„Nauczycielka kazała się dzieciom składać po 250 zł na mikołajki. Musiałam głośno powiedzieć, co o tym wszystkim sądzę”
„Mój Kuba wrócił ze szkoły i powiedział, że pani kazała się składać po 250 złotych na mikołajki. Myślałam, że coś przekręcił, bo przecież nauczycielka nie może być aż tak oderwana od rzeczywistości. Nie – potwierdziły to inne mamy. I wtedy nie wytrzymałam”.

- Redakcja
Nie umiem ugryźć się w język, kiedy widzę, że ktoś bez cienia zażenowania rzuca pomysłem godnym królowej Elżbiety, zapominając, że reszta klasy to nie dzieci milionerów, tylko normalnych ludzi, którzy muszą czasem wybrać: rachunek za gaz czy zimowe buty. Jednak to, co usłyszałam tym razem, przebiło wszystko. Mój Kuba wrócił ze szkoły i powiedział, że pani kazała się składać po 250 złotych na mikołajki. Myślałam, że coś przekręcił, bo przecież nauczycielka nie może być aż tak oderwana od rzeczywistości. Nie – potwierdziły to inne mamy. I wtedy nie wytrzymałam. Weszłam na grupę i napisałam, co o tym wszystkim sądzę.
Zrobiło mi się niedobrze
– Mamo, pani powiedziała, że mamy przynieść po 250 złotych – rzucił Kuba, jakby właśnie oznajmił, że jutro będzie deszcz.
– Ile? – zapytałam, z łyżką w zupie zawieszoną w połowie drogi do ust. – Na co niby?
– No na mikołajki. Będzie prezent, słodycze, pizza i kino w klasie. I że jak ktoś nie zapłaci, to nie dostanie nic – powiedział to spokojnie, jakby mówił o dzwonkach w planie lekcji.
Odstawiłam talerz. Przetarłam dłonie o ręcznik i wzięłam telefon. Chwilę się wahałam. Tylko chwilę. Otworzyłam grupę klasową. I napisałam. Bez ceregieli.
„Dzień dobry. Przepraszam, ale czy dobrze zrozumiałam, że mamy się składać po 250 zł na klasowe mikołajki? Czy ktoś jeszcze uważa, że to jest przesada?”.
Nie minęła minuta.
„Nie zaczynaj znowu – napisała mama Marcelinki, co to zawsze ma coś do powiedzenia. – Taka kwota to przecież nic wielkiego, to tylko raz w roku”.
„Dla kogoś może i nic, dla innych to aż. Zwłaszcza w grudniu” – odpisałam.
Wtedy włączyła się wychowawczyni.
„Proszę państwa, kwota została ustalona wspólnie z trójką klasową. Uważam, że za 250 zł dzieci będą miały naprawdę fajne mikołajki”.
Zacisnęłam zęby. Już miałam napisać coś bardziej dosadnego, ale Kuba spojrzał na mnie z kuchni i zapytał:
– Mamo, dostanę prezent, jak nie zapłacisz?
Zrobiło mi się niedobrze.
– Nie martw się, kochanie. Mama to załatwi.
Wiedziałam, że tej sprawy nie odpuszczę.
Ręce mi się trzęsły z emocji
W nocy nie mogłam spać. Co chwilę obracałam się z boku na bok, w głowie krążyły mi wypowiedzi z grupy. A najbardziej ten ton: że jak ktoś protestuje, to znaczy, że „rozkręca dramy”, „robi problemy” albo „wszystko by chciał za darmo”. Rano, zanim jeszcze wstawiłam wodę na kawę, napisałam do Agaty – jednej z niewielu matek, która myśli podobnie jak ja.
„Słyszałaś o tej składce?”, napisałam.
Odpisała prawie od razu:
„Jasne, że słyszałam. Wiesz… ja nie chcę się wychylać. Już raz coś powiedziałam i potem pół klasy mnie obgadywało”.
Zaparzyłam kawę i pomyślałam: nie no, tak być nie może. Odważna to ja nie jestem, ale jak już mi się nóż w kieszeni otworzy, to nie ręczę za siebie. Po ósmej zadzwoniłam do wychowawczyni.
– Dzień dobry. Z tej strony Żaneta, mama Kuby. Dzwonię w sprawie tych mikołajek…
– Tak, słucham? – powiedziała słodko, aż mnie zemdliło.
– 250 złotych na prezent i pizzę? Naprawdę? Czy pani zdaje sobie sprawę, że nie każda rodzina może sobie na to pozwolić?
– Pani Żaneto, ale dzieci mają mieć frajdę. Poza tym to ustaliła trójka klasowa.
– Trójka klasowa nie reprezentuje mojego portfela. A co z dziećmi, które nie zapłacą?
– No… no to nie dostaną prezentu, ale mogą być na zajęciach. Proszę nie robić z tego afery.
– A ja właśnie zamierzam zrobić. Bo jeśli jedno dziecko będzie siedzieć z boku i patrzeć, jak inne rozpakowują prezenty, to przepraszam, ale nie zamierzam się na to godzić.
I się rozłączyłam. Ręce mi się trzęsły, ale wiedziałam, że dobrze zrobiłam.
Wiedziałam, że nie jestem sama
W południe telefon zagrzał się do czerwoności. Na grupie aż się gotowało. Wiadomości sypały się jedna po drugiej. Część rodziców próbowała udawać, że nic się nie dzieje, ale były też takie, co waliły prosto z mostu.
„Po co dzwoniłaś do pani? Trzeba było porozmawiać z trójką klasową, a nie robić z siebie gwiazdę – napisała jedna z mam”.
„Gwiazdę? Serio? – odpisałam. – Wystarczy, że jedno dziecko nie dostanie prezentu i będzie płacz, wstyd. Co tam, ważne, że reszta się naje się pizzą i obejrzy filmik o reniferze!”.
Zadzwoniła do mnie Marta z trójki klasowej. I od razu z pretensjami.
– Żaneta, słuchaj… my to tylko chcieliśmy dobrze. No bo wiesz, jak się zrzuci więcej, to można kupić coś fajniejszego. Nikt nie miał złych intencji.
– Wiem i nie mówię, że macie złe intencje. Tylko już wiece, że to słaby pomysł i nadal w to brniecie.
– Nie da się wszystkim dogodzić – westchnęła.
– A da się dzieci nie upokarzać? – zapytałam prosto.
Cisza. W tle słyszałam, jak ktoś u niej w domu trzaska naczyniami.
– No dobra – mruknęła. – Pogadam z resztą. Może podzielimy to na dwie kwoty, jak ktoś chce mniej…
– Nie, Marta. Albo wszyscy równo, albo w ogóle. To mają być mikołajki, a nie test na zasobność rodziców.
Wieczorem dostałam SMS-a od jednej z mam:
„Dziękuję, że się odezwałaś. Nie miałam odwagi, ale też uważam, że to przesada”.
I już wiedziałam, że nie jestem sama.
Spojrzała na mnie jak na kosmitkę
Następnego dnia rano do szkoły poszłam wcześniej. Chciałam złapać wychowawczynię przed lekcjami. Stała pod salą z kubkiem kawy i jak mnie zobaczyła, lekko się skrzywiła.
– Pani Żaneto… – westchnęła. – Myślałam, że już wszystko wyjaśnione.
– Właśnie dlatego przyszłam – uśmiechnęłam się, choć miałam ochotę warczeć. – Żeby pani nie musiała się martwić, że coś niejasne.
– To nie ja ustalam kwoty – zaczęła się bronić. – Rodzice sami chcieli, ja tylko przekazałam.
– A czy pani zdaje sobie sprawę, że to pani ponosi odpowiedzialność za atmosferę w klasie? Że dziecko, które nie dostanie prezentu, poczuje się jak ubogi krewny?
Spojrzała na mnie jak na kosmitkę.
– Nie mogę finansować prezentów ze swojej pensji – wypaliła.
– A ja nie żądam, żeby pani coś finansowała. Żądam, żeby pani nie dzieliła dzieci na „zapłacili” i „nie zapłacili”.
Zamilkła.
– Dobrze. Może kupimy jeden wspólny prezent dla całej klasy. Coś do zabawy albo książkę. I symboliczne słodycze dla każdego.
– I bez listy „kto zapłacił”, proszę – dodałam. – Nikt nie powinien wiedzieć, że ktoś czegoś nie dał.
Pokiwała głową.
– Przekażę to trójce. Wie pani, niektórzy będą niezadowoleni.
– To niech będą. Wolę, żeby mnie na grupie obgadali, niż żeby moje dziecko czuło się gorsze.
Odwróciłam się na pięcie i odeszłam. Byłam wkurzona, ale też dumna z siebie.
Zamrugałam zdziwiona
Wieczorem wpadła do mnie Agata. Bez zapowiedzi, z siatką zakupów i czekoladą.
– Przepraszam, że się wpraszam, ale musiałam ci powiedzieć: jesteś moją bohaterką.
Parsknęłam śmiechem.
– Co się stało, znowu burza na grupie?
– Nie. Cisza jak makiem zasiał. Pani tylko wrzuciła suchą wiadomość, że „ze względu na różnice w możliwościach finansowych rodziców, mikołajki będą skromne i równe dla wszystkich”. I że „prezent klasowy” to gra planszowa, a słodycze funduje szkoła.
Zamrugałam.
– Naprawdę?
– Naprawdę. I połowa rodziców dała lajka. Nawet mama Marcelinki! – Agata aż się popłakała ze śmiechu.
– No proszę… – uśmiechnęłam się. – Czyli można. Tylko trzeba było tupnąć.
– Wiesz… ja nie miałam odwagi. Tylko jak przeczytałam twoją wiadomość na grupie, to mi ulżyło. Serio. Już miałam brać chwilówkę na te głupie mikołajki. Bo przecież jak moje bliźniaki wrócą i powiedzą, że nic nie dostały, to bym pękła.
– To w ogóle nie powinno mieć miejsca – powiedziałam cicho.
Usiadłyśmy na kanapie i przez chwilę po prostu milczałyśmy.
– Wiesz, szkoda tylko, że to zawsze musi być jedna, która powie głośno to, co myślą wszyscy – mruknęła Agata.
– Tylko że jak nikt nie powie, to dzieci będą płacić za naszą ciszę. A ja się nie zgadzam. Niech mnie na grupie nie lubią. Ważne, że Kuba nie będzie się czuł gorszy.
Trzęsłam się z nerwów
Dzień mikołajek przyszedł szybciej, niż się spodziewałam.
– Mamo, a naprawdę każdy dostanie to samo? – zapytał przy śniadaniu, z miną, jakby ważył cały świat.
– Tak, kochanie. Będą słodycze, a prezent macie wspólny – grę planszową. Pani mówiła, że zagracie wszyscy razem – odpowiedziałam spokojnie, choć w środku trzęsłam się jeszcze z nerwów. Bałam się, że coś jednak pójdzie nie tak.
Wrócił uśmiechnięty, z policzkami czerwonymi od emocji.
– Mamo, było super! Graliśmy razem, nikt się nie kłócił. Nawet Franek, który nigdy nie chce się bawić, dziś się śmiał.
– No widzisz – powiedziałam, całując go w czoło.
Wieczorem zajrzałam na grupę. Cicho. Zero narzekań, zero uszczypliwości. Tylko jedno krótkie podsumowanie od wychowawczyni:
„Dziękuję wszystkim za zrozumienie i wspólne mikołajki. To był dobry dzień dla klasy 1B”.
I wiecie co? Może mnie dalej będą omijać wzrokiem na wywiadówkach. Może znów mnie nazwą „konfliktową”. I jeśli trzeba będzie jeszcze raz powiedzieć coś głośno, to zrobię to bez mrugnięcia okiem. Bo nie jestem od tego, żeby było miło. Jestem od tego, żeby było sprawiedliwie.
Żaneta, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Szukałam pracy, żeby być bardziej wartościowa w oczach męża. Gdy zatrudniłam się w lumpeksie, śmiał mi się w twarz”
- „Poznaliśmy się w kościelnym chórze i płomień miłości zapłonął. Zataił, że ma żonę, ale i ja miałam swój brud za uszami”
- „Tak bardzo pragnęłam męża przyjaciółki, że gdy wyjeżdżała, udawałam jego żonę. Potem nie mogłam spojrzeć jej w oczy”