Reklama

Z zewnątrz wyglądam na kobietę spełnioną. I może faktycznie – z jakiegoś punktu widzenia – tak jest. Tylko że kiedy zamykam drzwi od łazienki i wreszcie mam pięć minut dla siebie, często przyłapuję się na tym, że nic nie czuję. Ani radości, ani złości. Jakbym przez lata nauczyła się funkcjonować na jakimś automacie – posiłki, zebrania, odrabianie lekcji, obowiązki. Codzienność wyjałowiona z emocji.

Wpadłam w rutynę

Filip – mój mąż – zawsze był spokojnym człowiekiem. Od kilku lat jednak jest już nie tylko spokojny. On jest obojętny, nieobecny. Fizycznie przy mnie, psychicznie gdzieś bardzo daleko. Czasami, gdy siedzimy razem przy kolacji, mam wrażenie, że jesteśmy gośćmi w swoim własnym małżeństwie. Takimi, co się mijają na korytarzu i grzecznie mówią „dzień dobry”, ale nie mają sobie nic do powiedzenia.

Dzieci trzymają mnie przy życiu – jakby były kotwicą, która jeszcze nie pozwala mi odpłynąć za daleko w tę pustkę. Gdy się śmieją, gdy przychodzą się przytulić – wtedy czuję się szczęśliwa. Ale między mną a Filipem dawno już zapadła cisza. I w tej ciszy coraz częściej myślę: „A może to wszystko już się skończyło, tylko nikt jeszcze nie miał odwagi powiedzieć tego na głos?”.

Alinę znam od czasów studiów. Jest jak siostra: ciepła, dobra, serdeczna. Pomagała nam nieraz, gdy trzeba było zostać z dziećmi, gdy miałam służbowy wyjazd. Filip też ją lubił – śmiali się razem, żartowali. Ale to nic dziwnego – Alinę lubią wszyscy. Taką ma aurę. Tym razem też poprosiłam, żeby pomogła z dziećmi, bo Filip do późna pracuje. Zgodziła się od razu.

Nic nie przeczuwałam

Wróciłam z delegacji późnym popołudniem. Autobus się spóźnił, taksówka utknęła w korku, a walizka uparcie nie chciała się domknąć, więc byłam już mocno poirytowana, zanim jeszcze przekroczyłam próg domu. W przedpokoju przywitał mnie rozgardiasz – jeden but na środku dywanu, plecak oparty o wieszak, kurtka zwinięta na ławce. Z kuchni dobiegały śmiechy.

Weszłam tam niemal nieśmiało, jakby to nie był mój dom, tylko miejsce, do którego zaglądam od czasu do czasu. Dzieci siedziały przy stole i pałaszowały naleśniki z dżemem. Gdy mnie zobaczyły, rzuciły się na mnie z radością.

– Mamaaa! – zawołała Hania, przytulając się do mnie.

– Już jesteś! – dodał Franek z buzią całą w malinowej konfiturze.

– No, jestem. I wygląda na to, że nie muszę już gotować kolacji – powiedziałam z uśmiechem, czując, jak powoli opuszcza mnie napięcie. – A jak wam minęły dni beze mnie?

– Super było! – Hania aż podskoczyła. – A wiesz, że ciocia Alina spała u nas? I tatuś był cały czas w domu!

Zaniepokoiłam się

Zamarłam, ale tylko na ułamek sekundy. Przecież to nic takiego. Przecież się znamy, ufam jej, pomagała nie pierwszy raz.

– Tak? – zapytałam z pozornym zaciekawieniem, nalewając sobie herbaty.

– Nooo! – dodał Franek. – Spała tu, a rano pili z tatusiem kakao i się śmiali. My też dostaliśmy po kubku! I ciocia zrobiła śmieszny nos z piany!

– Śmieszny nos? – udało mi się zaśmiać, choć gdzieś głęboko w środku poczułam ukłucie. – Brzmi jak dobra zabawa.

– Było super – podsumowała Hania i wróciła do jedzenia.

Filip pojawił się w drzwiach kuchni dopiero chwilę później. Rzucił mi krótkie „cześć” i spytał, czy coś zjadłam po drodze. Pocałował mnie w policzek tak, jak robi się to z ciotką, którą się lubi, ale z którą nie ma się już nic wspólnego. Nie wspomniał ani słowem o Alinie. Ani o tym, że miał zdalny tydzień. Jakby nic się nie wydarzyło.

Nie dopytywałam. Rozpakowałam torbę, położyłam dzieci spać, a potem przez długi czas krążyłam po mieszkaniu bez celu. W końcu usiadłam przy stole w kuchni. Myśli zaczęły zbierać się powoli, jak chmury przed burzą. To było jednak dziwne, bo Alina nigdy wcześniej nie spała w moim mieszkaniu.

Potrzebowałam wsparcia

Zadzwoniłam do ojca Filipa z prośbą, żeby wpadł na kawę. Zawsze miałam z nim dobry kontakt. Może dlatego, że nigdy nie udawał. Nie próbował być lepszy, niż był. Bywał oschły, ale przynajmniej nie kłamał, nie uśmiechał się na siłę. Był w naszym domu częstym gościem jeszcze zanim urodziły się dzieci. Czasem przynosił sernik z pobliskiej cukierni.

Tym razem też nie pytał o powód spotkania. Przyszedł, usiadł, nalał sobie kawy, jakby był u siebie. Usiadłam naprzeciwko, oparłam łokcie o stół. Przez chwilę piliśmy w milczeniu.

– Filip nie mówi już nic – zaczęłam w końcu. – Nawet jak chcę coś usłyszeć.

– Jest jak jego matka – odpowiedział, bez wahania. – Zamyka się w sobie, zamyka przed światem, a jak człowiek chce się przebić, to trafia na ścianę.

– Próbuję z nim rozmawiać. Ale czasami mam wrażenie, że on już ze mną nie mieszka. Że tylko zostawia tu rzeczy. Ja już nie wiem, czy się staram, czy tylko udaję – powiedziałam cicho.

Współczuł mi

– Nie zasługujesz na obojętność – spojrzał na mnie inaczej niż zwykle. Mniej szorstko, jakby coś w nim zmiękło. – Ty zawsze walczyłaś o wszystko: o pracę, o dom, o dzieci. O niego też.

– A może za mało? Nie wiem już.

Przez chwilę nic nie mówił. Przesunął palcem po uchu filiżanki, jakby chciał coś dodać, ale się wahał. W końcu tylko westchnął i pokręcił głową.

– Wieczorami mam wrażenie, że jak zgaśnie światło, to moje życie też znika. Zostaje tylko zmęczenie – powiedziałam. – A potem trzeba wstać, jakby wszystko było normalnie.

Nie oceniał, nie uciekał wzrokiem, nie przerywał. Po prostu był i słuchał. Poczułam, że tego właśnie mi brakowało najbardziej. Żeby ktoś mnie zobaczył taką, jaka jestem. Bez makijażu, bez roli, zmęczoną, zgubioną.

Wróciłam do domu z lekkim uśmiechem na twarzy. Spotkanie z teściem – choć brzmi to absurdalnie – naprawdę dobrze mi zrobiło. Wypiłam kawę bez pośpiechu, porozmawiałam z kimś, kto mnie słuchał. Czułam się jak człowiek. Nie jak matka, nie jak pracownica, nie jak sprzątaczka w domu, w którym nikt nie pyta, jak się czuję.

Był zazdrosny

Filip siedział w kuchni. Światło było zapalone, jakby specjalnie czekał. Nie podniósł się, gdy weszłam. Oparł łokcie na stole i patrzył, jakby mnie nie poznawał.

– Miło się bawiłaś? – zapytał bez emocji.

– Słucham?

– Widziałem was. Siedzicie sobie z moim ojcem, jakbyście byli na randce. Śmiechy, pochylone głowy. Serio? On?

– Filip, przestań. Naprawdę nie masz prawa robić mi teraz scen. Alina była u nas, kiedy mnie nie było. Nocowała tu. Dzieci opowiadają, jak piliście kakao i śmialiście się o poranku. Nie powiedziałeś mi o tym ani słowa.

Zamilkł na moment. Spojrzał na mnie inaczej. Zmrużył oczy.

– To co, teraz się mścimy?

– Nie, nie mścimy się. Po prostu przestajemy udawać, że w tym małżeństwie wszystko jest w porządku. Ty masz swoje życie, ja zaczęłam szukać chociaż powietrza.

– Z moim ojcem?

– Z kimś, kto mnie widzi i kto mnie nie ignoruje.

Zostałam sama

Stał przez chwilę w milczeniu, jakby coś ważył w głowie. Potem bez słowa odwrócił się i wyszedł z kuchni. Wyprowadził się kilka dni później. Dzieci zadały tylko jedno pytanie: „Czy tata już nie będzie tu spał?”, a potem przyjęły to, jak dzieci przyjmują większość rzeczy – szybko, z prostotą. Codzienność przestała być pełna złudzeń. Była po prostu pusta.

Nie szukałam Aliny, a ona też nie dzwoniła. Może zniknęła z ulgą, że nie musi się tłumaczyć, może nie czuła się winna. Takie osoby często nie czują. Nie wiem, czy miała romans z moim mężem, ale myślę, że skoro nie zainteresowała się moim losem po jego odejściu, to mówi samo za siebie.

Ojciec Filipa wrócił do swojego rytmu. Nie przestał się odzywać, ale nasze spotkania stały się rzadsze. Naturalnie. Tak było lepiej. Może tak powinno się kończyć to, co nie miało prawa się zacząć.

Patrycja, 39 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama