„Nasze małżeństwo było przewidywalne jak schabowy w niedzielę. To niewinny flirt w pracy przywrócił mi smak życia”
„Miała na imię Klaudia i pojawiła się znikąd. Pierwszego dnia wpadła na zebranie z kubkiem kawy i uśmiechem, jakby znała nas od lat. Siedziała naprzeciwko mnie, nie spuszczając wzroku z prezentacji, a ja – nie spuszczając wzroku z niej. Młodsza o dobre 10 lat, zgrabna, wygadana, z błyskiem w oku”.

- Redakcja
Nie jestem z tych, którzy twierdzą, że małżeństwo to więzienie. Z Moniką mamy ustabilizowane życie, dwoje dzieci, wspólny kredyt i sobotnie porządki. Dobrze się rozumiemy, ale z czasem zaczęło brakować czegoś... iskrzenia? Spontaniczności? Sam już nie wiem. W pracy pojawiły się młodsze koleżanki. Ładne, pewne siebie, pachnące świeżością. Lubię z nimi żartować, widzieć, jak się rumienią albo przewracają oczami. To tylko flirt, nic więcej. Ale dzięki temu czuję, że wciąż żyję. A Monika? Powiem tylko, że dawno nie było między nami tak dobrze…
W naszym życiu wiało nudą
Nasze małżeństwo było jak dobrze znany serial – przewidywalne, bezpieczne i czasem nużące. Monika wiedziała, że w piątki po pracy lubię wypić piwo, że zasypiam na filmach i że nie znoszę rozmawiać o uczuciach. Ja z kolei znałem jej każdy poranny grymas, sposób, w jaki zakładała szlafrok, zanim jeszcze dobrze otworzyła oczy. Kochaliśmy się, ale bardziej jak wspólnicy niż jak kochankowie. Seks? Był. Nawet regularny, choć przewidywalny jak nasze obiady – w środy makaron, w soboty pierś z kurczaka.
Nie szukałem przygód. Nie planowałem zdrad. Ale z czasem zacząłem zauważać, że coś we mnie usypia. Jakby wszystko, co ekscytujące, zostało za mną. Poranne bieganie, randki w kinie, wieczory z winem i dotykiem. Zastąpiła je rutyna – dzieci, rachunki, korki, śniadaniówki do szkoły. Pewnego dnia, wracając z pracy, złapałem się na tym, że nie bardzo mam ochotę wracać do domu. Nie dlatego, że coś się działo. Wręcz przeciwnie – nic się nie działo. Monika zapyta, co kupiłem na kolację, dzieci pokażą rysunki z przedszkola, a ja zjem, położę się na kanapie i udam, że oglądam mecz. I tak codziennie. Bez zaskoczeń, bez napięcia. Wieczorem, leżąc obok żony, zastanawiałem się, czy to już tak będzie zawsze. Czy naprawdę już tylko odliczamy dni do kolejnych świąt, do wakacji, do emerytury? Czułem się jak aktor w przedstawieniu, który zna swój tekst aż za dobrze. I wtedy do naszego działu przyszła nowa dziewczyna.
Coś we mnie drgnęło
Miała na imię Klaudia i pojawiła się znikąd. Pierwszego dnia wpadła na zebranie z kubkiem kawy i uśmiechem, jakby znała nas od lat. Siedziała naprzeciwko mnie, nie spuszczając wzroku z prezentacji, a ja – nie spuszczając wzroku z niej. Młodsza o dobre dziesięć lat, zgrabna, wygadana, z takim błyskiem w oku, jakiego Monika nie miała już dawno.
– Długo tu pan pracuje? – zapytała na korytarzu, poprawiając włosy.
– Oj, bardzo długo. Mów mi Bartek, bez tego „pan” – zaśmiałem się, czując, że coś we mnie drgnęło.
Nie zamierzaliśmy niczego „ciągnąć”. Ot, sympatia, śmiechy przy kawie, spojrzenia ponad komputerami. Zauważyłem, że zaczynam rano przykładać większą wagę do tego, jak się ubieram do pracy. Zmieniałem fryzurę, częściej sięgałem po wodę kolońską. A Klaudia... ona chyba to zauważała. Kiedy raz przyniosła mi pączka i powiedziała: „Bo wyglądałeś dziś na zmęczonego”, poczułem się tak, jakbym znów miał dwadzieścia lat.
– Twoja żona musi być szczęśliwa – rzuciła kiedyś mimochodem.
Uśmiechnąłem się, ale nie odpowiedziałem. Wcale nie chodziło o zdradę. Nie myślałem o Klaudii w ten sposób – przynajmniej jeszcze nie. Chodziło o to, że przy niej czułem się zauważony. Jak facet, który może się jeszcze podobać, który potrafi być zabawny, interesujący. W domu Monika zorientowała się, że coś się zmieniło.
Balansowałem na granicy
– Coś ty taki uśmiechnięty ostatnio? – zapytała Monika, gdy w sobotę wieczorem nakładała sos do makaronu.
– A bo w pracy trochę luźniej, mniej stresu – odpowiedziałem z udawanym spokojem.
Nie kłamałem, ale i nie mówiłem prawdy. Stres faktycznie zniknął, bo moje myśli coraz częściej krążyły wokół Klaudii. W biurze wystarczyło, że spojrzeliśmy na siebie, a dzień stawał się jakby lżejszy. Zaczęliśmy mieć swoje żarty, wspólne przerwy na kawę, krótkie wiadomości po godzinach.
– Ej, żyjesz tam? – napisała któregoś wieczoru. – Bo bez twoich głupich uwag jest dziwnie cicho.
– Żyję. Staram się nie zostać wyrzucony z domu – odpisałem, półżartem.
– To nie byłbyś pierwszy – dodała z mrugnięciem.
Wiedziałem, że balansuję na cienkiej linie. To wciąż nie było nic poważnego, a jednak serce przyspieszało, gdy widziałem jej imię na ekranie telefonu. Zacząłem ukrywać powiadomienia, wyciszać wiadomości. Nie dlatego, że planowałem zdradę. Po prostu... nie chciałem, by Monika pytała. Klaudia też miała swoje tajemnice. Mówiła o byłym chłopaku, o tym, że boi się samotności. Czasem jej głos łamał się przy ostatnich słowach. Wtedy chciałem ją przytulić, ale wiedziałem, że to byłby krok za daleko. Z każdym dniem robiło się jednak trudniej. Dotyk przypadkowy – jej ręka na moim ramieniu, mój dłuższy niż trzeba uśmiech – i to napięcie, które wisiało w powietrzu. Wieczorem, kiedy Monika zasypiała obok mnie, ja wpatrywałem się w sufit i myślałem o tym, że chyba zaczynam przekraczać granicę.
Żona zauważyła różnicę
– Bartek, ty się czymś martwisz? – zapytała Monika pewnego wieczoru, gdy wyłączała telewizor. – Jesteś ostatnio jakby… gdzie indziej.
Zawahałem się. Nie potrafiłem już patrzeć jej w oczy tak spokojnie jak kiedyś. – Praca mnie męczy – mruknąłem, udając znużenie.
– Praca? – uniosła brew. – A ja myślałam, że to ta nowa koleżanka tak ci humor poprawia. Jak jej tam? Klaudia, prawda? – dodała niby obojętnie, ale słyszałem w jej głosie szczyptę ironii.
Zamarłem. Jak ona się dowiedziała? Może wspólna znajoma coś wspomniała, może intuicja. Monika zawsze miała tę nieludzką zdolność wyczuwania, kiedy coś jest nie tak.
– Klaudia jak Klaudia, zwykła dziewczyna z biura – próbowałem obrócić to w żart. – Czasem pogadamy przy kawie, nic wielkiego.
– Oby tak zostało – powiedziała tylko i wróciła do swojego kubka herbaty.
Te słowa siedziały mi w głowie cały wieczór. Widziałem, że nie do końca wierzy. W łóżku odwróciła się ode mnie plecami, udając, że śpi. A ja, zamiast ją objąć, leżałem nieruchomo, nasłuchując jej spokojnego oddechu i czując narastające poczucie winy. Nazajutrz Klaudia podeszła do mnie z uśmiechem.
– Coś nie tak? Wyglądasz, jakbyś nie spał całą noc.
– Tak jakoś… – odpowiedziałem.
– Może powinieneś odpocząć, albo pogadać z kimś, kto potrafi słuchać – powiedziała cicho, kładąc dłoń na moim nadgarstku.
I wtedy coś we mnie pękło. Nie całkiem, jeszcze nie, ale pierwszy raz pomyślałem, że może… chciałbym, żeby ktoś inny mnie naprawdę rozumiał.
Nasze palce musnęły się
Tego dnia zostaliśmy w biurze dłużej. Klaudia kończyła raport, ja dopinałem faktury. Za oknem zapadał zmrok, a korytarz dawno opustoszał. Cisza, tylko stukot klawiatur i zapach jej perfum. Napięcie między nami było namacalne.
– Zrobiłbyś mi kawę? – zapytała z uśmiechem. – Taką twoją, mocną.
Zaparzyłem. Gdy podałem jej kubek, nasze palce musnęły się na moment. Za długo. Spojrzała mi w oczy, jakby chciała coś powiedzieć, ale milczała.
– Wiesz… czasem mam wrażenie, że ty mnie rozumiesz lepiej niż ktokolwiek – szepnęła.
Serce zabiło mi szybciej. Zrobiłem krok w jej stronę, ale wtedy przypomniałem sobie Monikę – jej spokojny głos, zapach płynu do prania, sposób, w jaki zawsze przykrywała dzieci w nocy. Zatrzymałem się.
– Klaudia, nie róbmy tego – powiedziałem cicho. – To tylko flirt. I niech tak zostanie.
Odwróciła wzrok.
– Wiesz, chyba właśnie za to cię lubię – uśmiechnęła się smutno. – Nie udajesz świętego, ale potrafisz się zatrzymać.
Wyszedłem z biura z ciężką głową. W drodze do domu czułem, jak emocje ze mnie uchodzą. Miałem wrażenie, że wracam z wojny, której nikt nie widział. W domu Monika siedziała przy stole, przeglądając zdjęcia z wakacji.
– Usiądź, zobacz – powiedziała łagodnie. – Pamiętasz, jak dzieci się wtedy śmiały?
Usiadłem obok niej. Patrzyłem na zdjęcia i myślałem, że prawie to straciłem – przez chwilę zapomnienia, przez potrzebę bycia zauważonym. Nie przyznałem się do niczego. Ale tej nocy, kiedy przytuliła się do mnie we śnie, wiedziałem, że nie mogę już ryzykować.
Cień pokusy nie znika
Od tamtej nocy minęło kilka tygodni. W pracy znów było zwyczajnie. Z Klaudią rozmawialiśmy krótko, rzeczowo, jakby nic nas wcześniej nie łączyło. Czasem złapaliśmy się na spojrzeniu, które mówiło więcej, niż powinno, ale oboje wiedzieliśmy, że to koniec. Flirt się wypalił, zostawiając po sobie tylko ciche echo emocji, których nigdy nie wypowiedzieliśmy na głos. W domu Monika stała się jakby spokojniejsza. Nie wiem, czy coś przeczuła, czy po prostu uznała, że czasem człowiek potrzebuje oddechu. Zaczęliśmy więcej rozmawiać, wychodziliśmy z dziećmi na spacery, oglądaliśmy filmy, które zawsze odkładaliśmy „na później”. Niby nic wielkiego, ale czułem, że coś się zmienia – może ja sam?
Zrozumiałem, że flirt nie był ucieczką od Moniki, tylko od samego siebie. Od tego zmęczenia, które gromadziło się przez lata. Chciałem poczuć się młody, potrzebny, ciekawy – tak jak wtedy, gdy dopiero się poznawaliśmy. Dopiero gdy prawie to straciłem, pojąłem, że wcale nie brakowało mi nowej kobiety. Brakowało mi nas. Czasem, gdy Monika zasypia obok mnie, przypominam sobie tamten wieczór z Klaudią. Nie z wyrzutem, raczej z wdzięcznością, że potrafiłem się zatrzymać. Ale wiem też, że granica, której nie przekroczyłem, wciąż jest blisko. Cień pokusy nie znika – tylko czeka na moment słabości. Może właśnie na tym polega dojrzałość – żeby wiedzieć, kiedy przestać, zanim zacznie się coś, co już nie da się cofnąć.
Bartek, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Dałem teściowi zdrapkę za 5 złotych, a on wydrapał sobie 30 tysięcy. Nagle ze starego zrzędy, zrobił się troskliwy miś”
- „Mama zapalała znicz na 1 listopada przy grobie kogoś, kogo nie znałem. Gdy wymusiłem prawdę, pojąłem swój smutny los”
- „Rodzina mojego faceta zadziera nosa i traktuje mnie jak śmiecia. Mówią, że córka sprzątaczki nie zostanie częścią rodu”