Reklama

Nasz synek ma sześć lat i zdecydowaliśmy się wysłać go do szkolnej zerówki. Doszliśmy do wniosku, że to najlepsze rozwiązanie. Oswoi się ze szkołą, a jednocześnie będzie miał jeszcze chwilę, żeby dojrzeć do pierwszej klasy. Wiedzieliśmy, że panie traktują zerówkowiczów znacznie pobłażliwiej niż pierwszoklasistów, i na tym nam zależało.

Reklama

Wychowawczynię Pawełka poznaliśmy pierwszego września. Muszę przyznać, że trochę odstawała od moich wyobrażeń o nauczycielce. Pierwszy raz zobaczyłem ją na szkolnym apelu dla najmłodszych roczników. Siedziała wśród innych nauczycielek i od razu rzuciła mi się w oczy. Miała nieco ponad trzydzieści lat i widać było, że bardzo troszczy się o swoją urodę. Gruba warstwa makijażu przykrywała twarz, długie blond włosy opadały jej falamu na ramiona, krótka spódniczka odsłaniała długie nogi. Do tego włożyła buty na bardzo wysokim obcasie.

Żona uśmiechnęła się do mnie porozumiewawczo, gdy dostrzegła, że patrzę na tę kobietę. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że będzie uczyć naszego synka.

– Ładna co? – zapytała szeptem.

– Raczej kontrowersyjna. W szkole w takim stroju? – dziwiłem się.

Zobacz także

– Mnie też się wydaje trochę zbyt… krzykliwy. Ale myślę, że to na rozpoczęcie roku. Na co dzień pewnie będzie inaczej – przypuszczała żona.

Na przypuszczeniach się jednak skończyło. Okazało się, że pani Iza – bo tak miała na imię wychowawczyni syna – lubiła się stroić także na co dzień do pracy. Przekonałem się o tym już następnego dnia, gdy odprowadziłem Pawełka do szkoły. Znów miała na sobie krótką spódnicę, pełen makijaż i buty na wysokim obcasie – inne, ale z równie długą szpilką.

Pawełek był trochę nieśmiały, więc starałem się go zachęcić, by wszedł do klasy, ale wtedy pani Iza stanęła na wysokości zadania. Wyszła po niego, uśmiechnęła się przyjaźnie, przytuliła i zabrała do środka. A do mnie uśmiechnęła się porozumiewawczo i puściła oko. Odwzajemniłem uśmiech, ale trochę się spłoszyłem tym mrugnięciem.

Pomyślałem jednak, że jestem przewrażliwiony. Przecież to dobrze, że nauczycielka mojego syna potrafi być bezpośrednia i ma takie serdeczne podejście do uczniów. Bo przecież zajęła się Pawełkiem, jak należy. A że ubierała się wyzywająco? Co w tym złego? Opowiedziałem wszystko żonie i ona też uznała, że nie ma co przesadzać. Mrugnięcie okiem i śmiały strój jeszcze nic nie znaczą.

– Trochę to dziwne z tym oczkiem, ale z drugiej strony… Czy ja wiem? Przecież jest to jakiś tam znak porozumienia. Zabrała Pawła i mrugnęła ci, że wszystko będzie w porządku. Tak?

– Tak myślę – odpowiedziałem.

– No to wszystko w porządku. Zaczniemy się martwić, jak będzie cię jawnie podrywać – zażartowała.

Mijały kolejne tygodnie. Paweł szybko się zaaklimatyzował, polubił dzieci i panią. Powolutku dojrzewał do coraz większej samodzielności, a my cieszyliśmy się, że wybraliśmy zerówkę. Odetchnęliśmy też z ulgą, bo nasze obawy wywołane strojem wychowawczyni okazały się niesłuszne. Spódniczki i buty na wysokim obcasie w żaden sposób nie przeszkadzały pani Izie zajmować się dziećmi, jak należy. Takiego przekonania nabraliśmy po trzech miesiącach szkoły.

Po tym czasie jednak dotarła do nas niepokojąca plotka. Koleżanka żony, której syn chodził do tej samej szkoły, co Paweł, dowiedziała się, że jeden z ojców ma z panią Izą romans.

– A skąd niby ona o tym wie? – pytałem żonę.

– Powiedziała jej inna mama, która jest z kolei zaprzyjaźniona z wicedyrektorką szkoły. To dla nich poważny problem, bo ten facet, z którym ona podobno romansuje, ma żonę! Straszny skandal.

– Jakoś nie chce mi się w to wierzyć. Pani Iza jest bezpośrednia i serdeczna, ale przestałem odbierać jej zachowanie jako flirt. Zresztą, nie byłaby chyba taka głupia, żeby romansować w pracy, co nie?

– No nie wiem. A ten jej strój? To nie jest jakiś sygnał, że te plotki mogą być prawdziwe?

– Oj, przecież oboje uznaliśmy, że każdy może się ubierać jak chce.

– No tak, ale źródło tej informacji jest pewne. Trochę to nie w porządku, że kobieta, która uczy i poniekąd wychowuje nasze dziecko, rozbija rodzinę jednego z uczniów. Nie uważasz?

– Jeśli to prawda, to masz rację. Rzeczywiście, to nie w porządku.

Plotka wędrowała wśród rodziców. Dowiedziałem się nawet, który to miałby być z ojców. Widziałem go kilka razy, gdy odbierał syna. Nie zauważyłem jednak, żeby było coś między nim a wychowawczynią. Ale przecież jeśli mieliby romans, nie obnosiliby się z tym przy ludziach. po miesiącu okazało się jednak, że coś musiało być na rzeczy, bo chłopiec zniknął z zerówki. Dowiedzieliśmy się tylko tyle, ile wychowawczyni powiedziała dzieciom: że rodzice przenieśli go do innej szkoły, bo się przeprowadzili. Właśnie wtedy uznałem, że w tym plotkach musi być jakieś ziarno prawdy.

Zacząłem też odnosić wrażenie, że pani Iza rzeczywiście jest nieco więcej niż przyjacielska. Że jej swoboda w kontaktach z ojcami nie wynika tylko z otwartości. Przekonałem się o tym zresztą na własnej skórze, bo zaczęła kokietować i mnie. Pamiętam pierwszy raz, kiedy mi się to przytrafiło. Byłem oburzony, ale przede wszystkim tak zaskoczony, że nawet nie dałem po sobie poznać, że wcale mi się ten flirt nie podoba.

– Panie Bartoszu, przepraszam, mogę na momencik – pani Iza wyskoczyła za mną z klasy któregoś poranka.

– Tak słucham… – zatrzymałem się zdziwiony, bo nigdy nie wychodziła i nie zostawiała dzieci samych.

– Chciałam pochwalić Pawełka. Nigdy nie ma chwili, a naprawdę powinnam – uśmiechnęła się nadzwyczaj serdecznie.

– To miło. A za co? Co takiego zrobił?

– Za całokształt. To dobry chłopiec. Widać, że wychowuje pan go na superfaceta.

– Faceta?– zaśmiałem się. – Pani żartuje, przecież to jeszcze maluch. Staramy się z żoną wychowywać go przede wszystkim na dobrego człowieka – odpowiedziałem.

– No tak. Ale pana rękę w jego wychowaniu można rozpoznać w szczególności. Tak czy siak, chciałam powiedzieć, że państwa syn to bardzo dobry uczeń.

– Dziękuję.

– Nie ma za co. Gdyby pan chciał kiedyś porozmawiać o tym, jak mu idzie w szkole, to proszę, tu jest mój telefon.

– O, dziękuję – ze zdziwieniem wziąłem kartkę z zapisanym numerem.

– Nie każdemu rodzicowi go daję – znów do mnie mrugnęła i wróciła do klasy.

A ja stałem oszołomiony z tym świstkiem papieru jeszcze przez chwilę.

Tym razem, gdy opowiedziałem żonie o tej niespodziewanej rozmowie, bardzo się zezłościła. Zastanawialiśmy się, co z tym zrobić, ale nic nie przychodziło nam do głowy. Przecież nie mogliśmy pójść do dyrekcji szkoły i powiedzieć, że pani Iza ze mną flirtuje, chwaląc syna i dając kontakt telefoniczny do siebie. Bez sensu był też pomysł, żeby żona poszła porozmawiać z wychowawczynią Pawła. Po pierwsze, nie mieliśmy ciągle pewności, że jestem podrywany, a po drugie, taka rozmowa mogłaby się odbić na naszym synu. Uznaliśmy więc, że będziemy udawać, że nic się nie dzieje. To było najbezpieczniejsze rozwiązanie. Ja miałem unikać sytuacji, w których mógłbym zostać sam na sam z panią Izą, a żona miała zagryźć zęby i nie myśleć o tym, że inna kobieta zagięła na mnie parol. Taki był układ.

Historia ta znalazła jednak swój finał

Pani Iza została zwolniona ze szkoły, ale okoliczności, w których to się stało, były dość przypadkowe.

Tego ranka, jak co dzień odprowadziłem Pawła do szkoły. Wpuściłem go do klasy i chciałem szybko uciekać, żeby nie narażać się na rozmowę z panią Izą. Robiłem tak od jakiegoś czasu. Tym razem jednak zauważyła mnie i szybko podbiegła, stukając tymi swoimi obcasami.

– Panie Bartoszu, panie Bartoszu, nie zapłaciliście za ksero – powiedziała, gdy mały wszedł do środka.

– Oj, przepraszam, zapomniałem. A ile tam trzeba? – odpowiedziałem, stojąc w drzwiach.

– Dwadzieścia złotych.

– Jutro przyniosę, dobrze?

– Jasne, ale może mi pan te pieniądze podrzucić też dziś do domu wieczorem. Telefon pan ma. Zapraszam serdecznie – szepnęła.

Starałem się być stanowczy i powiedziałem, że zapłacimy następnego dnia, ale ta sytuacja sprawiła, że czułem się naprawdę niezręcznie. Byłem cały czerwony. Pani Iza uśmiechnęła się wtedy do mnie, puściła oko i obróciła się, żeby wrócić do klasy. Cały czas patrzyła jednak w moją stronę i nie zauważyła, że jeden z maluchów leży na podłodze tuż przed nią – tak się jakoś dziwnie z kolegą akurat bawili. Zanim do niej dotarło, że ma go na swojej drodze, nadepnęła mu na rączkę butem z cienką i długą szpilą. Usłyszałem tylko krzyk i za chwilę zobaczyłem na podłodze krew. Mały wrzeszczał i trzymał się za rękę, a ona stała nad nim z przerażoną miną.

– Marcinku, przepraszam cię bardzo. Pokaż, kochanie, rączkę. No, pokaż, nie bój się. Nie chowaj! – zaczęła wołać.

Nie wiedziałem, co zrobić. Stałem i patrzyłem, jak pani Iza ciągnie małego do umywalki, odkręca wodę, a potem szuka w szafce bandaża.

– Mogę jakoś pomóc? – zapytałem w końcu. – Może kogoś zawołać?

– Nie, nie. Dam sobie radę. Przepraszam jednak pana, ale muszę się teraz tym zająć – powiedziała do mnie, a ja zamknąłem za sobą drzwi.

Pojechałem do pracy wstrząśnięty tym całym wydarzeniem. Miałem dziwne poczucie winy, choć przecież nie zrobiłem nic złego. Wypadek wyniknął z niestosownego stroju pani Izy i jej dekoncentracji. Zamiast flirtować ze mną, powinna była zająć się dziećmi. Widziałem, jak bardzo cierpiał ten chłopiec i przeczuwałem, że ta sprawa będzie miała swoje konsekwencje. Od początku wydawało mi się, że takie szpilki na nogach wychowawczyni są dla dzieci niebezpieczne.

Szybko okazało się, że miałem rację. Pani Iza w końcu się doigrała. Jeszcze tego samego dnia dostałem telefon od dyrektorki szkoły. Prosiła, żebym się u niej zjawił, gdy będę odbierał Pawełka. Gdy zapytałem, o co chodzi, odpowiedziała, że o panią Izę. Że był wypadek i ponoć byłem jego świadkiem, więc chciałaby usłyszeć moją wersję. Tym bardziej że sprawa jest poważna, bo jeden z uczniów ma złamany palec.

Pojechałem do niej i opowiedziałem wszystko, pomijając tylko wątek flirtu ze strony wychowawczyni. Ciągle trzymałem się ustaleń poczynionych z żoną, według których mieliśmy nie robić awantury. Ale wtedy pani dyrektor zapytała mnie szczerze i bezpośrednio:

– Proszę pana. Trochę mi niezręcznie, ale muszę zadać to pytanie. Zrobię to nieoficjalnie, bo po prostu chcę się dowiedzieć prawdy. Proszę o uczciwą odpowiedź. Czy pani Iza pana podrywała, czy flirtowała z panem? Czy ona bywała nachalna wobec pana?

Westchnąłem ciężko i wyznałem, że wychowawczyni Pawła zaczepiała mnie od dłuższego czasu. Powiedziałem o karteczkach z numerem telefonu, o propozycji przyniesienia pieniędzy do jej domu, o puszczanych oczkach. Pani dyrektor chyba się takiego wyznania spodziewała i podziękowała mi za szczerość. Wychodziłem z jej gabinetu z dziwnym poczuciem zdrady i ulgi jednocześnie. Doniosłem na wychowawczynię, ale z drugiej strony pozbyłem się ciężaru tajemnicy. Poszedłem po Pawła i wróciliśmy do domu. A tam opowiedziałem wszystko żonie.

– Teraz to się chyba doigrała! – powiedziała z satysfakcją moja małżonka.

Tym razem miała rację. Tak właśnie skończyła się kariera pani Izy w szkole mojego syna. Jakiś tydzień później do grupy przyszła nowa pani, a na specjalnym zebraniu rodzice zostali poinformowani, że dotychczasowa wychowawczyni zwolniła się i stąd ta zmiana. Ludzie spoglądali na siebie porozumiewawczo, a ja myślałem, że zapadnę się pod ziemię. Miałem wrażenie, że wszyscy wiedzą, iż ostrzyła sobie na mnie pazury. Ale chyba nie wiedzieli, bo nikt nic nie powiedział, nikt też na mnie ciekawsko nie spoglądał.

Reklama

Tak wyglądały początki naszego syna w szkole. On, niczego nieświadomy, dobrze się bawił, a my borykaliśmy się z problemem ekstrawaganckiej pani. Na szczęście mamy to już za sobą, bo nowa wychowawczyni podchodzi do swojego zawodu profesjonalnie.

Reklama
Reklama
Reklama