„Nasze wspólne wakacje w Hiszpanii to był ostatni gwóźdź do trumny w małżeństwie. Wszystko zniszczył jeden taniec”
„Odwróciłam się i poszłam. Nie słyszałam, żeby mnie zatrzymał. Może nie chciał. A może nie zauważył, że coś się wydarzyło. Szłam w stronę pokoju, patrząc przed siebie, ale tak naprawdę widząc tylko jedno – jego uśmiech dla innej”.

- Redakcja
Mieliśmy po dwadzieścia dwa lata, kiedy się poznaliśmy. On studiował inżynierię, ja pedagogikę. Spotkaliśmy się na imprezie u wspólnych znajomych – on był wtedy pewny siebie, rzucał żartami na prawo i lewo, a ja… ja po raz pierwszy od dawna poczułam się zauważona. Kiedy tydzień później przyniósł mi gorącą herbatę na uczelnię, bo wspomniałam mimochodem, że jestem przeziębiona, pomyślałam: „To ten”. I przez wiele lat naprawdę wierzyłam, że właśnie on był „tym jedynym”.
Nasze pierwsze wakacje spędziliśmy w namiocie nad jeziorem. Było zimno, deszcz lał non stop, Piotrek zapomniał połowy rzeczy, a ja – mimo wszystko – byłam szczęśliwa. Bo on był przy mnie. Śmiał się, tulił, całował moje mokre od deszczu włosy i mówił, że z nikim innym nie chciałby zmarznąć tak bardzo, jak ze mną.
Minęło dwanaście lat. Mamy dwójkę dzieci, dom, kredyt, psa i milczenie przy śniadaniu. Kiedyś marzyliśmy o podróży do Włoch, a dziś marzę, żeby on znów spojrzał na mnie jak wtedy, nad jeziorem. Zamiast tego: praca, obowiązki, wieczorne przeglądanie telefonów. Chłód, którego nie przerywa już nawet przypadkowe muśnięcie dłoni.
To ja wymyśliłam ten wyjazd do kurortu. Chciałam coś uratować. Nas. Wzięłam na siebie rezerwacje, szukałam opinii o hotelu, pakowałam walizki dzieciom i jemu, bo nawet nie zapytał, co spakować. Nie miał czasu. Albo nie miał chęci.
– Muszę spróbować nas uratować – powiedziałam Sylwii, mojej przyjaciółce, kiedy dzwoniłam do niej na dzień przed wyjazdem.
– A jeśli nie ma już czego? – zapytała cicho.
– Jest. Musi być. Choćby odrobina – wyszeptałam, sama nie będąc tego pewna.
Chciałam, żeby było jak kiedyś. Żeby dzieci się śmiały, żeby on się ze mną napił wina na balkonie, żeby mnie objął. Albo przynajmniej spojrzał.
Zobaczyłam męża i ręce mi opadły
Wieczór zapowiadał się naprawdę dobrze. Dzieci były podekscytowane animacjami, zniknęły z uśmiechami na twarzach, prowadzone przez grupę młodych, entuzjastycznych opiekunów. Ja i Piotr mieliśmy chwilę tylko dla siebie. Włożyłam sukienkę, którą specjalnie kupiłam na ten wyjazd. Czerwona, z lekko odkrytymi ramionami. Wiedziałam, że wyglądałam dobrze. Czekałam, aż powie coś miłego, cokolwiek. Zerknął tylko i rzucił krótkie:
– Ładnie – jakby mówił o pogodzie.
Zeszliśmy na plac przed główną sceną, gdzie zaczynał się wieczór taneczny. Z głośników płynęła muzyka, lampki świeciły delikatnie, a ludzie tańczyli, śmiali się, popijali drinki z parasolkami. Piotr zniknął, mówiąc, że idzie po coś do picia. Stałam chwilę sama, udając, że przyglądam się tańczącym, choć tak naprawdę wypatrywałam jego sylwetki.
Znalazłam go po kilku minutach. Tańczył z jedną z animatorek, tą wysoką, uśmiechniętą brunetką w krótkiej spódniczce i bluzce na ramiączkach. Jej ruchy były płynne, pełne wdzięku, jego też – lekkie, rozluźnione. Uśmiechał się. Tak, jak kiedyś przy mnie.
Stałam nieruchomo, nie wiedząc, co bardziej boli – to, że zniknął bez słowa, czy to, jak dobrze się bawił z obcą dziewczyną. Podeszłam, starając się zachować spokój. Poklepałam go lekko po ramieniu. Odwrócił się i spojrzał na mnie, jakbym go wyrwała z jakiegoś snu.
– Dobrze się bawisz? – zapytałam, tonem, który miał być lekki, ale wyszedł obcy.
– Jesteś zazdrosna jak nastolatka? – odpowiedział z uśmiechem. To miał być żart?
Przez sekundę nie wiedziałam, co powiedzieć. Odpowiedziałam tylko chłodno:
– Baw się dobrze. Ja wracam.
Odwróciłam się i poszłam. Nie słyszałam, żeby mnie zatrzymywał. Może nie chciał. A może nie zauważył, że coś się wydarzyło. Szłam w stronę pokoju, patrząc przed siebie, ale tak naprawdę widząc tylko jedno – jego uśmiech dla niej.
W pokoju usiadłam na łóżku i zdjęłam sukienkę, powoli, dokładnie, jakbym zrzucała z siebie wszystkie złudzenia. W jednej chwili zrozumiałam, że coś się skończyło. Nie nagle. To się działo od miesięcy, może lat. Ale właśnie teraz do mnie dotarło, że już nic nie czuję – żalu, złości. Po prostu... nic.
Nie miałam po co zostawać
Nie spałam tej nocy ani minuty. Leżałam bez ruchu, wsłuchując się w ciszę i próbując zrozumieć, jak to się stało, że znalazłam się właśnie w tym miejscu. Mąż wrócił do pokoju po drugiej. Cicho, ostrożnie, jakby był pewien, że śpię. Nie powiedział ani słowa. Położył się na drugim łóżku i po chwili zaczął chrapać.
Wstałam jeszcze przed wschodem słońca. Na palcach przeszłam do łazienki, żeby nie obudzić dzieci. Zimna woda na twarzy nie pomogła. Patrzyłam na swoje odbicie w lustrze i nie poznawałam kobiety, którą widziałam. Wyglądałam na zmęczoną. I pustą.
Zarezerwowałam bilety do domu. Lot był o piętnastej. Dla mnie i dla dzieci. Piotrowi nie zostawiłam żadnej wiadomości. Nie planowałam rozmowy, tłumaczeń, scen. Po prostu chciałam wrócić. Do znajomego mieszkania, gdzie przynajmniej wiedziałam, czego się spodziewać.
Pakowanie szło szybko. Wkładałam ubrania dzieci do walizek niemal mechanicznie, jakbym wykonywała zwykłą, rutynową czynność. Gdy budziłam dzieci, uśmiechnęłam się lekko, jakbyśmy jechali na nową przygodę.
– Mamusiu, a czemu tata nie jedzie? – zapytała córeczka, kiedy zjeżdżaliśmy windą.
– Tata zostaje trochę dłużej – odpowiedziałam, nie patrząc jej w oczy.
Na recepcji oddałam klucze i poprosiłam o taksówkę na lotnisko. Recepcjonistka uśmiechała się uprzejmie, ale w moim głosie musiało być coś, co sprawiło, że zamilkła po drugim zdaniu. Kiedy podawała mi kopertę z dokumentami, ręce lekko jej drżały.
– Wszystko w porządku? – zapytała półgłosem.
– Tak, dziękuję – odparłam, z trudem utrzymując spokojny ton.
W drodze na lotnisko patrzyłam przez okno. Palmy, basen, błękitne niebo – to wszystko wyglądało jak z folderu reklamowego. Ale ja widziałam coś zupełnie innego. Wspomnienia naszych pierwszych podróży. Gdy Piotr pakował walizki, sprawdzał trasy, rezerwował stoliki w restauracjach. Był wtedy inny. Albo po prostu wtedy jeszcze mnie kochał.
Gdy samolot oderwał się od ziemi, poczułam ulgę. Nie tęsknotę. Nie strach. Ulgę, że nie muszę już udawać. Że nie muszę się starać, by odzyskać coś, czego i tak nie ma.
Niczego nie tłumaczyłam
Piotr wrócił do domu kilka dni później. Wyobrażałam sobie, co zrobi. Cisza w mieszkaniu przywitała go, jakby wszystko było po staremu. Drzwi otworzyły się bez oporu, światło na korytarzu zapaliło się automatycznie. Wszedł i rozejrzał się dookoła. Na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło. Buty dzieci stały w tym samym miejscu. Na kuchennym stole leżał nieopłacony rachunek za prąd. Tylko jedno było inne – brak naszych głosów. Naszego śmiechu. Albo naszych kłótni.
Wszedł do kuchni. Przez moment tylko stał, jakby nie wiedział, co ze sobą zrobić. Potem spojrzał na lodówkę. Dopiero po chwili jego wzrok padł na małą, białą kartkę, przyczepioną magnesem. Wziął ją do ręki. Napisałam: „Wakacje bywają ostatnie. Te takie były”.
Patrzył na kartkę, jakby nie mógł ich zrozumieć. Przesunął dłonią po czole, westchnął i osunął się na krzesło. Wyciągnął telefon. Sprawdził wiadomości. Pusto. Żadnego SMS-a ode mnie, żadnego nieodebranego połączenia. Nic, co mogłoby mu pomóc zrozumieć, co się właściwie stało.
– Co to ma znaczyć? – powiedział cicho, bardziej do siebie niż do kogokolwiek.
Wstał, przeszedł się po mieszkaniu, zajrzał do pokoju dzieci. Łóżka zasłane, zabawki w porządku. Niektóre ich rzeczy zniknęły – lalki, samochodziki, ukochana książeczka z różowym jednorożcem. Moje kosmetyki z łazienki również. Została tylko szczoteczka do zębów – jego.
Z kuchni znowu wziął kartkę i usiadł przy stole. Wpatrywał się w nią długo. Nie próbował dzwonić. Może wiedział, że nie odbiorę. A może nie chciał usłyszeć, co mam do powiedzenia.
Tymczasem ja, kilka dni wcześniej, stałam przy lodówce, pisząc te kilka słów na kawałku kartki wyrwanej z notatnika dzieci. Pisałam powoli. Każde słowo przemyślane, wyważone. Nie zostawiłam mu pretensji ani żalu. Tylko fakt. Zamknięcie. Było, minęło.
Wciąż nic nie rozumiał
Telefon zadzwonił późnym wieczorem, kiedy dzieci już spały. Na ekranie pojawiło się jego imię. Przez dłuższą chwilę wpatrywałam się w migające światło i zastanawiałam się, czy odebrać. W końcu przesunęłam palcem.
– Co ty robisz? – zapytał od razu. Nie było przywitania, nie było pytania, jak się czuję. – Dlaczego tak po prostu wyjechałaś? Z dziećmi? Bez słowa?
Milczałam przez moment. Potem usiadłam na kanapie i odpowiedziałam cicho:
– Ty mnie zostawiłeś pierwszy. Ja tylko to zauważyłam.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Słyszałam jego oddech, jakby właśnie dostał w twarz. Może dopiero wtedy zaczął rozumieć, że to wszystko było realne. Że to się nie cofnęło z momentem mojego odejścia z kurortu.
– Basia... Przecież to tylko taniec. Dla ciebie to naprawdę coś znaczyło?
– Nie chodziło o taniec. Nigdy nie chodziło o ten jeden moment – przerwałam mu spokojnie. – Chodziło o to, że od miesięcy jestem dla ciebie niewidzialna. Że przestałeś mnie widzieć, słyszeć, dotykać. Przestałeś mnie chcieć.
– Przesadzasz – warknął. – Wymyślasz sobie dramaty, bo raz zatańczyłem z jakąś dziewczyną?
– Nie wymyślam – odpowiedziałam, z trudem trzymając głos w ryzach. – Gdybyś spojrzał na mnie tak, jak na nią... Choć raz. Ale nie. Ty nawet nie zauważyłeś, że mnie już nie ma.
– To niesprawiedliwe – powiedział. – Zawsze byłem, pracowałem, starałem się...
– Ale nie dla mnie – szepnęłam. – Przestałeś się starać właśnie tam, gdzie to było najważniejsze.
Zamilkł. Wiedziałam, że to nie była rozmowa, która coś zmieni. Nie po to dzwonił. Chciał tylko, żebym cofnęła czas, wróciła, znów była tą, co wszystko znosi i wybacza.
– Dobrze. Nie mam teraz siły na kłótnie. Dajmy sobie parę dni, przemyśl to wszystko – rzucił chłodno.
– Już przemyślałam – odpowiedziałam, po czym się rozłączyłam.
Odłożyłam telefon i długo siedziałam w ciemności. W końcu zaczęłam płakać. Nie z tęsknoty. Z żalu, że wszystko musiało się tak skończyć. Ale mimo bólu wiedziałam jedno – zrobiłam to, co musiałam.
Barbara, 35 lat
Czytaj także:
- „Rodzinne wakacje miały być super przygodą. Dzieci tak nam dały popalić, że chciałam wysiąść na granicy z Czechami”
- „Mąż co weekend jeździł w góry z kolegami, a ja bawiłam dzieci. Dałam mu poczuć, co to znaczy ciężar rodzicielstwa”
- „Zamknęłam wieko trumny męża i odetchnęłam z ulgą. Nad morzem dostałam wiatru w żagle i nową iskrę”