Reklama

Kiedy córka z zięciem u mnie zamieszkali, przechodziłem akurat trudny okres. Niby powinienem być szczęśliwy: pięćdziesiąt parę lat, wcześniejsza emerytura, bynajmniej nie głodowa, stan wolny, powiedziałbym nawet – kawaler, gdyby nie krótki epizod małżeński, którego jedynym owocem jest wspomniana wyżej córka. Do tego wszystkiego zdrowie mi dopisuje i wydawać by się mogło, że nic, tylko używać życia. Tyle że jakoś zaczęło brakować mi towarzystwa, a ja przez całe życie bardzo lubiłem być wśród ludzi.

Reklama

– Już ja wiem o jakie towarzystwo ci chodzi – docinała mi latorośl. – Zestarzałeś się i nie możesz sobie przygruchać nowej kobitki.

Zestarzałem, więc to o to chodzi? Nie sądzę. To świat się jakoś pozmieniał. Wszyscy zagonieni, zalatani, a jak już kogoś spotkasz na ulicy, to nie licz na to, że sobie utniesz miłą pogawędkę, bo ludzie zrobili się nieufni jak zwierzyna płowa w środku sezonu łowieckiego. Uśmiechniesz się a ta już myśli, że ją chcesz naciągnąć na parę złotych, albo skrzywdzić dla zwykłej uciechy. Wszystko przez te telewizory i komputery! Kiedyś było jakoś bardziej normalnie.

Jak więc wspomniałem, w takim to właśnie okresie, kiedy straciłem wiarę w ludzkość, zawitała do mnie córka ze swoim mężem i małym dzieckiem.

– Tylko na miesiąc, dwa – prosiła. – Jak tylko Krzysiek weźmie pierwszą wypłatę, wynajmiemy mieszkanie.

Wolałem jednak samotne życie

Krzysiek to jej mąż, całkiem sympatyczny chłopak, tyle że zarobiony po uszy. Wychodzi z domu, zanim ja wstanę, a wraca wieczorem. Prawie, jakby go nie było. Mieszkanie mam duże, trzy pokoje w starej kamienicy, więc miejsca dość dla wszystkich. Bałem się trochę dziecka, bo to maleństwo jeszcze, ledwie osiem czy dziewięć miesięcy, i wiadomo, że takie to ryczy po całych dniach. Ale nie, mały okazał się bardzo spokojny i taki pogodny, że od razu smyka polubiłem. Morda od rana do wieczora uśmiechnięta, żadnego marudzenia, a jak się skurczybyk przytuli, to z człowieka cała chandra opada i sam się rozwesela. Takiego mam fajnego wnusia.

Renia, znaczy się moja córka, wzięła się w wolnych chwilach, choć naprawdę nie wiem, kiedy je ona znajdywała, za sprzątanie całego mieszkania. Zrzędziła przy tym zupełnie jak jej matka przed laty.

– Jak można mieszkać w takim chlewie, tato? Naczynia czasami się myje, wiedziałeś o tym? A ta podłoga! Wygląda jakby była umyta ostatni raz przez mamę!

– Masz rację – odpyskowałem smarkuli. – I to była ostatnia kropla, która przelała czarę goryczy. Potem wniosła o rozwód.

– Ostatnią kroplą, która przepełniła czarę – odparła bezczelnie córa, podpierając się pod boki jak przekupka – była młoda sąsiadka z pierwszego piętra.

Co tam u niej słychać? Wyjechała jakoś zaraz po moim rozwodzie, może jej mąż nabrał podejrzeń? W sumie dobrze się stało, że ją stąd zabrał, bo zaczynała mi już działać na nerwy. Nie mogłem się wyśliznąć z mieszkania bez tłumaczenia się jej albo żonie; a gdzie to byłeś? A czemu tak długo? A może masz kogoś? Czy to się przypadkiem nie nazywa inwigilacja?

Ale co tam, było minęło, nie ma co rozdrapywać starych ran, życie zasuwa naprzód. Mówiąc szczerze, to Renata też zaczyna mnie irytować. To jej ciągłe sprzątanie, gotowanie, gadanie i do tego maluch, którego wszędzie pełno. Mieszkanie przestało być oazą świętego spokoju. Doceniam, że jest w nim czysto, z chęcią pałaszuję ciepłe obiadki, ale wolałem jednak samotne życie. Wszystko miało ustalony rytm, miałem swoje rytuały i nikt oprócz mnie nie mógł tego zmienić.

Teraz rozkład dnia dyktuje mój wnuk o wzroście pokojowego pieska. Nie powiem, smyk jest fajny, ale starałem się raczej unikać dłuższych kontaktów z nim. Co ja się będę wcinał do wychowywania dziecka, przecież nie mam o tym pojęcia. To Renata wpadła na genialny pomysł, żebym zabrał małego na spacer.

– I tak się nudzisz – powiedziała.

– A ja nie mogę gotować, mając dzieciaka na rękach albo przy nodze. Pochodzicie trochę po świeżym powietrzu, odpoczniecie, a jak wrócicie będzie już na was czekał super obiadek.

Spojrzałem na nią z politowaniem, „super obiadek”, też coś. Dziewczyna nie gotowała źle, ale gdzie jej tam do kulinarnej finezji matki. No, ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma, a w mieszkaniu i tak trudno było wytrzymać. Zgodziłem się, choć pożałowałem tego zaraz po wyjściu na ulicę.

Pchałem przed sobą wózek jak jakiś dziad, tyle że zamiast kupy złomu wiozłem małego srajtka. Szczerzył wszystkie trzy zęby do każdego przechodnia, gulgocząc coś w swoim języku. Przynajmniej jemu to wyjście sprawiało przyjemność. Trzeba przyznać, że mały miał niesamowity dar przyciągania do siebie mijanych osób. Wystarczyło, że posłał komuś szelmowski uśmiech, by do wózka nachylała się kolejna twarz wyrażająca zachwyt. Zauważyłem, że ofiarami padały głównie kobiety i to niezależnie od wieku. Tylko małolaty były odporne na jego wdzięki, ale też one zupełnie mnie nie interesowały. Ignorowałem również kobiety po pięćdziesiątce, za to chętnie ucinałem sobie krótkie pogawędki z co atrakcyjniejszymi trzydziestkami. W sumie spacer zakończył się całkiem przyjemnie, a i obiad też okazał się dużo lepszy niż dotychczasowe.

Spacery z wnuczkiem mają dobre strony

Na drugi dzień sam zaproponowałem Reni, że wyjdę z małym. Byłem ciekaw, czy sytuacja się powtórzy, poza tym umówiłem się z jedną młodą mamą w parku i nie wypadało nie przyjść. O dziwo, kobieta czekała na nas. Oczywiście była, tak jak ja, zaprzężona do wózka z małym despotą wewnątrz, ale udało nam się nawiązać więź, gdy tak sobie pospacerowaliśmy parę razy dookoła trawnika. Potem musiała lecieć, ale zaraz pojawiła się całkiem atrakcyjna „czterdziestka”, która została właśnie babcią i przegadaliśmy sobie dobre pół godziny, niekoniecznie o jej wnuku. Okazało się, że mieszka całkiem niedaleko i jest samotna, co dobrze wróżyło na przyszłość.

Następne dni zaowocowały nowymi znajomościami. Wszystkie ofiary łapały się na uśmiech mojego małego wnusia. Potem rozmowa o dzieciach, o lekarzach, jeszcze raz o dzieciach, jakieś osobiste wynurzenia i znowu coś o dzieciach. Kończyło się w pięćdziesięciu procentach na zaproszeniu, a to na urodziny pociechy, a to na kawkę, a z biegiem czasu zaczęto mnie zapraszać na kolację. Niektóre zaproszenia ignorowałem, ale niektórym po prostu nie mogłem się oprzeć. Oczywiście wieczorami wychodziłem sam, mały już musiał iść do łóżka, zresztą nic tam dla niego nie było do roboty.

„Atrakcyjna czterdziestka” okazała się strzałem w dziesiątkę, ale miałem też sporo zaproszeń od tak seksownych „trzydziestek”, że dech mi w piersiach zapierało. Okazuje się, że strasznie dużo kobiet jest po prostu samotnymi matkami. Oczywiście, zdarzyło się parę mężatek, których mężowie całe dnie spędzali w pracy i kobiety potrzebowały po prostu jakiegoś towarzystwa, ale większość moich nowych znajomych po prostu nie miała faceta. Jak to możliwe, żeby atrakcyjna kobieta w wieku trzydziestu paru lat była samotna, nawet kiedy ma dziecko, pozostaje dla mnie zagadką. Coś z tymi mężczyznami jest nie tak!

Moje życie za to znów nabrało rumieńców i wydawało się, że wszyscy są szczęśliwi. Mały, tak jak ja, polubił ogromnie nasze spacery i nie mógł się ich doczekać od samego rana. Renia mogła trochę odpocząć od bycia mamą i zająć się przez jakiś czas tym, co lubi, a na co nie starcza jej czasu w ciągu dnia. Wydawało się, że układ wszystkim pasuje, ale nic, co dobre nie trwa wiecznie…

Jakim prawem córka wtrąca się w moje życie?

Któregoś dnia córka wróciła z zakupów i tak jakoś dziwnie na mnie spojrzała, że poczułem zagrożenie. Znałem ten wyraz oczu. Jej matka przed rozwodem zupełnie tak samo patrzyła, jakbym przypominał jej swoim wyglądem o nierozwiązanym równaniu. Po następnej wizycie w sklepie, wróciła do domu z triumfującym wyrazem twarzy, jakby znalazła w końcu rozwiązanie.

– Masz zaproszenie od pani Agnieszki na kolację – powiedziała niby mimochodem, ale widziałem, że bacznie mi się przygląda.

Zbagatelizowałem więc problem, mrucząc po prostu:

– Aha.

Nie pomogło. Renata wyciągnęła kolejnego asa z rękawa.

– Nie wiem, jak się wyrobisz – udała zatroskaną. – Tak się składa, że pani Alicja zdobyła bilety do kina i kazała ci przypomnieć, że początek seansu jest o ósmej.

Znowu się zaczyna. Przerabiałem już kiedyś takie rozmowy, ale tamta kobieta była moją żoną i miała prawo do zazdrości. Córce nie wypadało mnie pouczać.

– Czy ty, Reniu, chcesz kontrolować moje życie towarzyskie? – spytałem. – Nie uważasz, że obydwoje jesteśmy dorośli i mamy prawo widywać się, z kim nam się podoba?

Nie odpuściła, miała naturę barana, który wali rogami w przeszkodę zamiast ją ominąć. Charakter, niestety, odziedziczyła po matce.

– Wielkie mi życie towarzyskie! – prychnęła. – Masz prawie sześćdziesiąt lat, tato, a latasz za babami jak napalony nastolatek. Jak długo tak można? Długo nie wierzyłam w opowieści mamy o twoich romansach, ale teraz widzę, co ona z tobą miała. Przecież ty jesteś erotomanem!

– No, no – próbowałem ją trochę pohamować. – Zastanów się, co ty wygadujesz? Może jest trochę prawdy w tym, że lubię damskie towarzystwo, ale nie jestem zboczeńcem! Poza tym nie możesz mi zabronić spotykania się z kobietami, bo ciebie to w żaden sposób nie dotyczy.

– A jakże, nie mogę ci niczego zabronić – stwierdziła jadowicie. – Ale spacery z wnuczkiem się skończyły. Szlus, finito!

Jak każda kobieta, waliła na oślep zupełnie irracjonalnie.

– A to czemu? – zapytałem głównie po to, by skierować ją na drogę refleksji. Własnemu dziecku chce krzywdę robić? Przecież mały uwielbia nasze wyprawy!

Reklama

– Myślisz, że nie umiem dodać dwa do dwóch? Wszystkie twoje „znajome” poznały mnie, bo miałam na rękach Kajtka! Wykombinowałeś sobie podryw na wnuczka i nie próbuj mi wmawiać, że spacery były organizowane dla mojego synka. Wykorzystałeś go do swoich niecnych celów! Koniec z tym. Chcesz wieść swoje życie? Proszę bardzo, ale nie mieszaj do niego Kajtusia. No i proszę. Ledwie odzyskałem rodzinę, a już ją tracę i to wszystko przez głupią, babską logikę.

Reklama
Reklama
Reklama