„Nie będę zajmować się wnukami, bo już się w życiu narobiłam. Mam żal do dzieci, że cały czas traktują mnie jak służącą”
„– Nie jesteśmy już młodzi. Chcemy spokoju, nie harówki – tłumaczyłam córce, patrząc jej prosto w oczy. Widziałam, jak Marta przestąpiła z nogi na nogę, wyraźnie zaskoczona naszą stanowczą odmową”.
- Redakcja
Zawsze myślałam, że na starość będzie cisza i spokój. W końcu odsapniemy ze Staszkiem po latach pracy. Jednak nasze dorosłe dzieci stale czegoś od nas chcą. Wpadają bez zapowiedzi, zostawiają wnuki na parę godzin i zadowoleni wychodzą. Nie jestem już młoda, żebym miała znowu zajmować się maluchami.
Córka miała pretensje
Córka wpadła do nas w sobotę po południu z torbą przewieszoną przez ramię. Wyglądała tak, jakby każdy jej krok był walką o przetrwanie. Już to widziałam, bo zawsze, gdy o coś prosi, wygląda dokładnie tak samo.
– Pomóżcie mi, proszę – zaczęła, zanim zdążyłam się odezwać. – Mamy teraz z Michałem tyle pracy… Potrzebujemy, żeby ktoś wziął dzieci na weekend, a poza tym macie teraz czas.
Od razu podniosłam rękę, żeby przerwać jej monolog.
– Kochanie, my swoje dzieci już wychowaliśmy. Teraz jest wasza kolej.
Staszek, który siedział obok mnie, popatrzył na nią z chłodnym spojrzeniem, ale nic nie powiedział.
– Nie jesteśmy już młodzi. Chcemy spokoju, nie harówki – tłumaczyłam córce, patrząc jej prosto w oczy.
Widziałam, jak Marta przestąpiła z nogi na nogę, wyraźnie zaskoczona naszą stanowczą odmową.
– Ależ to nie byłaby harówka – odparła, nie kryjąc rozczarowania. – W ogóle nie chcecie widywać wnuków? Już ich nie kochacie?!
– To nie tak – westchnęłam, czując, jak ciężar dawnych wspomnień przygniata mnie coraz bardziej. – Po prostu znamy swoje granice.
Jej spojrzenie zrzedło, a oczy zaszły smutkiem. Wstała z miejsca, zabrała torbę i wyszła, nawet nie obejrzawszy się za siebie. Przez chwilę poczułam coś na kształt ulgi, choć ten żal znów zaczął się we mnie tlić, ale w głębi serca czułam, że nie chodzi tylko o brak sił i chęci. To, co dzieli nas od naszych dzieci, leży gdzieś głębiej.
Wieczorem usiadłam w kuchni i nie mogłam przestać myśleć o tym, co kiedyś się wydarzyło. Staszek w milczeniu patrzył w telewizor, a ja wracałam pamięcią do dawnych lat, do tych chwil, kiedy nasze dzieci traktowały nas tak, jakbyśmy nic nie znaczyli.
To było jak drzazga
Jakiś czas później odbyło się rodzinne spotkanie u szwagierki. Siedzieliśmy wszyscy przy stole, gdy zauważyłam, że córka czeka na odpowiedni moment, by powrócić do naszej ostatniej rozmowy. To było jak drzazga. Znów będę musiała się tłumaczyć z czegoś, co powinno być już dawno jasne.
W końcu szwagierka zauważyła nasze milczenie.
– Co cię gryzie? Cały czas wzdychasz. Wyglądasz, jakbyś miała zaraz wybuchnąć.
Marta spojrzała na mnie, potem na ojca. Wiedziałam, że zaraz coś powie. I nie pomyliłam się.
– Nic mnie nie gryzie – odparła szybko, ale po chwili dodała z goryczą. – Po prostu… Jest mi przykro, że rodzice nie chcą nam pomagać przy dzieciach. Czuję, że nie możemy na nich liczyć.
Syn, który siedział obok niej, nachylił się i skinął głową.
– Też to odczułem – przyznał cicho. – Próbowałem nawiązać kontakt, ale zawsze odbijam się od ściany.
Grażyna pokiwała głową. W końcu przerwała ciszę.
– Wy dwoje to chyba nic nie rozumiecie. Nie wiecie, że Hela i Staszek mają wam za złe? Nigdy tego nie wyjaśniliście, a oni nie zapomnieli.
Córka wyglądała na zaskoczoną, podobnie syn.
– Ale przecież... To były błędy młodości, każdy popełnia błędy – zaczęła Marta, spoglądając to na ojca, to na mnie.
– Przeprosiliśmy. Mówiłem im, że żałuję swoich słów i działań. Miałem wtedy głupie pomysły – dodał Piotr.
Z trudem przełknęłam ślinę, słysząc te wyznania, ale nie powiedziałam ani słowa. Tak, dzieci przepraszały, ale rany, jakie pozostawiły, były zbyt głębokie, by wystarczyło jedno „przepraszam”.
– Przeszłość tak łatwo nie znika – odezwała się Grażyna. – Wasi rodzice wiele wtedy przeszli, a wy nie widzieliście tego, bo byliście zajęci sobą.
Spojrzałam na dzieci, a w ich oczach dostrzegłam zarówno winę, jak i niezrozumienie.
Niewypowiedziany żal
Kilka dni po spotkaniu u Grażyny, córka zadzwoniła do nas i powiedziała, że chciałaby przyjść z bratem i porozmawiać. Czułam, że ta rozmowa nie będzie łatwa, ale się zgodziłam. Staszek tylko w milczeniu pokiwał głową, ale znałam go za dobrze, żeby nie wiedzieć, że i w nim gotuje się od dawna niewypowiedziany żal.
Przyszli wieczorem. Marta usiadła naprzeciwko nas, a Piotr stanął przy oknie, patrząc, jakby za chwilę miał przez nie uciec.
– Nie rozumiem, dlaczego nas od siebie odsuwacie – zaczęła Marta. – Nie chcecie widywać wnuków, a mnie i Piotrka traktujecie z dystansem… Czemu?
– Posłuchaj... – odpowiedziałam, próbując zebrać myśli. – Były sprawy, które nigdy nie zostały wyjaśnione. My swoje przeszliśmy, a wy… wy po prostu zostawiliście nas, kiedy najbardziej was potrzebowaliśmy.
Piotr spojrzał na mnie z bolesnym zdziwieniem.
– Mamo, o czym ty mówisz?! Dawno temu przeprosiliśmy. Ile razy mam cię przepraszać?!
Staszek, który dotąd milczał, podniósł głos.
– Przeprosiliście, tak. Ale przeprosiny nie zmażą wszystkiego. Pamiętasz, jak zniknąłeś na te wszystkie lata, zostawiając nas samych z problemami? A ty, kiedy wyjechałaś na studia, jakbyśmy nie byli wam potrzebni? Byliśmy wtedy w trudnej sytuacji, a wy… zrobiliście po prostu to, co chcieliście. Jakbyśmy nic dla was nie znaczyli.
Marta spuściła wzrok, a po jej twarzy przemknął cień żalu.
– Nie wiedziałam, że to tak bardzo was dotknęło. Myślałam, że chcieliście, żebyśmy żyli własnym życiem.
– Może i chcieliśmy – przyznałam, z trudem utrzymując wzrok na córce. – Ale zamiast porozmawiać, po prostu odsunęliście się od nas. I od tamtej pory, jakoś trudno nam ponownie wam zaufać.
Piotr pokręcił głową, wyraźnie wzruszony.
– Żyłem przez lata w poczuciu winy, naprawdę, ale nie sądziłem, że tak bardzo mnie znienawidziliście.
Mąż odezwał się raz jeszcze, tym razem spokojniej.
– To nie jest nienawiść. To po prostu żal, który przez lata urósł w coś, co trudno wybaczyć.
Ciężar na całe życie
Cisza, jaka zapadła po słowach Staszka, była niemal nie do zniesienia. Dzieci siedziały naprzeciwko nas, próbując zrozumieć, co właśnie się stało. Po ich minach widziałam, że wciąż jeszcze nie rozumieją, jak głęboko nas zranili.
Marta jako pierwsza przerwała ciszę.
– Mamo, nie wiedziałam, że czujesz się tak porzucona... Myślałam, że wspierasz moją decyzję o wyjeździe na studia. Chciałam przecież zrobić coś z moim życiem, zadbać o swoją przyszłość. A ty milczałaś. Ani razu nie powiedziałaś, że cię to boli – powiedziała z żalem w głosie
– Milczałam, bo nie chciałam cię obciążać – odpowiedziałam, patrząc na nią surowo. – Ale wiesz co? Może właśnie powinnam była powiedzieć coś wtedy, zamiast trzymać wszystko w sobie.
Piotr, nadal stojący przy oknie, odezwał się, wzdychając głęboko.
– Też czułem się winny. Byłem uparty. Zniknąłem na długie lata i wiem, że się martwiliście, ale byłem wtedy młody. Nie wiedziałem, że będzie to ciężar na całe życie.
Mąż spojrzał na niego zimno, jakby każde jego słowo tylko przypominało mu o tamtych latach.
– Jak myślisz, ile osób skrzywdziłeś swoim „byłem młody”? My nie mogliśmy sobie na to pozwolić, mieliśmy obowiązki. Ty uciekłeś, a nam nie pozostało nic innego, jak zbierać po tobie wszystko, co zostawiłeś – odparł gorzko.
Córka pokręciła głową, nie potrafiąc powstrzymać łez.
– Więc dlatego trzymacie nas na dystans? Dlatego wnuki ledwo was znają? Chcecie karać wnuki za nasze błędy z przeszłości?!
Słowo „kara” aż dźwięczało w powietrzu. Nie chciałam tego przyznać, nawet przed sobą, ale przecież była w tym część prawdy. Ten żal, który tak długo gromadziliśmy, przemienił się w coś, co skutecznie trzymało nas od nich z daleka.
– My nie karzemy – odpowiedziałam w końcu cicho. – My po prostu nie potrafimy zapomnieć.
Syn spojrzał na mnie, a w jego oczach pojawiła się determinacja, jakiej dawno w nim nie widziałam.
– Dobrze, mamo. Skoro nie potraficie zapomnieć, to my musimy nauczyć się z tym żyć.
I zanim zdążyłam odpowiedzieć, wstał i wyszedł. Marta, ocierając łzy, ruszyła za nim, zostawiając nas w naszym własnym milczeniu i przygnębiającym poczuciu, że coś bezpowrotnie straciliśmy.
Trzymałam to w sobie, jak truciznę
Mijały dni, odkąd pamiętnej kłótni. Wróciło to znajome uczucie pustki. Zawsze sądziłam, że może jeszcze uda się jakoś naprawić te więzi, ale nasza ostatnia rozmowa przyniosła bolesną prawdę. Po tylu latach, po tylu niewypowiedzianych pretensjach i gniewie, trudno było zbudować coś trwałego.
Jednak pewnego dnia zadzwoniła córka. Jej głos brzmiał spokojniej, nieco dojrzalej.
– Chciałabym, żebyśmy się spotkały, ale… bez pretensji i bez wymówek. Tylko ty i ja. Może nie uda nam się zbudować tego, co kiedyś, ale... nie chcę, żebyśmy się nienawidziły – powiedziała cicho, a ja słyszałam w jej głosie to samo zmęczenie, które i mnie towarzyszyło.
Zgodziłam się, choć nie miałam złudzeń, że ta rozmowa całkowicie naprawi nasze relacje. Marta przyjechała dwa dni później. Usiadłyśmy w kuchni, między nami unosiła się cisza. W końcu się odezwałam.
– Wiesz… To nie było sprawiedliwe. Może się myliłam, że przez tyle lat nie umiałam tego z siebie wyrzucić. Chciałam, żebyście widzieli, że my też mamy swoje żale. Ale nic nie zrobiłam, tylko trzymałam to w sobie, jak truciznę.
Marta pochyliła głowę, patrząc na swoje dłonie, splecione na stole.
– Może byłam za młoda, żeby zrozumieć, jak ważna jest rozmowa – przyznała z żalem. – Ale teraz… teraz chcę, żeby moje dzieci nie czuły nigdy takiego żalu. Może ty i tata nie będziecie częścią ich życia w taki sposób, jak bym chciała, ale ja spróbuję nauczyć ich, że rodzina może być miejscem wsparcia.
Przytaknęłam, czując, że obie chcemy tego samego, nawet jeśli nasze ścieżki są teraz inne.
– Tego ci życzę – odpowiedziałam z łagodnym uśmiechem. – Zrób to, czego myśmy nie potrafili.
Po tej rozmowie poczułam dziwną ulgę, jakby ten ciężar, który nosiłam przez lata, w końcu zaczął topnieć.
Marta i Piotr nie prosili nas już o pomoc. Pojawiali się w odwiedziny rzadziej, ale kiedy przyjeżdżali, przynajmniej wiedziałam, że nie oczekują niczego ponad to, co mogliśmy im dać. Nasze wnuki, choć nie spędzały z nami każdej soboty, zawsze przynosiły ze sobą radość.
Helena, 66 lat