Reklama

Codziennie przychodził do sklepu, w którym pracowałam. Robił jakieś zakupy w części spożywczej, a potem nieodmiennie podchodził do stoiska z gazetami, które stało tuż obok mojej kasy. Oglądał je, czasem brał jakąś i wertował przez dłuższą chwilę, ale kupował bardzo rzadko. To było dosyć dziwne.

Reklama

Z początku uważnie śledziłam jego poczynania, bo byłam odpowiedzialna także za prasę, nie tylko za kasowanie towaru. Ale po dwóch tygodniach przestałam zwracać na klienta jakąkolwiek uwagę. Zwłaszcza po tym jak dziewczyny uświadomiły mi, że to stały bywalec naszego sklepiku i nie należy się go obawiać.

Pracowałam tam dopiero od miesiąca

Nie wiedziałam więc dokładnie, jak do kogo powinnam podchodzić. Jednak z poprzednich moich etatów wyniosłam doświadczenie, żeby nigdy nic nie robić pochopnie, bo może się to źle skończyć.

Łatwo jest kogoś oskarżyć o kradzież (czy choćby chęć kradzieży), a później głupio się człowiekowi robi, kiedy się okazuje, że jest inaczej, niż się wydawało.

– Ten facet prędzej więcej dopłaci, niż będzie kombinował – oświeciła mnie Bożena. – Nim akurat nie musisz się wcale przejmować. Chociaż… – dodała po namyśle – ostatnio gość przychodzi częściej niż kiedyś. To bardzo ciekawe…

Zobacz także

I spojrzała na mnie dziwnie.

– Co? – spytałam. – Czego się gapisz?

W odpowiedzi tylko wzruszyła ramionami i mruknęła coś w rodzaju: „Ze ślepym się nie dyskutuje o kolorach”. Nie miałam pojęcia, o co jej chodzi, ale też się nad tym za bardzo nie zastanawiałam, a nie będę się przecież gniewać o głupoty. Bożena była sympatyczną koleżanką, więc taki niewielki zgrzyt nie powinien wpływać na nasze stosunki. Jej słowa przypomniałam sobie dopiero po czasie.

Kiedyś, gdy akurat panował mniejszy ruch, bo lało i wiało, mogłam się dyskretnie przyjrzeć temu facetowi. Był na pewno po czterdziestce, czyli sporo starszy ode mnie; optycznie całkiem interesujący – brunet o lekko posiwiałych skroniach, a jak wiadomo, panom siwizna dodaje uroku. Przynajmniej większości, a ten mężczyzna do niej na pewno należał.

I gdzie tu sprawiedliwość?

My, kobiety, musimy dbać o to, żeby nie było po nas znać wieku, a oni mogą to lekceważyć! Spojrzał na mnie znad otwartej gazety, a ja od razu odwróciłam wzrok. Klient zresztą zrobił to samo, zupełnie jakby to nie on mnie złapał na gapieniu się na niego, a odwrotnie. W dodatku się zaczerwienił! No, no… Ciekawe, o co chodzi.

Od tamtej pory zaczęłam mu się przyglądać częściej, w miarę możliwości oczywiście, bo czasem miałam przy kasie dosłownie urwanie głowy. W każdym razie zauważyłam, że bardzo często zerka w moim kierunku. Zaczęło mnie to nawet niepokoić.

Kto wie, może to jakiś zboczeniec? Przychodzi codziennie, pogapi się, pogapi, a potem zaczai gdzieś w ciemnym zaułku i mnie dopadnie…

Podzieliłam się tymi obawami z Bożeną.

– Ty naprawdę chyba ślepa jesteś – westchnęła. – Nie widzisz, jak on na ciebie patrzy? Normalnie jakby się zakochał.

– Idź, głupia! – prychnęłam. – A może przyłazi tutaj dla ciebie, a nie dla mnie, co?

Machnęła tylko ręką. Kilka dni po tej rozmowie wybrałam się do dużego marketu na zakupy. Rzadko bywam w takich miejscach, mam dość handlu na co dzień, ale czasem zwyczajnie muszę się zaopatrzyć w rzeczy, których nie dostanę w swoim miejscu pracy.

W pewnej chwili między półkami mignęła mi znajoma sylwetka

Przez chwilę zastanawiałam się, kto to może być, zanim rozpoznałam tego faceta od gazet. Tym łatwiej mi to przyszło, że właśnie wtedy ten ktoś skręcił i znalazł się naprzeciwko mnie. Zamarł, a potem powoli skinął mi głową.

Odpowiedziałam podobnym gestem i ruszyłam w drugą stronę. Trochę zaniepokoiła mnie obecność tego mężczyzny, choć przecież każdy może robić zakupy w wielkim sklepie, więc to, że się spotkaliśmy, nie musi nic znaczyć.

Po kilku minutach znów go zauważyłam, potem jeszcze raz. Miałam wrażenie, że chodzi za mną. Potem zyskałam wręcz pewność. Nie kończąc zakupów, ruszyłam do kasy. Wtedy nagle drogę zajechał mi wózek, który prowadził… właśnie on.

Spojrzał na mnie tak jakoś dziwnie, na wpół błagalnie, na wpół rozpaczliwie, a potem okrążył wózki krokiem człowieka, który jest gotów na wszystko.

– Przepraszam… – powiedział i stanął dosłownie o krok ode mnie.

W tej chwili przypomniałam sobie słowa Bożeny. Czyżby miała rację? W jego oczach nie widziałam nic groźnego, raczej niepewność i… nadzieję?

– Przepraszam – powtórzył, a ja czekałam na ciąg dalszy już bez obaw, za to z coraz większym z zainteresowaniem.

Tymczasem on się zaciął, jakby mu nagle zabrakło głosu, a potem wydusił:

Przepraszam panią bardzo, która godzina? – i zrobił minę zbitego psa. Mało nie parsknęłam śmiechem, ale powstrzymałam się, spojrzałam na komórkę.

– Osiemnasta czterdzieści trzy.

– Dziękuję – odpowiedział i oddalił się, a nawet można powiedzieć – uciekł.

Patrzyłam za nim i naprawdę nie wiedziałam, co o tym myśleć

Westchnęłam i wróciłam do zakupów. Nie miałam już powodu, żeby się śpieszyć. Ten człowiek na pewno nie był groźny. Był za to z pewnością bardzo, ale to bardzo nieśmiały.

Następnego dnia w pracy spotkała mnie niemiła sytuacja. Niezadowolony klient. I to ten najgorszy typ. Awanturujący się, agresywny facet. Kto kiedykolwiek siedział na kasie, wie, o czym mówię.

– I co mi pani tutaj policzyła?! – wielki łysy kark aż poczerwieniał ze złości.

Na próżno od dobrych paru minut tłumaczyłam mu, że promocja się skończyła i zgrzewka piwa kosztuje tyle co zawsze, a cena przy towarze pozostała omyłkowo.

W gazetce sklepu ma pan przecież termin promocji – powiedziałam najspokojniej, jak tylko potrafiłam.

– Gówno mnie to obchodzi, idiotko! – wrzasnął łysy drab. – Cena jest cena i koniec! Dawaj rabat, i to szybko!

Wyglądał bardzo groźnie. Miałam wrażenie, że w każdej chwili jest gotów mnie uderzyć. Pożałowałam, że w markecie nie ma ochrony poza godzinami nocnymi.

– Nie mogę obniżyć ceny – spróbowałam jeszcze raz. – Proszę zrozumieć, w systemie nie ma już takiej możliwości…

Kark tylko warknął coś wulgarnego pod nosem.

Najwidoczniej coś mu ostatnio w życiu nie poszło i chciał się wyżyć

Inaczej nie awanturowałby się o marne parę złotych. Zawsze był nieprzyjemny i czepialski, ale tym razem przeszedł samego siebie. W dodatku był chyba lekko wstawiony.

– Jak głupią sadzają za kasą, to… – zaczął wypluwać kolejne obelgi, ale w tym momencie obok huknął czyjś mocny głos.

– Zamknij tę swoją parszywą mordę, tępy gnoju, i wynoś się ze sklepu!

Spojrzałam zaskoczona. To był… ten nieśmiały mężczyzna od gazet! Po incydencie w supermarkecie nie pokazywał się dobry tydzień. Potem przyszedł, owszem, ale już nie wystawał przy stoisku z prasą, nie patrzył na mnie, kiedy kasowałam mu towar, a najchętniej do płacenia wybierał chwile, kiedy ktoś mnie zastępował. Muszę powiedzieć, że było mi z tego powodu trochę przykro. Aż tak się biedaczek spłoszył? Przecież nic złego mu nie zrobiłam!

Trudno, jego sprawa. Ja tam wciąż jeszcze nie pozbierałam się do końca po rozwodzie i nie miałam jakiejś szczególnej ochoty na nowe znajomości. Same przyjdą, kiedy będzie na to dobry czas. Dzisiaj on znów stanął przy gazetach, ale młyn miałam taki, że nie mogłam zaobserwować, czy znów na mnie zerka.

– A ty co, kurczaku? – kark spojrzał na mojego obrońcę z góry. – W ryj chcesz?!

– Przeproś panią i spadaj – warknął tymczasem mężczyzna od gazet.

Łysy rzucił grubym przekleństwem, aż mi uszy więdły, a potem wielka pięść wystrzeliła w stronę dużo mniejszego mężczyzny. Zamknęłam oczy. Nie chciałam patrzeć, jak masakruje jego miłą twarz. Ale zamiast głuchego uderzenia usłyszałam jęk i kolejne przekleństwo chama. Otworzyłam oczy. Mój obrońca stał naprzeciwko olbrzyma, tamten rozcierał sobie przedramię, za to na policzku zdążyła mu wykwitnąć czerwona plama.

– Ty…! – więcej z tego, co powiedział kark, nie nadaje się do zacytowania.

Skoczył na mężczyznę od gazet

Myślałam, że będzie jak na filmie – mniejszy zrobi unik, zawinie jakimiś kopniakami i wdepcze łysola w ziemię. Skoro sobie poradził z tym pierwszym atakiem… Ale nie, tym razem kark trafił, mój obrońca poleciał na nieszczęsne stoisko z prasą, przewrócił całą półkę. Pozbierał się jednak zaraz, choć z rozbitego nosa ciekła mu krew.

Kark ryknął triumfalnie i znów rzucił się na niego, młócąc pięściami. Zawiódł się jednak srogo. Zamiast w przeciwnika trafił w powietrze, a po chwili klęczał z dłońmi między nogami, łapiąc rozpaczliwie oddech. Tymczasem mężczyzna od gazet okrążył go i chwycił od tyłu za szyję. Łysemu oczy wylazły na wierzch.

– Mam wezwać policję? – wydyszał mój wybawca. – Chcesz, gnojku?!

Kark pokręcił głową na tyle, na ile pozwalał mu silny chwyt.

– Jak cię jeszcze raz tutaj zobaczę, będziesz zbierał zęby po całej ulicy! – warknął facet od gazet, który w tym momencie w niczym nie przypominał tamtej ciapy z supermarketu. – Dotarło?

Kark skinął głową, wciąż się dusząc. Kiedy wychodził ze sklepu, nie wydawał się już taki imponujący. Mój obrońca za to ocierał rozbity nos i znów wyglądał nieco bezradnie.

– Przepraszam – wybąkał, rozglądając się. – Narobiłem bałaganu…

– Co pan? – zawołała Bożena. – Pan wreszcie zrobił porządek z tym chamem!

Popatrzyła najpierw na niego, potem na mnie, i zrobiła dziwną minę.

Sylwia, weź pana na zaplecze! Widzisz, że trzeba zatamować krwotok! Pan musi się obmyć, bo wygląda, jakby prosiaka zaszlachtował, a nie uczył chamidła kultury! Ja cię zastąpię na razie.

Tak to się właśnie zaczęło

A skończyło… No, cóż. W jedyny możliwy sposób. Zostaliśmy parą. I to szczęśliwą. Tamto wydarzenie w sklepie pozwoliło Markowi wreszcie przełamać lody i pokonać wrodzoną nieśmiałość. Podobnie jak ja był rozwiedziony.

Czasem zastanawiałam się, w jaki sposób udało mu się w ogóle znaleźć żonę z tym jego płochliwym usposobieniem względem kobiet… Któregoś dnia Marek ujął moją dłoń, pocałował ją z miłością. To była rocznica naszego pierwszego spotkania.

– Jesteś najcudowniejszą kobietą na świecie – oznajmił mi uroczyście.

– Nie przesadzaj! – roześmiałam się.

– Ale to bardzo miłe, co mówisz.

– Nie przesadzam. Jesteś wspaniała. Nie śmiałem nawet marzyć, że zechcesz się ze mną kiedykolwiek spotkać.

– Tak, to się dało zauważyć. Szczególnie wtedy, w supermarkecie.

Zaczerwienił się na wspomnienie tamtego wydarzenia. Kiedy poznałam go bliżej, uznałam te jego rumieńce za urocze.

Nawet mi nie przypominaj – mruknął. – Skompromitowałem się na całego.

Nie zaprzeczyłam. To akurat była święta prawda

Po tamtym spotkaniu nie mogłam przecież o nim myśleć inaczej niż bez pewnej dozy lekceważenia i politowania. Zrobił z siebie głupka. Na szczęście niedługo później zachował się jak prawdziwy mężczyzna. Niejeden macho wymiękłby w takiej sytuacji.

– Powinienem temu łysolowi postawić wódkę – powiedział Marek po chwili. – Dzięki przedstawieniu, jakie urządził, mogłem się do ciebie zbliżyć…

– Nie wódkę, tylko wino – odparłam z uśmiechem. – I nie jemu, a Bożenie. Gdyby cię wtedy nie zmusiła, żebyś poszedł ze mną na zaplecze, gdyby mnie tam nie zagoniła prawie na kopach, pewnie byś uciekł i cała zabawa zaczęłaby się od początku.

– Pewnie tak! – zaśmiał się. – Masz rację, kupię jej jakieś dobre wino.

Tylko się z nią na to wino nie umów – pogroziłam mu palcem z udawaną surowością. – Od tamtej pory patrzy na ciebie z takim podziwem, że gotowa puścić kantem męża i mi ciebie odbić!

Pokręcił głową, wciąż z uśmiechem.

– Nie ma dla mnie na świecie innych kobiet poza tobą i dobrze o tym wiesz!

Reklama

Wiedziałam. I wiem aż do dnia dzisiejszego, chociaż od opisanych wydarzeń minęło już trochę czasu. Marek okazał się naprawdę wspaniałym mężczyzną. I może to lepiej, że był taki nieśmiały. Widocznie czekał właśnie na mnie…

Reklama
Reklama
Reklama