„Nasza wizja rodziny pękła w jeden dzień. Ukochany okazał się zwykłym tchórzem, a ja zostałam samotną matką”
„– Jesteś okropny, ale nie pozwolę nikomu skrzywdzić mojego dziecka. Nawet tobie. Jeszcze trzy dni temu kochałeś je nad życie, a teraz co? – płakałam i niemal żebrałam o słowa wsparcia. Nie dostałam ani jednego”.
- Kamila, 36 lat
Byliśmy razem przez sześć lat, zanim zdecydowaliśmy się na dziecko. Uznaliśmy, że nie ma co dłużej czekać. Oboje minęliśmy już mocno granicę trzydziestki, mieliśmy pracę, wspólne mieszkanie i samochód, zdążyliśmy zwiedzić kawałek świata. Pora pokazać ten świat własnemu dziecku. Nie miałam problemów z zajściem w ciążę. Udało się już po trzech miesiącach. By nie zapeszać, przez pierwszych kilka tygodni nic nikomu nie mówiliśmy. Poczekamy trochę, upewnimy się, że z dzieckiem wszystko w porządku, i wtedy obwieścimy dobrą nowinę – uznaliśmy.
– A w międzyczasie może warto wziąć ślub? Dotąd nam na tym nie zależało. Ale teraz, gdy w moim brzuchu rosło dziecko, takie rozwiązanie wydawało się rozsądne. Ponieważ to była odpowiedzialna decyzja dwojga dorosłych ludzi, obyło się bez romantycznych oświadczyn, klękania i tak dalej, choć Julian postarał się o piękny pierścionek.
– Żeby wszyscy widzieli, że jesteś moja.
Ślub był prawie gotowy
Nie wiem, czy to przez hormony zmieniło się moje podejście, ale chciałam tych deklaracji. Chciałam, by ludzie widzieli w nas rodzinę, chciałam, by obrączki potwierdzały, iż należymy do siebie. Zarezerwowaliśmy termin w urzędzie, wyszukaliśmy restaurację, w której planowaliśmy wydać „weselny” obiad. Tylko dla najbliższej rodziny i przyjaciół, bez wielkiej fety, na którą wydamy oszczędności życia.
Zależało mi jedynie na białej sukience, skoro już brałam ślub. Wybrałam taką, w której nie wyglądałabym jak ciężarna panna młoda, i zamówiłam obrączki oraz kwiaty, które uwielbiałam. Aha, jeszcze menu i muzykę, która będzie się sączyć w tle podczas obiadu. Podpisaliśmy umowę z fotografem, poprosiłam moją najlepszą przyjaciółkę, by została moją druhną, a Julian zapytał swojego brata, czy nie chciałby być drużbą. No jasne, że chciał.
Zobacz także
– Mamy już chyba wszystko dopięte na ostatni guzik – zastanawiałam się wieczorami, powoli zasypiając na kanapie.
– Mhm… – potwierdzał Julek i całował mnie w czoło. – Chodź, królewno, czas do łóżka, zanim znowu tutaj zaśniesz, a potem będziesz jęczeć, że bolą cię plecy.
To będzie córeczka
Tydzień przed ślubem poszliśmy na badanie USG, tak zwane połówkowe, bo odbywające się w połowie ciąży. Mieliśmy nadzieję, że poznamy wreszcie płeć dziecka, którą chcieliśmy się pochwalić w trakcie weselnego obiadu.
Lekarz najpierw długo jeździł sondą po moim brzuchu.
– To dziewczynka – oznajmił.
– Córeczka! – Julek uśmiechnął się szeroko. Wiedziałam, że w skrytości ducha marzy o córce, choć ciągle powtarzał, że najważniejsze, żeby dziecko było zdrowe. Cieszyłam się, że będzie miał swoją małą księżniczkę do rozpieszczania. Mnie zaś naprawdę było wszystko jedno. Kochałam to dziecko od dnia, w którym dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Po prostu.
– Zlecę pani dodatkowe badania.
– Zaraz, co się dzieje? – ton głosu lekarza zaniepokoił mnie. Do tej pory, kiedy przychodziliśmy na USG, żartował z nami, podawał wszystkie wymiary dziecka, pokazywał, gdzie rączka, gdzie nóżka, włączał głośniki, byśmy mogli posłuchać bicia serduszka, które brzmiało jak najpiękniejsza muzyka. Tym razem był oficjalny i poważny. I jakiś złowieszczy.
– Trzeba wykonać dodatkowe badania. Część danych z USG wskazuje na to, że państwa dziecko może być obciążone chorobą.
Cios od życia
Tego dnia niebo zwaliło nam się na głowy. Do tej pory wszystko było w porządku. Wychodząc z gabinetu, słyszeliśmy, że dziecko pięknie się rozwija, wszelkie badania, które robiłam, wychodziły idealnie. Dbałam o siebie, nie przemęczałam się, zdrowo odżywiałam. A teraz to? Skąd? Jak? Dlaczego? Czemu my? Wracaliśmy w milczeniu i spędziliśmy w tej ciszy niemal całe popołudnie. To był szok. Dla Julka i dla mnie. Nie spodziewaliśmy się takiej informacji, nie przyszło nam nawet do głowy, że istnieje jakieś ryzyko.
– Spokojnie, to tylko podejrzenie, niczego jeszcze nie wiadomo – Julek w końcu przytulił mnie mocno. – Na USG mylą się przy określaniu płci, więc nie ma co panikować. Zrobimy dokładne badania i będziemy mieć jasność.
Zrobiliśmy je już prywatnie, dwa dni później. Nie zamierzaliśmy czekać kilku tygodni na możliwość wykonania ich w szpitalu. Chciałam wiedzieć, jak najszybciej, czego mogę się spodziewać, przygotować na to, co przyniesie los. Siedzieliśmy jak na szpilkach, czekając na wyniki. Na dalszy plan zszedł ślub, teraz najważniejsze było dziecko. Trzy dni później znaliśmy prawdę… Ale nie wiedzieliśmy, co zrobić, jak zareagować.
Niby szykowałam się na taką opcję, ale zarazem łudziłam się, że to może jednak pomyłka, a nasze dziecko jest absolutnie zdrowe. Siedzieliśmy na kanapie jak otępiali, jak po ogłoszeniu wyroku w sądzie, z którym nie mogliśmy się pogodzić, którego nie rozumieliśmy. Za dwa dni mieliśmy świętować nasz wielki dzień. Mieliśmy ogłosić płeć dziecka, mieliśmy się cieszyć. Niby jak w takich okoliczność się bawić?
– A może… – Julian odchrząknął.
– Zwariowałeś?! – krzyknęłam, przerażona tym, co zasugerował.
– Nie zwariowałem, ale czuję, że jestem tego bliski! – teraz on podniósł głos. Nie pisałem się na chore dziecko.
– Jesteś okropny, ale nie pozwolę nikomu skrzywdzić mojego dziecka. Nawet tobie. Jeszcze trzy dni temu kochałeś je nad życie, a teraz co? – płakałam i niemal żebrałam o słowa wsparcia. Nie dostałam ani jednego.
– Nie wiem, co robić. Nie mam pojęcia – Julek podniósł ręce do góry, jakby się poddawał, a potem po prostu wyszedł.
Odszedł z dnia na dzień
Nie było go pół nocy. Wrócił kompletnie pijany, bełkocząc i zataczając się. Nigdy nie widziałam go w takim stanie, zazwyczaj stronił od alkoholu. Położyłam go do łóżka, zmuszając wcześniej do połknięcia dwóch tabletek na ból głowy. Rano obudziły mnie dziwne odgłosy.
– Co ty robisz? – spytałam, przestraszona i w jednej chwili rozbudzona.
Nie odpowiedział. Dalej mechanicznie wyjmował z szuflad komody swoje rzeczy i pakował do walizki. Tuż obok niej dostrzegłam torbę, już wypchaną do granic możliwości. Powtórzyłam pytanie.
– Nie mogę tak. Nie umiem. Bardzo cię przepraszam, ale nie potrafię. Nie chcę iść przez życie uwiązany do chorego dziecka, o które codziennie będę się martwił. To mnie przerosło.
– Wiesz o tym od wczoraj i już cię przerosło? – spytałam złośliwie; nadal jednak miałam nadzieję, że tylko spanikował, więc poprosiłam: – Przemyśl to jeszcze…
– Całą noc myślałem i podjąłem decyzję. Ostateczną!
– Rozumiem, że wycofujesz się również z planów małżeńskich, tak? Nie chcesz ani mnie, ani naszego dziecka. – Wynocha! Zabieraj swoje rzeczy i wynoś się!
Pełna gniewu i żalu obdzwaniałam ślubnych gości, knajpę, fotografa i urząd, informując, że rezygnujemy z imprezy, bo mój nieodpowiedzialny partner się rozmyślił. Bałam się jak diabli, ale nie zamierzałam ulec strachowi. W kółko płakałam, sama nie wiem, czy ze smutku, obaw, złości, czy przez hormony, czy przez wszystko naraz. Na szczęście mogłam liczyć na najbliższych. Moi rodzice stanęli za mną murem, obiecując pomagać, ile będą mogli. A moja przyjaciółka prawniczka postarała się, by moja córka miała godne życie.
Dałam radę, choć jest ciężko
Minęło już pięć lat, Julek nadal co miesiąc pokornie robi przelew na utrzymanie dziecka. A nie jest to ani proste, ani tanie. Leki, terapie, rehabilitacja… Mnóstwo starań, czasami pieniędzy. Julek płaci, przyczynia się do tego, że Ania radzi sobie naprawdę dobrze, ale nigdy nie widział swojej córki i nie chce się z nią kontaktować. Dla mnie zaś każdy dzień, choć ciężki – czasami tak ciężki, że aż płaczę z bezsilności – jest cudem. Ania rozwija się, każdego dnia uczy się czegoś nowego i idzie do przodu po swoje życie. Mimo przeciwności, mimo ograniczeń, których nie przeskoczymy, wiem, że będzie dobrze, musi. Nie idealnie, ale dobrze.
Chcę pokazywać jej świat, chcę uczyć ją tego, co sama umiem, chcę, żeby ona uczyła mnie. Czego? Choćby tej codziennej wielkiej miłości i radości ze wszystkiego, co odkrywa. Mam nadzieję, że kiedyś powie mi, że miała udane dzieciństwo, że czuła się kochana. Nawet jeśli z rodziców miała tylko matkę.