„Nasze wesele okazało się klapą, a ja się ośmieszyłem. Wyszło na to, że rodzina kocha rosół, bigos i disco polo”
„Czułem, jak moja twarz robi się czerwona. Przez głowę przebiegały mi wszystkie możliwe scenariusze, w których to wesele okazuje się porażką. Stałem na środku sali, niby uśmiechnięty, ale w środku byłem w rozsypce. W tamtym momencie naprawdę chciałem zniknąć”.

- Redakcja
Pracuję w logistyce, mam dwie lewe ręce do majsterkowania, ale za to znam każdą kebabownię w promieniu dziesięciu kilometrów. Nie jestem romantykiem. Nigdy nie płakałem na „Titanicu”, nie wierzyłem w przeznaczenie i nie planowałem ślubu, który sprawi, że wszystkim pójdzie łza z oka. A już na pewno nie spodziewałem się, że najważniejszy dzień w moim życiu zacznie się… od pity z baraniną i sosem tak ostrym, że przez chwilę straciłem czucie w języku.
Wszystko zaczęło się w piątek. Wracałem z pracy styrany jak koń po westernie. Szef miał humor jak z horroru, zlecenia się piętrzyły, a ja marzyłem tylko o jednym – porządnej porcji mięsa zawiniętej w cienki placek. „Ali Baba” – moja świątynia fast foodu – była po drodze. Zamówiłem swoją klasykę: baranina, pikle, podwójnie ostry. I właśnie wtedy ją zobaczyłem. Stała przede mną w kolejce. Blondynka w czarnej ramonesce, z grzywką opadającą na oczy i spojrzeniem, które... no cóż, miało w sobie coś niepokojącego.
– Co bierzesz? – spytałem, bardziej dla zagajenia niż z prawdziwego zainteresowania.
– Prawdę mówiąc... jeszcze nie wiem. Ale chyba też ostry. Chociaż boję się, że umrę od pierwszego kęsa – zaśmiała się.
– Warto zaryzykować. Przynajmniej umrzesz szczęśliwa – odpowiedziałem i od razu pożałowałem, że rzuciłem taki tekst.
Ale ona nie uciekła. Uśmiechnęła się szerzej i zamówiła to samo co ja. Tak właśnie zaczęła się moja historia z Anetą – od przypadkowej kolejki, sosu chili i wspólnego stolika w kącie lokalu, gdzie muzyka grała z kasety, a plastikowe krzesła kleiły się do ud. I gdy przyszedł czas planowania wesela, wiedzieliśmy jedno: jeśli mamy wyprawić wesele, to po swojemu. Bez udawania. Bez złotych fontann, bez wiejskich stołów i rosołu. Miała być pita. Bo od niej wszystko się zaczęło.
Moja twarz zrobiła się czerwona
Kiedy kelnerzy zaczęli wnosić tace z pitą, w sali zrobiło się cicho, jak makiem zasiał. Na początku nikt nie zorientował się, co tak naprawdę podają. Goście, zajęci rozmowami i poprawianiem fryzur, sięgali po sztućce i zaglądali do talerzy z miną pełną oczekiwań. Dopiero gdy pierwszy z nich podniósł pokrywkę i zobaczył zawinięty placek z baraniną, piklami i ostrym sosem, na sali zapanowała konsternacja. Starsi goście, ciotki i wujkowie, zaczęli się rozglądać po sobie z niepewnym uśmiechem. Słychać było ciche szepty, stukot widelców odkładanych na porcelanę i westchnienia niedowierzania. Wujek Edward, brat mojej mamy, nie wytrzymał i powiedział na głos to, co wszyscy mieli w głowie:
– To jakiś żart? Miał być rosół!
Teściowa, która do tej pory starała się trzymać fason, nachyliła się do swojego męża i szepnęła przez zaciśnięte zęby:
– Nie wierzę… Oni naprawdę to zrobili.
Wśród gości krążyły szepty: „Co to ma być?”, „Dzieciaki i ich pomysły…”, „Rosół to tradycja”. Patrzyłem na te miny, na srogie spojrzenia i uciekające wzrokiem ciotki, jakbyśmy z Anetą podali im talerz pełen gwoździ. Czułem, jak moja twarz robi się czerwona, a serce wali mi jak młotem. Przez głowę przebiegały mi wszystkie możliwe scenariusze, w których to wesele okazuje się porażką, a teściowa przez resztę życia wypomina mi „kebab zamiast rosołu”. Stałem na środku sali, niby uśmiechnięty, ale w środku byłem w rozsypce. To miał być nasz gest – coś, co będzie o nas, o tym, jak się poznaliśmy. Wiedziałem, że część gości nie zrozumie. Ale i tak bolało. W tamtym momencie naprawdę chciałem zniknąć. Albo przynajmniej, żeby ktoś wreszcie się zaśmiał i powiedział, że to wszystko to tylko żart, a prawdziwy rosół już się niesie z kuchni. Ale nie – kelnerzy z poważnymi minami dalej roznosili pity.
Aneta ścisnęła mnie za rękę pod stołem. Uśmiechnęła się do mnie delikatnie, jakby chciała powiedzieć: „Wytrzymaj. To nasza chwila”. A ja próbowałem się tego trzymać, choć nie byłem pewien, czy mam jeszcze siłę.
Byłem szczery
Wstałem, choć nogi miałem jak z waty. Chwyciłem mikrofon i przez chwilę nie mogłem wydusić z siebie słowa. Sala patrzyła na mnie. Jedni z ciekawością, inni z niecierpliwością, a kilku z wyraźnym znużeniem. Spojrzałem na Anetę. Pochyliła się lekko i szepnęła:
– Dasz radę. Mów od serca.
Odetchnąłem głęboko i zacząłem.
– Nie wybraliśmy pity, żeby kogoś obrazić. Wybraliśmy ją, bo przy niej się wszystko zaczęło. Pierwszego dnia, kiedy spotkałem Anetę, właśnie przy kebabie… Zwykła kolejka, zwykłe zamówienie, a jednak to była ta chwila. Od niej wszystko się zmieniło.
Opowiadałem o tamtym wieczorze, o śmiechu, o rozmowie przy stoliku w rogu „Ali Baby”, o tym, jak pierwszy raz poczułem, że ktoś mnie rozumie bez słów. Z każdą minutą mówiło mi się łatwiej. Wśród młodszych gości pojawiły się uśmiechy. Ktoś klasnął. Dziadek siedzący pod oknem pokiwał głową i powiedział cicho:
– Zobacz, jaki on zakochany...
Część gości zaczęła bić brawo. Ale w tym samym czasie kilka osób wstało od stołów. Te same ciotki i wujkowie, którzy szeptali przy pitych – teraz szli do wyjścia. Nie zatrzymywałem ich.
Rozczarowałem się
Kiedy drzwi się zamknęły za wychodzącymi gośćmi, zapadła cisza. Wciąż stałem przy mikrofonie, ale już nie czułem tej siły, co przed chwilą. Przez moment byłem dumny, że potrafiłem się odezwać, powiedzieć to wszystko głośno. Ale teraz… miałem w głowie pustkę i ciężar, jakby ktoś wlał we mnie gar rozczarowania. Usiadłem obok Anety, spuściłem wzrok. Przez myśl przeszło mi, czy to nie był błąd. Może jednak powinniśmy zrobić to „po bożemu”, z rosołem, kotletem i disco polo.
– Myślisz, że źle zrobiliśmy? – zapytałem ją, nie podnosząc wzroku.
– Nie. To nasz dzień. I był prawdziwy – odpowiedziała bez wahania. – Ja nie żałuję.
Nagle podszedł do nas kelner, lekko się pochylił.
– Przepraszam, ale kilku gości wyszło. Mamy podać deser czy poczekać?
Popatrzyłem na niego, potem na Anetę. Jej spojrzenie było spokojne, pewne.
– Podawajcie – powiedziałem. – Niech to się dzieje dalej.
W środku wciąż jednak szarpały się we mnie dwa głosy. Jeden mówił, że zawiedliśmy ludzi, że ośmieszyliśmy się przed rodziną. Drugi – że właśnie obroniliśmy coś swojego. I że może nie każdy to zrozumie. I może właśnie o to chodziło.
Miałem mieszane uczucia
Kiedy z głośników poleciał ostatni utwór i światła na parkiecie zaczęły gasnąć, sala była już prawie pusta. Zostali tylko najbliżsi, ci, którzy naprawdę byli z nami. Młodsi goście gratulowali odwagi, niektórzy żartowali, że następnym razem chcą wesele w kebabowni. Ale teściowa nie podeszła się pożegnać. Ciotki wyszły wcześniej, bez słowa. Wujek Edward rzucił jeszcze z kąta:
– No cóż, inna generacja – i zniknął, nie patrząc mi w oczy.
Zostaliśmy tylko my – ja i Aneta. Siedzieliśmy przy stoliku, przy którym kilka godzin wcześniej ktoś rozlał kompot, a teraz została tylko jedna butelka wody i kilka pustych talerzy. Patrzyłem na te resztki, zastanawiając się, co po nas zostanie. Aneta położyła mi rękę na ramieniu. Przytuliła się.
– Pamiętasz, że ja też wzięłam wtedy ostry? – powiedziała cicho, z uśmiechem.
– To był znak – odpowiedziałem, tym razem już szczerze się uśmiechając.
Nie potrzebowaliśmy nic więcej. Byliśmy razem. I nikt nie mógł nam tego odebrać.
Kamil, 30 lat
Czytaj także:
- „Teść mną gardził i ubliżał na każdym kroku. Gdy mu się postawiłem, odzyskałem godność, ale straciłem coś cenniejszego”
- „Miałam męża i 2 dzieci, a czułam się jak samotna matka. Pobyt u jędzowatej teściowej tylko przelał czarę goryczy”
- „W Dzień Matki byłam sama jak palec. Przygotowałam obiad i upiekłam sernik, a moje dzieci zapomniały o moim istnieniu”