„Nasza historia jest trochę jak bajka o Kopciuszku. Tylko zamiast pantofelka, moja księżniczka zgubiła coś ważniejszego”
„– Fajną masz panią, wiesz? – mówiłem do kotki. – Jutro do niej wrócisz i miałbym prośbę, czy byś z nią o mnie nie pogadała. Weź jej powiedz, że fajny ze mnie gość, lubię zwierzęta i dałem ci wątróbkę. Jak dobrze to rozegramy, to będę do ciebie wpadał i obiecuję, że zawsze będę ci przynosił coś pysznego. Lubisz tuńczyka?”.

- Miłosz, 30 lat
Miałem w sobotę odespać ciężki tydzień, ale ktoś mi na to nie pozwolił.
– Finka! Finkaaaaa!
Jakaś kobieta darła się pod moim oknem i mogłem się jedynie domyślać, że komuś zwiał pies. Zwlokłem się z łóżka, wściekle rzucając okiem na zegar pokazujący dziewiątą siedemnaście. No dobra, ciszy nocnej może już nie było, ale i tak mnie wkurzyła. Podszedłem do okna z zamiarem wyrzucenia z siebie sobotniej frustracji człowieka, który przez cały tydzień wstawał o czwartej piętnaście, ale nim zdążyłem chociaż pomyśleć, co takiego zamierzam krzyknąć, ręka zamarła mi na klamce, a nos niemal przykleił się do szyby.
– Finkaaaa! – rozległ się znowu krzyk, w którym pobrzmiewała desperacja.
Zagapiłem się na kobietę w zielonej puchowej kurteczce, na której jak wachlarz rozłożyły się włosy. Stała tyłem, a kurteczka sięgała jej do pasa, więc miałem co podziwiać, ale kiedy odwróciła się stronę mojego okna, aż westchnąłem z wrażenia. Miała może koło trzydziestki, czyli mniej więcej tyle co ja. Twarz miała wyrazistą, usta pełne i nawet z tej odległości widziałem, że także miękkie i błyszczące. Mogłem przysiąc, że miała zielone oczy i cudne, czarne rzęsy. Opadła mi szczęka i kompletnie zapomniałem o tym, że przed chwilą miałem ochotę ją skląć z okna. Zamiast tego naciągnąłem dżinsy, wrzuciłem na grzbiet kurtkę i wybiegłem przed dom.
Postanowiłem pomóc
– Dzień dobry – zawołałem, zbliżając się do piękności w zielonej kurteczce. – Pies pani uciekł?
– Nie pies. Kot! – odpowiedziała i dopiero teraz zauważyłem, że nieco dalej stoi różowy, plastikowy transporter dla zwierzaków. – Byłam rano u weterynarza, o tam! I jak wyszłam, to coś puściło w kontenerze, jakiś zaczep, otworzył się i moja kotka uciekła…
– Rany, okropne – powiedziałem z autentycznym współczuciem, bo zobaczyłem łzy w jej oczach.
Miałem rację, były zielone. Jak cholerne szmaragdy z kolczyków mojej babci. Nawet nie sądziłem, że taki kolor oczu występuje w naturze!
– Ta kotka reaguje na swoje imię? – zapytałem dość mało inteligentnie, ale chciałem podkreślić, że jestem gotów do pomocy.
Po jej minie zorientowałem się, że wołanie kota po imieniu to raczej przejaw desperacji niż coś, co może naprawdę pomóc. Starałem się nie pokazać tego po sobie, ale moim zdaniem, było już po kocie. Czmychnął w panice, kto wie, jak daleko pognał? Pewnie zatrzymał się dopiero w jakichś krzakach kilometr dalej. Przez półtorej godziny chodziłem z nią po okolicy zaglądając w każde krzaki i do każdego śmietnika. Pokazała mi zdjęcia tej Finki. Ładny kot, rudy, z wyrazistym pyszczkiem. Jak tylko go zobaczyłem, zrodziło się we mnie podejrzenie, że nawet jeśli ktoś go znajdzie, to raczej nie odda.
Mieszkałem w okolicy, gdzie ludzie nie raz usiłowali sprzedać stary rower czy wózek dziecięcy na trzech kółkach, a kotek był przecież śliczny. Ktokolwiek go złapał, dostanie za niego ze dwie stówki przez internet. W końcu Ewelina zdecydowała się zakończyć poszukiwania. Mieszkała gdzie indziej, do tego musiała lecieć do pracy. Obiecałem, że jak tylko pojawi się jakieś ogłoszenie o znalezionym kocie albo sam go zobaczę, to natychmiast do niej zadzwonię.
Spodobała mi się
Nagle zmartwiałem.
– Nie wziąłem telefonu! Ale wiesz co? Podam ci mój numer. Zapisz sobie i wyślij mi SMS-a albo zadzwoń, to będę miał twój numer. Zrobię ogłoszenia, prześlij mi jej zdjęcia.
Nie wiem, co się stało, że nie zadzwoniła ani nie wysłała wiadomości. Może źle zapisała mój numer, a może po prostu nie wierzyła, że kot jeszcze kiedyś się znajdzie. Byłem strasznie rozczarowany tym brakiem kontaktu, bo nie mogłem zrobić ogłoszenia. No i wyobrażałem sobie, że za jakiś czas i tak bym zadzwonił, niby to zapytać, jak się czuje, a tak naprawdę to spróbować się z nią umówić. Nie miała na dłoniach żadnych pierścionków ani obrączki, co uznałem za dobry znak, chociaż wątpiłem, by tak śliczna dziewczyna była singielką. Ale bardzo chciałem spróbować czegoś się o niej dowiedzieć. Niestety, kontakt się urwał i zostało mi tylko wspomnienie.
Jakieś trzy dni później wpadłem do kumpla z osiedla z piwkiem. Mieliśmy pograć, napić się, pogadać. Zapytał, czy mam na oku jakąś pannę, a ja powiedziałem mu Ewelinie i kocie.
– Ty, serio gadasz o tym kocie? – aż odłożył konsolę. – Bo matka mi mówiła, że jej koleżanka znalazła takiego jakiegoś super kota pod domem właśnie z miesiąc temu, może mniej. Wzięła go, bo ładny.
– Twoja matka jest w domu? – Poczułem przypływ adrenaliny.
Znalazłem kota przypadkiem
Zeszliśmy i poszukaliśmy mamy kolegi. Potwierdziła, że faktycznie jej znajoma znalazła kota. Widziała go. Tak, był rudy, bardzo ładny.
Dziesięć minut później całą trójką pukaliśmy do drzwi domu ulicę dalej.
– Basia, chyba mam kiepskie wieści. Twój kot jednak ma właścicielkę, nikt go nie wyrzucił z samochodu – powiedziała mama kumpla i starsza kobieta, która otworzyła nam drzwi, pociągnęła ze smutkiem nosem.
Miałem ochotę powiedzieć jej, że zamiast przygarniać „bezpańskiego” kotka, powinna go była zabrać do najbliższego weterynarza, żeby odczytał dane z chipu, ale sobie darowałem. Może naprawdę łudziła się, że ktoś Finkę wyrzucił na nieodległej szosie. Niestety, musiałem jej kotka zabrać, ale obiecałem, że potem wpadnę z wielką bombonierą w charakterze znaleźnego. Było już za późno na wizytę u jakiegokolwiek weterynarza, więc wziąłem kotkę do domu.
– Fajną masz panią, wiesz? – mówiłem do kotki. – Jutro do niej wrócisz i miałbym taką prośbę, czy byś z nią o mnie nie pogadała. Weź jej powiedz, że fajny ze mnie gość, lubię zwierzęta i dałem ci wątróbkę, sobie odejmując od ust, co? Jak dobrze to rozegramy, to będę do ciebie wpadał i obiecuję, że zawsze będę ci przynosił coś pysznego. Lubisz tuńczyka?
Teraz musiałem znaleźć właścicielkę
Kotka przyglądała mi się całkowicie obojętnie, ale kiedy ją pogłaskałem, zaczęła mruczeć. Usiadłem w fotelu, wziąłem ją na kolana i przez moment oddałem się fantazjom na temat tego, jak spotykam piękną Ewelinę. I jak w ramach wdzięczności całuje mnie prosto w usta.
Rano poszedłem z kotką ukrytą pod kurtką do najbliższego weterynarza, pewnie tego samego, gdzie była z nią Ewelina.
– Dzień dobry, chciałbym sczytać dane właścicielki tego kota z chipu – powiedziałem, pokazując Finkę. – Wiem, że ta pani go szukała, i chcę go oddać.
– Nie mogę podać danych – rzuciła weterynarz dość oschle. – Ale niech się pan nie martwi. Zadzwonimy do właścicielki.
– Ale… – jęknąłem, bo chciałem być bohaterem. – Dobrze, to niech pani zadzwoni.
Nawet z dwóch metrów usłyszałem krzyk radości, jaki wydała Ewelina, słysząc, że jej kot się odnalazł. Oraz informację, że… wyśle kogoś po kotkę, bo obecnie jest poza miastem.
– Ktoś będzie tu po kota za jakieś dwadzieścia minut, nie musi pan czekać – rzuciła pani doktor i miałem ochotę walnąć pięścią w ścianę.
Oto traciłem właśnie ostatnią szansę na skontaktowanie się z Eweliną i strasznie mnie to frustrowało. Było mi smutno, że wielkie nadzieje skończyły się na niczym.
– Mogę tylko się pożegnać z Finką? – zapytałem i pogłaskałem kotkę, która już siedziała w klatce. – Sorry, jednak nie będziemy się widywać. A miało być fajnie – rzuciłem do kotki, która znowu zaczęła mruczeć.
Zaskoczyła mnie
Wieczorem wyjąłem z lodówki piwo i zamierzałem je wypić, a potem popić kolejnym, kiedy usłyszałem pod oknem wołanie:
– Miłosz! Miłoooosz!
Wyjrzałem, zszokowany i… zobaczyłem Ewelinę! Stała na dole i machała do mnie. Wybiegłem tak jak wtedy, naciągając w biegu dżinsy i kurtkę. Stała dokładnie w tym samym miejscu co tamtego dnia, kiedy wołała swojego kota. A teraz wołała mnie.
– Rany, miałam nadzieję, że usłyszysz! – podbiegła do mnie na powitanie. – Chciałam ci podziękować za znalezienie Finki! Źle zapisałam twój numer i wysłałam SMS-a do jakiegoś nieuprzejmego dziada, który do mnie oddzwonił z awanturą, że mu zawracam głowę. A potem musiałam wyjechać zawodowo i tylko planowałam, że znowu ty przyjadę porozwieszać ogłoszenia. Ale ją znalazłeś, więc przyjechałam tu i pomyślałam, że jak tak będę wołać, to może mnie znowu usłyszysz.
– Zaraz, ale skąd wiedziałaś, że to właśnie ja znalazłem twojego kota? – zdziwiłem się. – Przecież to mógł być każdy.
– Pani weterynarz powiedziała mojemu bratu, że facet, który przyniósł Finkę, znał jej imię. Wpadłam na to, że to mogłeś być ty, no bo kto inny?
Wtedy mnie wprawdzie nie pocałowała, ale tym razem dopilnowałem, żeby prawidłowo zapisała mój numer. Na pocałunek przyszedł czas dwa tygodnie później. Dzisiaj jesteśmy razem i zamierzamy żyć długo i szczęśliwie. A Finka razem z nami!