Reklama

Zmiany w życiu przychodzą, kiedy ich najmniej oczekujesz. A przynajmniej tak było w moim przypadku. Malta, ta skalista wyspa na środku Morza Śródziemnego, stała się dla mnie areną rozgrywek miłosnych, których finał był równie gorzki, co maltańskie wino.

Reklama

Mój rozwód był dla mnie jak niespokojny lot samolotem – niekończące się turbulencje, po których w końcu marzyłem tylko o ty, by dotrzeć na ziemię i stanąć na nogach. Moje „stanąć na nogach” miało formę tygodniowego wyjazdu na Maltę, który miał być nowym startem, szansą na otrząśnięcie się, na oderwanie myśli od Anety, mojej byłej żony.

Pierwsze dni na Malcie minęły mi na długich spacerach po Valletcie, podziwianiu Mdiny o zmierzchu i zagłębianiu się w historię wyspy. Słone powietrze, przyjemne słońce i lekkość bycia samotnym turystą dawały mi złudzenie wolności, jakiego dawno nie czułem.

Magdalena pojawiła się na mojej drodze nieoczekiwanie. Siedziała na skraju fontanny, a jej długie włosy tańczyły w rytmie granym przez wiatr.

– Musisz być z Polski – rzuciła do mnie, gdy tylko usiadłem obok. Miała rację. Byłem na tyle zaskoczony, że tylko skinąłem głową.

– Krzysztof – przedstawiłem się, podając dłoń.

– Magda – odparła, z uśmiechem, który wydawał się za szeroki na taki mały gest.

Była jak letnia bryza

Nasze pierwsze rozmowy były lekkie, pełne żartów i anegdot z naszego życia. Magdalena była młodsza, pełna życia i jakiejś radosnej beztroski, która sprawiała, że zacząłem się czuć równie młodo. Spędzaliśmy razem wiele wspólnych chwil, odkrywając zakamarki wyspy, kosztując lokalnej kuchni i prowadząc rozmowy, które stawały się coraz głębsze i osobiste.

– Chcesz zobaczyć prawdziwą Maltę? – zapytała pewnego wieczoru, kiedy wsiedliśmy do jej starego samochodu. Nie potrafiłem odmówić. Wiedziałem, że każde takie pytanie to wstęp do nowego, ekscytującego rozdziału mojej maltańskiej przygody.

To był jeden z tych dni, gdy słońce na maltańskim niebie wydawało się świecić jaśniej tylko dla nas. Wiedziałem, że to, co nas łączy, jest wyjątkowo kruche i ulotne. Zwiedzaliśmy nowe miejsca, dużo się śmialiśmy, tańczyliśmy na ulicach do muzyki tamtejszych muzykantów. Wieczorem zjedliśmy kolację przy świecach na tarasie z widokiem na latarnię morską St. Elmo.

Wszystko układało się świetnie, ale do czasu. Poczułem jakieś ukłucie niepokoju, kiedy zaczęła pytać o moją pracę, o to, jak sobie radzę finansowo po rozwodzie, zauważyłem pewną zmianę w tonie rozmowy.

– Magda, po co ci te informacje? – zapytałem bezpośrednio.

– Po prostu chcę wiedzieć, czy jesteś szczęśliwy, czy niczego ci nie brakuje – wyjaśniała, ale jej wzrok był gdzieś indziej.

Czy zaczynała widzieć we mnie tylko moje pieniądze i mój portfel? Te wątpliwości na chwilę odbierały mi radość z naszych wspólnych chwil. Czyżby miała jakieś ukryte intencje? Czy to wszystko było tylko grą?

Wszystko stało się jasne

Moje rozmyślania na temat zamiarów Magdy szybko dały odpowiedź. Każdy kolejny dzień pokazywał mi prawdziwe oblicze Magdy. Pewnego wieczoru usłyszałem jej rozmowę telefoniczną. Była to zupełnie inna Magdalena. Mówiła o „planie” i „jakimś głupim Polaku”. Serce mi stanęło. Nie wiedziałem, co o tym myśleć. Potrzebowałem perspektywy kogoś, kto mnie znał, dlatego skontaktowałem się z moim przyjacielem Pawłem.

– Krzysiek, zawsze chciałeś widzieć w ludziach to, co najlepsze. Ale czasem trzeba spojrzeć prawdzie w oczy – odparł. – Nie pozwól, by ktoś cię wykorzystywał.

Rozmowa z nim uświadomiła mi, że byłem zaślepiony i zauroczony tą młodą dziewczyną. Przyjaźń, uczucie, czy może tylko ułuda. Poczułem się, jakbym stracił grunt pod nogami i powoli zapadał się w piasku maltańskich plaży. W końcu nie wytrzymałem. Konfrontacja była nieunikniona. Umówiłem się z Magdaleną w jednej z kawiarni nad zatoką.

– Musimy porozmawiać – zacząłem poważnym tonem.

– Coś nie tak? – jej głos brzmiał niewinnie, ale w oczach zobaczyłem pewien niepokój.

– Słyszałem twoją rozmowę telefoniczną. Kto to był? Wobec kogo masz jakiś plan? – pytania wypływały jedno za drugim.

– Krzysztof, ja... – zawahała się, potem wzrok jej stwardniał. – Tak, masz rację. To był plan, aby zbliżyć się do ciebie. Ale wszystko się zmieniło, naprawdę!

– Zmieniło się? Próbę wykorzystania kogoś nagle chcesz zmienić w uczciwość? – krzyknąłem, czując, jak gniew miesza się z rozczarowaniem.

Rozmowa była pełna emocji, a każde jej słowo kłuło mnie niczym ostrze. Magdalena przyznała się do manipulacji, ale twierdziła, że jej uczucia stały się prawdziwe. Czy mogłem wierzyć komuś, kto zbudował naszą znajomość na kłamstwie?

Czułem się wykorzystany

Po rozstaniu z Magdaleną czułem się pusty, wyprany z emocji. Z jednej strony czułem ulgę, że prawda wyszła na jaw, z drugiej – smutek, bo przecież coś między nami było... czyż nie?

– A co z twoimi uczuciami? – spytał przyjaciel, któremu zwierzyłem się ze swoich miłosnych przygód.

– Uczucia? – zaśmiałem się gorzko. – Czy miłość można nazwać uczuciem, gdy opiera się na iluzji?

Wewnętrzny monolog, który prowadziłem w głowie, był jak rozprawa sądowa nad moją naiwnością. Zadawałem sobie pytanie, czy zbyt szybko otworzyłem się na nową relację i zignorowałem czerwone flagi, bo chciałem uwierzyć, że szczęście w końcu mnie nie ominie.

– Być może szukałem czegoś, czego nie można znaleźć na siłę – mówiłem do siebie. – Czy to było uczucie, czy po prostu desperacka próba zapomnienia o przeszłości?

W długie, samotne wieczory rozmyślałem nad tym, jak odnaleźć równowagę pomiędzy pragnieniem miłości a koniecznością ochrony własnego serca. Teraz na tę przygodę patrzę jak na bolesną lekcję tego, że życie ma różne oblicza. Akceptuję to, co się stało. Zrozumiałem, że nie każda historia ma szczęśliwe zakończenie. A może... to właśnie jest szczęśliwe zakończenie?

Reklama

Przestałem gonić za marzeniami innymi niż moje. Uświadomiłem sobie, że prawdziwe szczęście to nie chwilowa fascynacja, ale spokój ducha. Może teraz jestem gotowy na coś autentycznego. Gotowy, by budować relacje na fundamencie wzajemnego zaufania i szacunku. Refleksja nad własnym życiem, wartościami i znaczeniem autentycznych związków stała się moją nową podróżą. Tą, którą miałem odbyć w swoim tempie, bez pośpiechu, wiedząc, że serce to nie sługa – ani na Malcie, ani nigdzie indziej.

Reklama
Reklama
Reklama