„Nic nie podejrzewałam, gdy szef zaproponował kolację. Złożył mi propozycję nie do odrzucenia i wpakował w niezły bigos”
„Kilka minut później siedzieliśmy przy stoliku przy oknie, w kameralnej sali pachnącej świeżym chlebem i oliwą. Adam zdjął marynarkę, rozluźnił krawat, wyglądał na odprężonego. Ja też próbowałam się rozluźnić”.

- Redakcja
Zaczęło się zwyczajnie. Nowy szef, Adam, przyszedł z innej firmy, z imponującym CV i jeszcze bardziej imponującą aparycją. Pierwszy raz zobaczyłam go na spotkaniu zarządu – miał wtedy idealnie skrojony garnitur, cichy głos i ten typ uśmiechu, który sprawia, że czujesz się, jakbyś właśnie wygrała los na loterii, choć on tylko powiedział „dzień dobry”.
Zauważał mnie
Z czasem zauważyłam, że mnie zapamiętał. A potem – że zaprasza do swojego gabinetu coraz częściej. Aż w końcu zostałam po godzinach. I kolejny raz, i jeszcze jeden.
– Znowu siedzisz tu do późna? – zapytała Sylwia, moja koleżanka z działu. – Szef znowu cię zatrzymał?
Wzruszyłam ramionami i wykrzywiłam usta w niby-uśmiechu.
– Nic takiego, po prostu deadline. Wiesz, jak jest.
– Mhm… – Sylwia spojrzała na mnie z ukosa. – Bo wiesz, ja też kiedyś „zostawałam po godzinach”. Tylko że mój szef miał na imię Jacek i rozwiódł się z żoną… dopiero jak jego żona sama go wystawiła.
– Daj spokój – prychnęłam nerwowo. – Tu nie ma o czym mówić.
Ale było. I ja już wtedy to wiedziałam. Skończyliśmy prezentację dla zarządu, była już prawie dwudziesta. Biuro pustoszało, światła przygasły, a ja siedziałam przy komputerze, dopracowując jeszcze kilka szczegółów. Adam wszedł do pokoju niespodziewanie, stanął za mną i spojrzał na ekran.
– To będzie sukces. Dobra robota, Marta – powiedział cicho. – Chodź, zasłużyliśmy na kolację. Znasz może tę nową włoską restaurację?
Zwierzał mi się
Miałam jechać do domu, wstawić pranie, zjeść coś w samotności, obejrzeć serial, którego i tak nie dokończę. Pokiwałam głową.
– Słyszałam, że mają dobre ravioli.
Kilka minut później siedzieliśmy przy stoliku przy oknie, w kameralnej sali pachnącej świeżym chlebem i oliwą. Adam zdjął marynarkę, rozluźnił krawat, wyglądał na odprężonego. Ja też próbowałam się rozluźnić, choć wiedziałam, że sytuacja jest nietypowa.
– Dawno nie jadłem z kimś kolacji, nie myśląc o pracy – rzucił, patrząc mi prosto w oczy.
– Przecież ciągle rozmawiamy o pracy – próbowałam obrócić wszystko w żart, ale serce biło mi szybciej, niż powinno.
– A właśnie. I to chyba największy problem – powiedział spokojnie. – Wiesz, Marta, moje małżeństwo od dawna nie działa. Śpimy w osobnych pokojach, jemy osobno, rozmawiamy tylko o dzieciach i rachunkach. Mijamy się w korytarzu. Czasem myślę, że jesteśmy dla siebie obcymi ludźmi.
Słuchałam w milczeniu. To nie były słowa, które chciałam usłyszeć. Były zbyt intymne. Za bardzo przesuwały granice.
– Wiesz, nie chcę być tą drugą – powiedziałam po chwili. – Mam swoje życie. Nie jestem typem kobiety, która czeka w cieniu, aż ktoś się rozmyśli.
Chciał się rozwieść
Adam westchnął. Sięgnął po kieliszek wina i upił łyk.
– Rozumiem, naprawdę. I wiesz co? Wcale nie chcę, żebyś była tą drugą. Po prostu… dobrze mi przy tobie. I chyba nie chcę udawać, że nic się nie dzieje.
Tego wieczoru nic więcej się nie wydarzyło. Odwiózł mnie pod blok, nie próbował się narzucać. Ale zanim wysiadłam, dotknął mojej dłoni. Delikatnie, ale wystarczająco długo, bym zrozumiała, że to dopiero początek. Pierwszy raz spędziliśmy razem noc po konferencji w Krakowie. Staliśmy w hotelowym korytarzu i milczeliśmy przez kilka sekund, zanim otworzył drzwi do swojego pokoju. Wszystko, co działo się później, było jednocześnie oczywiste i nierealne. Jakbyśmy robili coś, co od dawna wisiało w powietrzu. Kiedy leżeliśmy obok siebie, dotknął mojego policzka i powiedział cicho:
– Marta, to nie jest chwilowe. Chciałbym, żebyś wiedziała, że nie będę cię trzymał w półcieniach. Tylko daj mi czas. Muszę to dobrze rozwiązać. Potrzebuję kilku tygodni.
Słuchałam tego z bijącym sercem. Wtedy naprawdę chciałam wierzyć, chciałam poczuć się wybrana, inna niż wszystkie. Taka, dla której warto coś zakończyć i zacząć od nowa. Mijały jednak tygodnie, potem miesiące i nic się nie zmieniało.
– Mówiłeś, że to kwestia tygodni – rzuciłam któregoś wieczoru, kiedy znów spotkaliśmy się u niego, w wynajętym mieszkaniu na Powiślu, które miało być tylko tymczasowe.
– Wiem. Ale to nie takie proste – westchnął. – Nie chcę zranić Anny. Ona niczego się nie spodziewa. Poza tym... dzieci. Wiesz, co dla mnie znaczą.
Patrzyłam na niego i czułam narastającą frustrację. Ale zaraz potem – ulgę, że jednak jest. Że przychodzi, dotyka, mówi, że tęsknił.
Wierzyłam mu
Byłam coraz bardziej uzależniona od jego głosu, zapachu, sposobu, w jaki na mnie patrzył, od tych kilku godzin w tygodniu, które sprawiały, że reszta życia przestawała mieć znaczenie. Przymykałam oczy na to, że w święta był nieosiągalny, że nie mogłam do niego zadzwonić po dwudziestej, że nigdy nie nocował u mnie w weekendy. Zawsze miał wytłumaczenie. I zawsze wracał. A ja tłumaczyłam go nawet przed sobą. Że to nie jest łatwe, że nie wszystko da się rozwiązać od razu, że potrzebuje czasu. I że go kocham.
Któregoś popołudnia siedziałam przy biurku, przekopując się przez firmowe raporty, kiedy na moim ekranie pojawiło się powiadomienie o nowej wiadomości. Temat: „Wiem o wszystkim”. Nadawca: Anna. Palce zadrżały mi na klawiaturze, serce zaczęło bić szybciej. Otworzyłam wiadomość. Była krótka, rzeczowa: „Pani Marto, widzę, co się dzieje. Proszę już nie udawać. Proszę też nie liczyć na to, że Adam zostawi rodzinę. On nie potrafi kończyć, ale ja potrafię”.
Siedziałam z otwartą wiadomością przez kilka minut, aż ekran wygasł. Czułam się, jakby ktoś właśnie wyciągnął spod mnie grunt i zadał cios, który powinnam była przewidzieć. Wieczorem wysłałam Adamowi SMS-a: „Musimy pogadać jutro”.
Nazajutrz poszłam do jego gabinetu. Siedział przy biurku, jakby nic się nie stało. Bez słowa podałam mu telefon. Ekran był odblokowany, wiadomość otwarta.
– Porozmawiam z nią – powiedział i wstał. – Dam ci znać.
– To tyle?
Nie odpowiedział. Ominął mnie i wyszedł. Nie wrócił już do końca dnia, nie napisał, nie zadzwonił. W poniedziałek rano przyszłam do pracy jak zawsze. Adam nie odzywał się od czwartku. Jego gabinet był zamknięty, światło zgaszone. Próbowałam się nie zastanawiać, czy w ogóle był w biurze. Koło południa dostałam maila z działu HR. Krótkie zaproszenie na spotkanie. Bez szczegółów. Zeszłam tam punktualnie, choć czułam, że wiem już, po co mnie wezwali.
Za stołem siedziała kierowniczka działu HR i jeszcze jedna osoba, której nie znałam z imienia, ale kojarzyłam z corocznych szkoleń.
– Pani Marto – zaczęła ta z lewej – chcielibyśmy porozmawiać o kwestiach związanych z etyką pracy i relacjami między pracownikami a kadrą kierowniczą.
Nic nie mówiłam. Po prostu siedziałam i patrzyłam.
– Otrzymaliśmy informacje, które wskazują na to, że utrzymywała pani relację pozazawodową z jednym z członków zarządu. Konkretnie z panem Adamem.
To był cios
Słowa zawisły w powietrzu, ciężkie, ale wypowiedziane z takim spokojem, jakby chodziło o wybór koloru kartek do drukarki.
– Na tej podstawie zarząd zdecydował o zakończeniu współpracy z panią. Dzisiejszy dzień będzie ostatnim dniem pani pracy w firmie.
– Pan Adam to potwierdził? – zapytałam, nie poznając własnego głosu.
– Nie jesteśmy zobowiązani do udzielania takich informacji – odpowiedziała spokojnie ta druga. – Decyzja jest ostateczna. Tutaj są dokumenty, proszę się z nimi zapoznać. Można też skorzystać z doradztwa prawnego – wskazała na ulotkę, jakby to miało coś zmienić.
Wyszłam z sali, zabierając dokumenty, ale nie wróciłam do swojego biurka. Pojechałam do domu. Próbowałam do niego zadzwonić. Najpierw raz, potem drugi. W końcu wysłałam wiadomość: „Zostałam zwolniona. Odezwij się”. Nie odpisał. Nie zadzwonił. W ciągu kilku dni moje życie, które tak długo wisiało na cienkiej nitce, zerwało się całkowicie. Bez wyjaśnienia, bez słowa. Tylko jedna wiadomość od HR i martwa cisza od człowieka, dla którego poświęciłam wszystko. Miałam wrażenie, że jestem nikim. Zniknęłam z jego kalendarza. Z jego planów. Z jego skrzynki mailowej. Z jego życia.
Minęło kilka tygodni. Czas się rozciągnął, stracił strukturę, dni mieszały się ze sobą. Budziłam się o różnych porach, piłam kawę, choć nie miałam na nią ochoty, patrzyłam przez okno na sąsiednie bloki i zastanawiałam się, w którym momencie pozwoliłam sobie na to, żeby wszystko się rozsypało. Nie mam pracy, nie mam jego, nie mam nawet jednej wiadomości wyjaśniającej dlaczego. Ale mam coś, czego wcześniej nie miałam: świadomość, że się dałam złapać w coś, co od początku było iluzją. Czasem patrzę w lustro i nie poznaję kobiety, którą się stałam. Ale patrzę coraz dłużej i wiem, że ta kobieta zacznie od nowa. Sama.
Marta, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wyjechałam na studia, żeby uciec od wiecznej krytyki matki. Wróciłam z podkulonym ogonem i nasionkiem w brzuchu”
- „Odłożyłam 10 tys. w gotówce, a mąż przepuścił wszystko w 1 weekend. Nici z nowego mieszkania i naszej przyszłości”
- „Mąż był uwielbiany przez rodzinę, więc tolerowałam jego zdrady. Po 30 latach kłamstw przestałam grać w tej farsie”