajmiła nam z dumą, że… wykorzystuje ponownie już raz użytą wodę!

– Słyszałem o takich. Pokazują ich w telewizji. Napełniają raz w tygodniu wannę i później przez siedem dni korzystają z tej samej wody. Piorą w niej, myją się – mruknął Staszek z dezaprobatą, a ja aż się wzdrygnęłam ze zgrozy.

– Wy chyba myślicie, że to jakieś żarty! – warknęła w odpowiedzi na to Nina. – A oszczędzanie i kondycja planety to bardzo poważne sprawy! Oczywiście Sebastian nie napełnia wanny wodą i nie korzysta z niej przez cały tydzień, to byłoby szaleństwo. Po prostu zrobił specjalną nakładkę na kran, dzięki czemu woda, z której korzystaliśmy na przykład myjąc ręce, później jest wykorzystywana do spłukiwania toalety. Proste, a genialne, co?

– Rzeczywiście genialne – mruknął Staszek, patrząc na mnie porozumiewawczo.

Nic, co wymyślił nasz przyszły zięć, nie mogło być „genialne”. Raczej pogłębiało nasze przekonanie, że i on, i Nina pogrążają się w otchłani szaleństwa.

Otworzyłam kopertę i zdębiałam

Apogeum nastąpiło, kiedy pewnego razu córka oznajmiła nam po skończonej kolacji, że właśnie zjedliśmy… jedzenie ze śmietnika!

– Co się tak oburzacie? – powiedziała, kiedy ośmieliłam się zaprotestować, że powinna była nas uprzedzić. – Przecież to dobre, normalne jedzenie, które inaczej by się zmarnowało. Sklepy wyrzucają je pod koniec dnia na śmietnik. Ja i kilkoro moich znajomych idziemy tam i wybieramy co lepsze sztuki. Bardzo często to jedzenie jest jeszcze zapakowane. Jemy tak z Sebastianem codziennie i jak widzicie, czujemy się doskonale.

– Córeczko, ale powiedz tak szczerze – szepnął Staszek, bo tej informacji było już najwyraźniej dla kochającego ojca za wiele. – Czy wy naprawdę tak strasznie nie macie pieniędzy? Straciliście pracę? Macie jakieś kłopoty? Może długi jakieś?

– Ale jakie długi? Wprost przeciwnie. Sebastian dostał awans, myślimy o większym mieszkaniu. Po prostu nie lubimy wyrzucać pieniędzy w błoto.

Staszek westchnął i przez pewien czas do tematu nie wracaliśmy, ograniczając się tylko do żartów między sobą, że przed wizytą u córki i zięcia warto się porządnie najeść. Tak było do pewnego momentu. Tego dnia wszystko zbiegło się naraz. Najpierw przyszedł rachunek za wodę. Otworzyłam kopertę i zdębiałam. Rachunek wzrósł prawie o 100 złotych! A to nie było wszystko.

Podwyżka cen za gaz, czynsz… Do tego kuzynka zaprosiła nas na wesele, a przecież nie pójdziemy z pustymi rękami. Jakby tego było mało, Staszkowi posypały się zęby i musiał zapłacić ponad dwa tysiące za kilka wizyt u dentysty… Wprost nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Niby słyszałam w telewizji, że wszystko drożeje, i doświadczałam tego przy codziennych zakupach, ale to była jakaś plaga!

– Nie mam pojęcia, jak w tym miesiącu zepniemy koniec z końcem – przyznałam Staszkowi, siadając bezradnie przed stertą rachunków.

– Zwróćmy się do córeczki. Pokaże nam najlepsze śmietniki – zażartował Staszek, ale jego słowa tym razem mnie nie rozśmieszyły.

– Będę musiała schować dumę do kieszeni i pożyczyć od Niny kilka złotych. Mówiła, że ma oszczędności…

Oj, nie tak w moich oczach powinny wyglądać relacje rodziców z dorosłymi dziećmi.

Zapiekanka z resztek z dwóch obiadów

Nina oczywiście bardzo przejęła się naszą sytuacją i zapewniła, że „oczywiście, z radością nam pomogą”, ale napomknęła też przy tym, że jeśli chcę, może pokazać mi kilka sztuczek na oszczędne gospodarowanie.

– Wybacz, dziecko, ale jestem za stara, żeby szukać jedzenia po śmietnikach – żachnęłam się.

Nina uśmiechnęła się wyrozumiale.

– Nie chodzi o śmietniki, mamo – zapewniła mnie. A później przekazała mi „patenty”, jak to nazwała, które opracowali wspólnie z narzeczonym.

Przede wszystkim zachęciła Staszka, żeby przynajmniej raz w tygodniu jeździł do pracy rowerem.

– Wszyscy wiemy, jak drożeje paliwo – powiedziała. – I nie chciałam ci nic mówić, tato, ale od tego wożenia się autem urósł ci całkiem spory brzuszek. Na zdrowie wyjdzie ci trochę gimnastyki.

Córka pokazała mi też, jak samodzielnie mogę zrobić podstawowe środki czystości. Nie wierzyłam, kiedy powiedziała, że z octu, sody i cytryny powstanie skuteczny środek do czyszczenia podłóg, ale kiedy kilka razy umyłam nim mieszkanie – nie wyobrażałam sobie, że kiedykolwiek miałabym jeszcze kupować coś w drogerii!

– I najważniejsze. Pamiętasz, mamo, jak babcia zawsze wykorzystywała gotowane ziemniaki, żeby na drugi dzień przygotować z nich kopytka? Ty też mogłabyś zacząć wykorzystywać resztki z obiadu do przygotowania kolejnego pysznego dania!

W pierwszej chwili chciałam się żachnąć, że od jedzenia resztek do szukania jedzenia w śmietniku nie jest daleka droga – ale w ostatniej chwili ugryzłam się w język. Nina miała rację! Przecież świetnie pamiętałam, jak pysznie gotowała moja mama – a w domu nigdy się nie przelewało. Czy naprawdę musiałam kupować gotowe pierogi? Przecież kiedyś doskonale robiłam je sama! A to tylko mąka, woda i jajko. Jako nadzienie mogłam dać cokolwiek, co akurat zostało mi z obiadu z poprzedniego dnia! A zapiekanki? Czemu nie robiłam pysznych zapiekanek z resztek? Sama je kiedyś uwielbiałam!

Zwyczajnie mi się spodobało!

Nie mówiąc nic mężowi, zaczęłam powoli wdrażać zasady Niny. Zaczęłam od rezygnacji z kupowania wody w plastikowych butelkach. Policzyłam, że miesięcznie wydawałam na nie prawie 50 złotych, a przecież ciągle słyszałam, że w moim mieście można pić wodę z kranu! Spróbowałam kilka razy, a kiedy nic się nie stało – po prostu nalałam wody do dzbanka i podałam ją do obiadu sobie i Staszkowi. Nie tylko nie zauważył różnicy, ale pewnego dnia zapytał, jaką wodę kupiłam, tak bardzo mu smakowała!

Ale gwoździem programu było, kiedy zrobiłam… bulion z obierek. Pierwszy raz spróbowałam takiego dania oczywiście u Ninki i tak mi zasmakowało, że postanowiłam sama coś takiego przygotować! Tyle że ja swoje warzywa kupiłam. Na chodzenie po śmietnikach chyba jestem już za stara.

Pod koniec miesiąca ze zdumieniem policzyłam, że stosując tylko kilka zasad mojej córki, oszczędziliśmy ponad 500 złotych. To już było coś!

I co z tego, że Staszek znalazł dodatkową fuchę i kolejnego miesiąca przyniósł o kilka setek więcej. Ja nie zamierzam rezygnować z tego, czego się nauczyłam. Co tu kryć, to całe oszczędzanie i ekologiczne życie zwyczajnie mi się spodobało! Dlaczego miałabym przepłacać, skoro mogę na czymś zaoszczędzić?

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama