„Nie brałam na poważnie bajek opowiadanych przez ciotkę, bo to zwykłe zabobony. Za brak wiary szybko dopadła mnie kara”
„Sądziłam, że ciotka mrugnie okiem – przecież nie rozmawiała z dzieckiem, ale z dorosłym człowiekiem. Jednak jej wyraz twarzy był poważny. Nagle poczułam w sobie iskrę buntu. Postanowiłam więc, że wyślizgnę się w nocy i pójdę pod ten słynny modrzew”.

- Listy do redakcji
Od najmłodszych lat byłam zafascynowana starymi opowieściami. Zawsze przyciągały mnie tradycje różnorodnych ludów i epok. Nic dziwnego, że gdy dorosłam, postanowiłam podjąć studia na kierunku kulturoznawstwa. Na drugim roku studiów mieliśmy za zadanie przygotować esej na temat przesądów i wierzeń, które nadal są żywe... Udało mi się zgromadzić prawie wszystkie potrzebne mi dane.
Jako dodatek do mojej pracy miała posłużyć historia opowiedziana przez moją ciotkę, która mieszka w jednej z wiosek niedaleko Łańcuta. Odezwałam się do niej na początku lutego, zapytałam, czy mogę odwiedzić ją podczas przerwy semestralnej. Bardzo się ucieszyła.
Kiedy dotarłam na miejsce, nie mogłyśmy się nagadać. Nie widziałam jej chyba od dwóch lat. Drugiego dnia, podczas śniadania, oznajmiłam główny cel mojej wizyty.
– Pamiętam, ciociu, że kiedy byliśmy jeszcze dzieciakami, to znaczy ja i Janek, często opowiadałaś nam taką przerażającą historię.
– O Jagusi, która miała dziecko z dziedzicem? – przypomniała sobie ciocia.
– Tak, dokładnie o niej. Chciałabym zanotować tę opowieść na potrzeby pracy semestralnej. Czy mógłbyś mi ją, ciociu, jeszcze raz opowiedzieć dokładnie?
Kiedy wieczorową porą usiadłam z ciocią obok kominka, w którym płomienie głośno syczały, poczułam, jakby czas się cofnął. Znowu byłam ośmioletnim dzieckiem.
Nagle zaczęły wracać stare wspomnienia... Przyglądałam się cioci, która wydawała się o kilka lat młodsza. Tak jak kiedyś, usiadła przy stole, a jej twarz oświetlały światła i cienie tańczące na płomieniach kominka. Jej drobne, spracowane dłonie nieustannie poprawiały koronkowy obrus. Tym razem, gdy zaczęła opowiadać, włączyłam dyktafon, aby nie przegapić ani jednego słowa jej historii.
Przed śmiercią zdążyła jeszcze wykrzyczeć klątwę
Jagusia była na skraju śmierci, podobnie jak jej nienarodzone dziecko, które nie miało szansy przywitać się z tym światem. Stała przywiązana do słupa, otoczona przez milczących mieszkańców wioski. Jeden z oprawców zerwał z Jagusi koszulę. Kolejny ogłosił, że poleceniem pani z Łańcuta, dziewczyna za swoje konszachty z diabłem zostanie ukarana na oczach społeczności.
Planowano wymierzyć jej pięćdziesiąt uderzeń batem, gdy wiadome było, że po trzydziestu ciosach skóra zaczynała oddzielać się od kości, a po czterdziestu nawet dorosły mężczyzna tracił przytomność. A przecież uwiązali do słupa kobietę w ciąży! Widzowie obserwowali scenę ze zgrozą, ale w milczeniu, sparaliżowani strachem. Nie byli przyzwyczajeni do buntu. Wszystkim było wiadomo, że dziedziczka wybierała dla swojego synka najładniejsze dziewczyny, które widziała na polu czy we wsi. Gdy jedna z nich zaszła w ciążę, wyganiała ją, dając trzy złote monety na odchodne. Jagusia jednak nie chciała odejść i mówiła wszystkim o krzywdzie, którą jej wyrządził dziedzic. W odpowiedzi na to dziedziczka oskarżyła dziewczynę o czary i skazała ją na chłostę...
Po szóstym ciosie Jagusia ledwie oddychała, cała pokryta krwią. Mimo to w ostatniej chwili wykrzyczała klątwę, której nauczyła ją matka chrzestna. Parę tygodni później, na skrzyżowaniu dróg blisko naszej wsi, karoca z matką i synem powracała z Krakowa. Wtedy na ich drodze pojawiła się tajemnicza postać dziewczyny. Ta straszna istota złapała za cugle koni idących na czele i tak mocno je ścisnęła, że przerażone zwierzęta nawet nie zdołały wydać z siebie dźwięku. Stangret, który siedział na koźle, nagle zamienił się w kamień i z hukiem runął na pobocze drogi.
– Nadszedł czas na waszą karę! – wykrzyknęła upiorna postać o głosie, jakby dochodzącym z czeluści piekła, donośnym i gromkim. – Już nigdy więcej niesprawiedliwości czynić nie będziecie!
Spadkobierczyni i jej syn przestraszeni próbowali uciec z powozu, ale drzwi nie chciały się otworzyć. Kiedy tak desperacko starali się wydostać z wnętrza obitego złoceniami, nie dostrzegli nawet, że droga pod nimi nagle się zapadła, a młoda kobieta silnym ruchem skierowała konie i powóz do podziemnego świata. Wszystko to zdarzyło się w mgnieniu oka.
Od tamtego zdarzenia w okolicy wysokiego modrzewia stojącego na skrzyżowaniu dróg co pewien czas słychać lamenty i wołania z głębin ziemi – prośby o przebaczenie grzechów oraz uwolnienie dziedziczki i rozwiązłego młodzieńca. Ich głosy są najmocniejsze, gdy księżyc na niebie najciemniejszy. Ale w takich momentach lepiej unikać starodawnego modrzewia, ponieważ osoby, które na swoim koncie mają grzechy, na swojej ścieżce spotykają Straszną Panienkę. Ta z kolei porywa ich do piekła na wieczną karę.
Uderzył batem konia i popędził w stronę wioski
– Przypominam sobie, jak dawniej ostrzegałaś mnie i brata, abyśmy nie spacerowali pod modrzewiem podczas bezksiężycowej nocy – powiedziałam cioci, gdy skończyła opowieść. – Byliśmy tak przerażeni, że nie myśleliśmy nawet o nocnych wyprawach.
– Nadal ostrzegam. Już jest ciemno, na niebie widać jedynie cienki sierp, a jutro księżyc będzie w nowiu. Najlepiej nawet nie patrzeć w tamtą stronę, tylko odmówić „Zdrowaś Mario” i szczelnie zamknąć okna. Musisz wiedzieć, że Straszna Panienka czasem spaceruje drogą obok lasu. Lepiej, abyś nie przyciągała jej uwagi. Nikt nie jest niewinny, prawda?
Sądziłam, że ciotka mrugnie okiem – przecież nie rozmawiała z dzieckiem, ale z dorosłym człowiekiem. Jednak jej wyraz twarzy był poważny. Nagle poczułam w sobie iskrę buntu. Od dawna nie wierzyłam już w duchy i moje postrzeganie świata stało się bardziej racjonalne. Postanowiłam więc, że wyślizgnę się tej samej nocy, przejdę pod modrzew, zerwę z niego drobną gałązkę i przyniosę ją mojej ciotce jako dowód, że żadne zjawy nie istnieją (mimo że jej opowieść nadal mi się podobała).
Pamiętam, że kiedy jedynie o tym rozmyślałam, ciocia jakość tak spojrzała na mnie przez przymrużone oczy, jak gdyby chciała zadać pytanie: „A co ty tam kombinujesz, kochanie?”.
Gdy nadszedł zmrok, wstałam z łóżka, zarzuciłam coś na siebie i bezszelestnie dotarłam do przedpokoju. Tu nałożyłam płaszcz i założyłam buty. Następnie delikatnie nacisnęłam na klamkę i otworzyłam drzwi na tyle, aby móc wydostać się na zewnątrz. Mimo że panowała ciemność, znałam trasę jak własną kieszeń. Wystarczyło przejść przez bramkę i skierować się w lewo. Trzysta metrów dalej, na obrzeżach wioski, znajdowało się rozdroże, przy którym rósł starodawny modrzew. Szczerze mówiąc, sceptycznie podchodziłam do myśli, że mógł on mieć kilkaset lat, ale co mi tam, każdy ma prawo wierzyć, w co chce.
We wsi panowała cisza, nawet psy schowały się do swoich budek, zakrywając się wrzuconym do nich sianem. Ciocia na pewno powiedziałaby, że zrobiły to z lęku przed duchem, ja jednak sądziłam, że z powodu zimna. Wkrótce dotarłam do miejsca, gdzie rósł modrzew. W nocy, na tle ciemnego lasu, od którego dzieliły go dziesiątki metrów, robił naprawdę niespotykane wrażenie. Łatwo w takich warunkach uwierzyć w istnienie zjaw, które pokazują się żywym, aby ich ostrzec lub ukarać za ziemskie występki. Kontemplując to wszystko, byłam już gotowa zerwać kawałek gałęzi, kiedy nagle potknęłam się i upadłam. Głową uderzyłam o jakiś korzeń, co na chwilę mnie oszołomiło.
Poczułam, jak do mojej świadomości dociera pijacka pieśń i skrzypienie kół wozu, jadącego drogą. Podnosząc się z ziemi, dostrzegłam na wozie pijanego mężczyznę. Trzymał butelkę w ręku i entuzjastycznie wyśpiewywał obsceniczny utwór. Gdy podniosłam się na nogi, krzyknęłam do pijaka, aby przestał, bo obudzi innych. Zauważył mnie. Chwilę później porzucił butelkę z alkoholem, wydał z siebie przeraźliwy krzyk, szybko się przeżegnał i smagnął konia po zadzie. Zwierzę natychmiast zaczęło galopować w kierunku wsi, a pijany woźnica zniknął mi z oczu.
W domu mojej cioci pojawiłam się tak bezgłośnie, jak się z niego wcześniej wymknęłam. Kiedy nadszedł kolejny dzień, nie wspomniałam o mojej nocnej przygodzie. Zdecydowałam, że nie ma sensu zaprzeczać istnieniu duchów i nazywać to wszystko nonsensem. Lepsze jest zachowanie w głowie starych wspomnień z dzieciństwa, pełnych emocji i nielogicznych lęków. Po kilku dniach wróciłam do mojego domu. Zakończył się okres przerwy międzysemestralnej, więc zaczęłam opracowywać materiały zgromadzone do mojej pracy rocznej.
Kilka tygodni po powrocie do domu otrzymałam list od cioci.
„Droga Anetko – pisała – chciałam podzielić się z tobą jednym z ostatnich wydarzeń, które stanowi kolejny dowód na to, że moja opowieść nie jest wyssana z palca. W zeszłą niedzielę nasz proboszcz ogłosił z ambony wieść o cudownym nawróceniu Leśniaka, którego wszyscy od lat znali jako pijaczynę, lenia i obiboka. Był on prawdziwą zmorą naszej wsi przez wiele lat. Niepokoił swoimi czynami sąsiadów, nie wspominając nawet o jego żonie i dwójce dzieci, które miały z nim krzyż pański... Jakiś czas temu wracał z sąsiedniej wioski, gdzie był z kumplami na popijawie. Kiedy przejeżdżał obok modrzewia, ukazała mu się postać. Następnego dnia już o świcie pijak popędził do proboszcza, zapewniając, że Straszna Panienka ukazała mu się na drodze. Mówił, że krzyknęła na niego, ostrzegając, że jeśli się nie zmieni, to czekają go męki. Błagał o pokropienie go święconą wodą. Potem zobowiązał się publicznie w czasie mszy świętej do rzucenia alkoholu. I jak się okazało, podczas mszy Leśniak wyszedł przed tłum, zbliżył się do ołtarza i publicznie złożył przyrzeczenie przed Bogiem... Jest jeszcze jedna przyczyna napisania tego listu. Widziałam na twojej twarzy pewne wątpliwości co do prawdziwości moich słów. Mam nadzieję, że ten list ostatecznie przekona cię do historii o Strasznej Panience”.
Małgorzata, 21 lat