Reklama

Gdy byłem dzieckiem, rzadko pojawiał się w domu. Pracował za granicą, dzięki czemu niczego nam nie brakowało
– oprócz jego obecności. No ale w tamtych czasach jeśli ktoś się załapał na saksy, to trzymał się tej roboty ze wszystkich sił, bo nic nie zapowiadało, żeby u nas kiedykolwiek miało być lepiej. Tata przyjeżdżał raz na trzy–cztery tygodnie z prezentami i był bardziej Świętym Mikołajem, dobrym wujkiem niż ojcem na pełny etat.

Reklama

Mama też nie umiała się z nim porozumieć

Cieszyłem się, gdy wracał – jaki dzieciak nie cieszy się na wizytę Świętego Mikołaja? – i kochałem go, ale kiedy już był, czułem się przy nim nieswojo. Pamiętam, jak kiedyś mama powiedziała mi, że tata wraca. Miałem wtedy z dziesięć lat. Ojciec obudził mnie w środku nocy. Przyklęknął przy moim łóżku i delikatnie potrząsnął mnie za ramię.

– Tata! – zawołałem i zarzuciłem mu ręce na szyję.

Rano odkryłem, że nie mamy o czym rozmawiać. A ojciec nie pomagał. Nie zadawał właściwych pytań, nie podsuwał tematów, sam niewiele mówił, czym i mnie zniechęcał do gadania. Wtedy po raz pierwszy odniosłem wrażenie, że w gruncie rzeczy guzik go obchodzę i chłopięca paplanina zamierała mi na ustach.

Nie pomyślałem, że on, dorosły, może czuć się tak samo skrępowany i niepewny jak ja, dzieciak. Był skrytym człowiekiem, małomównym i niechętnie ujawniał swoje uczucia. Może nie potrafił, bo nikt go nie nauczył? Nie wiem. Wiem, że moja mama też nie umiała się z nim porozumieć. Pewnie na początku podobała jej się ta jego poza tajemniczości, niedostępności, ale z czasem, gdy nic się nie zmieniało, a poza okazała się jego prawdziwą naturą, zaczęło ją to smucić, ranić, wreszcie irytować – i jakby na złość ona też zamknęła się w sobie. Przynajmniej przed nim.

Zobacz także

Po dziewięćdziesiątym roku tata wrócił do Polski na stałe i z przykrością stwierdziłem, że jest dla nas praktycznie obcym człowiekiem. Zastanawiam się, czy żałował powrotu. Nigdy nic nie powiedział, ale podejrzewałem, że tak było. W zasadzie całe życie zostawił za granicą. Tam miał przyjaciół, znajomych, pracę i rodzinę; jego rodzice i siostra wyjechali na stałe do Niemiec lata temu. Do nas przyjeżdżał raz w miesiącu. Więc gdzie był jego prawdziwy dom?

Nie pobył z nami długo, nie dał nam szansy na zostanie normalną rodziną – wyprowadził się do Wrocławia. Teoretycznie pojechał za pracą, ale sądzę, że była to dla niego namiastka dawnego życia i zarazem dobrowolna separacja. On już nie umiał żyć z nami. Znów przyjeżdżał tylko raz, dwa razy w miesiącu.

Mama zmarła na raka krótko po mojej maturze. Uparła się, że doczeka, i doczekała. A potem po prostu zgasła. To był dla mnie piekielnie ciężki czas, ale o dziwo nie brakowało mi ojca. Przynajmniej tak to wtedy czułem. Nie żałował pieniędzy na opiekę nad mamą i na moje potrzeby, ale gdyby nagle w takim momencie zaczął się nami bardziej interesować, chybabym go wyśmiał. Niech inaczej leczy wyrzuty sumienia. Przywykłem, że go nie ma, gdy powinien być. Byłem sam z nauką, chorobą mamy, dorastaniem, ze wszystkim. Pieniądze od ojca brałem, jeszcze by nie, w końcu miał obowiązek mnie utrzymywać, póki się uczyłem. Uważałam zresztą, że właśnie tym dla niego byliśmy z mamą – obowiązkiem. Nie portem, nie opoką, tylko balastem. Więc okej, niech płaci, skoro się poczuwa, ale poza tym niech się wypcha. Nie potrzebuję go. Upór i zapiekłość odziedziczyłem po mamie.

To były cudowne chwile, niemal magiczne

Ojciec jako wdowiec na dobre zamieszkał we Wrocławiu i praktycznie do reszty straciłem z nim kontakt. Niewiele nas łączyło, prócz więzów krwi, a dzieliło bardzo dużo, i odległość nie była tu najistotniejsza. Mnie w domu już też nic nie trzymało, więc na studia wyjechałem na drugi koniec Polski.

Czas mijał. Zrobiłem magisterkę, poznałem fantastyczną kobietę, z którą zamieszkałem. Rodzinne miasteczko Laury znajdowało się niedaleko mojego rodzinnego miasta, więc można powiedzieć, że wróciłem na stare śmieci. Może to wywołało we mnie nostalgię… Kiedy urządzałem urodziny, zadzwoniłem też do ojca.

– Przyjedź – powiedziałem tak po prostu po tych wszystkich latach.

A on przyjechał. Prezent, który mi podarował, był kompletnie nietrafiony, co akurat mnie nie dziwiło. Skąd miał wiedzieć, co lubię. To, co naprawdę było istotne i na zawsze utkwiło mi w pamięci, to czas, jaki wtedy spędziliśmy wspólnie. W kuchni.

Znajomi siedzieli w pokoju, popijali drinki i rozmawiali, kiedy ja witałem się z ojcem.

– Przywiozłem cannelloni – pokazał paczki makaronu i mięsa mielonego. – Gdzie masz patelnię?

– Pomogę ci – powiedziałem.

To były cudowne chwile, niemal magiczne. Żałuję, że nie zebrałam takich więcej. Trzy dni później ojciec już nie żył. Umarł na zawał w swoim małym mieszkaniu we Wrocławiu. Sam. Nie wiem, czy nie był w stanie zadzwonić po karetkę, czy uznał, że samo przejdzie. Umiał i lubił gotować, za to nie znosił lekarzy – tyle o nim wiedziałem.

Porządkując rzeczy po ojcu, znalazłem jego telefon. Nie znałem prawie nikogo z listy kontaktów, dość krótkiej zresztą. Na wszystkie te numery wysłałem esemesa z informacją o śmierci ojca. Parę osób odpisało, składając kondolencje i pytając, kiedy i gdzie odbędzie się pogrzeb. Reszta się nie odezwała.
A jedna zadzwoniła w środku nocy.

– Halo? – odebrałem po trzecim dzwonku.

– Przepraszam, nie powinnam była… – rozległ się damski głos, rozedrgany, jakby kobieta z trudem tłumiła szloch.

– Wiem, że jest późno, ale dopiero teraz… Przepraszam.

Rozłączyła się.

– Kto to był? – zapytała Laura, ziewając.

– Nie mam pojęcia – odparłem, wpatrując się w nieznany numer.

Nieznajoma zadzwoniła do mnie znów koło południa.

Przepraszam za ten nocny telefon – tym razem głos miała spokojny. – Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Chyba musiałam się upewnić, że… – zawahała się.

– Że telefonu nie odbierze mój ojciec – dokończyłem za nią.

– Tak. Chyba tak. Ty jesteś… Przepraszam, pan to Marcin, jego syn, prawda? – spytała.

– Owszem – potwierdziłem. – Czy my się znamy?

– Osobiście nie. Ale Piotr tyle o panu opowiadał, że czuję, jakbyśmy się znali – na chwilę zamilkła, a potem dodała: – Chyba powinniśmy się spotkać. – Pogrzeb będzie…

– Nie, nie chcę przychodzić na pogrzeb ani na stypę.

Był z ciebie dumny, wiesz?

Umówiliśmy się więc dwa dni później we wrocławskiej kawiarence. Była wysoką, szczupłą brunetką, nieco młodszą od mojego ojca. Po krótkiej wymianie grzeczności zapytałem wprost:

– Skąd pani zna mojego ojca?

– Może mówmy sobie po imieniu – zaproponowała. – Dorota.

Nie byłem przekonany do takiego skracaniu dystansu ze starszą ode mnie kobietą, na dokładkę znajomą ojca, ale ostateczne kiwnąłem głową na znak zgody.

– Byłam jego przyjaciółką – powiedziała, ale widząc wyraz mojej twarzy, dodała:

– To nie tak. Twój ojciec nigdy nie zdradził twojej mamy. Kochał ją, na swój sposób, tak jak umiał. Przez długi czas byliśmy tylko przyjaciółmi. Dopiero potem…

– Ja w ogóle nie wiedziałem, że się znaliście – wytknąłem jej bezwiednie.

Dorota wzruszyła ramionami.

– Pracowaliśmy kiedyś razem. Potem przypadkiem wpadliśmy na siebie tu, we Wrocławiu. Odnowiliśmy znajomość.

Przez chwilę milczeliśmy, pogrążeni we własnych myślach.

– Ojciec nigdy nie mówił… – zacząłem.

– W ogóle mało mówił, co? – uśmiechnęła się. – Za to jak już mówił, to często o tobie.

Spojrzałem na nią z niedowierzaniem.

– Był z ciebie dumny, wiesz? – złapała mnie za rękę, jakby chciała podkreślić wagę swoich słów. – Może nigdy ci tego nie powiedział, ale był. Z tego, na kogo wyrosłeś, jak sobie poradziłeś w życiu.

– Był u mnie trzy dni przed śmiercią…

– Wiem, mówił mi. Nazajutrz rozmawialiśmy przez telefon. Bardzo się z tego cieszył. Opowiadał, jak razem gotowaliście.

– Mieszkaliście razem? – zapytałem.

– Nie. Czasami zostawaliśmy ze sobą na dwa, trzy dni, ale potem każde wracało do siebie. Obojgu nam pasował taki układ.

– A tego dnia, gdy tata zmarł…

– Nie mogłam mu pomóc. Byłam wtedy w odwiedzinach u rodziców.

Był wdowcem, miał prawo

Czułem się dziwnie. Przez myśl mi nie przeszło, że ojciec mógłby kogoś mieć. Po śmierci mamy automatycznie uznałem, że będzie sam. W końcu wdowieństwo nie różniło się tak wiele od uczuciowej separacji. Gdyby chciał z kimś być, byłby ze swoją żoną i… ze mną. Ale z drugiej strony wciąż był mężczyzną w sile wieku, Dorota atrakcyjną kobietą, do tego oboje byli wolni i samotni. Dlaczego więc wydawało mi się to takie dziwne? Bo uświadomiło mi jeszcze dobitniej, jak bardzo nie znałem swojego ojca.

– Twój ojciec bardzo żałował, że prawie nie macie ze sobą kontaktu – powiedziała Dorota, jakby czytając w moich myślach. – Mówił, że to wyłącznie jego wina, że nawalił jako mąż i jako ojciec, ale nie wiedział, jak to naprawić. Zdawał sobie sprawę, że przegapił najlepszy czas…

– Ja też zbytnio nie interesowałem się jego życiem – przyznałem.

– Ale to on był ojcem, a ty dzieckiem. To on powinien się bardziej starać. Nie potrafił. Nikt go nie nauczył, że rola ojca w rodzinie to nie tylko zapewnienie bytu – powiedziała Dorota. Wieczorem w domu podzieliłem się z Laurą wrażeniami ze spotkania.

– Nie mogę uwierzyć, że nic mi nie powiedział – powtórzyłem po raz enty. – Miał kobietę, która po nim płacze. To tak, jakbym ja ukrywał przed nim twoje istnienie. Wyobrażasz sobie? – nie mogłem uwierzyć.

– Wiedział, ile mama dla ciebie znaczyła. Może się obawiał twojej reakcji na jego związek z inną kobietą…

– Przecież obaj byliśmy dorośli! Co mi do tego, z kim się spotyka? Był wdowcem, miał prawo. Z tego, co mówiła Dorota, wynika że nie zdradzał mamy. To mi wystarczy – powiedziałem.

– Na pewno? Przyjaźnili się, nawiązali relację, jakiej nie umiał nawiązać z twoją mamą i z tobą.

– Czemu niby z nami nie potrafił?

– Może musiał dojrzeć? Może paradoksalnie na was bardziej mu zależało? Czasem łatwiej otworzyć się przed kimś obcym. A potem było coraz trudniej, zwłaszcza po śmierci twojej mamy… Nie wiem… – powiedziała. – Nie wiem, czemu wtedy nie zawalczył. Może stchórzył, może uważał, że nie ma prawa. Ale gdy dałeś mu kolejną szansę, skorzystał z niej, prawda? Przyjechał na twoje urodziny. Dobrze, że go zaprosiłeś. Mieliście szansę pobyć razem, zbliżyć się do siebie. Na więcej po prostu zabrakło czasu.

Długo myślałem nad tym, co powiedziała Laura. Mogła mieć rację. Chciałem, żeby miała rację. Chciałem pewności, że tata mnie kochał, że kochał moją mamę, tylko nie umiał nam tego okazać inaczej, niż ciężko pracując.

– Zastanawiam się, o czym jeszcze nie wiem… – powiedziałem.

No to się dowiedz. Masz od kogo – odparła Laura.

Następnego dnia zadzwoniłem do Doroty.

– Opowiedz mi o moim ojcu – poprosiłem ją.

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama