Reklama

Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęłam się oszukiwać. Może wtedy, gdy po raz pierwszy powiedział, że mnie kocha. Albo jeszcze wcześniej, gdy czekałam na niego w hotelowym pokoju, patrząc przez okno na obcych ludzi, którzy mieli normalne życie. Ja miałam tylko jego. Na chwilę. Raz w miesiącu. I wtedy wydawało mi się, że to wystarczy.

Reklama

Mam dwadzieścia osiem lat, pracuję w agencji reklamowej. Mam znajomych, mieszkanie, czasem chodzę na jogę. Z zewnątrz wszystko wygląda normalnie. Ale nikt nie wie, że moje serce od lat bije tylko dla Marka – mężczyzny, który każdego wieczoru wraca do domu, do żony i dzieci. Nie do mnie.

Nie planowałam tego. On był miły, czarujący, inteligentny. Spotkaliśmy się na konferencji, rozmawialiśmy długo, śmialiśmy się. Wiedziałam, że jest żonaty, ale wmawiałam sobie, że to nic nie znaczy. Że przecież to tylko flirt, tylko chwila. Że nie pozwolę sobie na więcej. Pozwoliłam. I teraz jestem tu, zawieszona między jego słowami a jego milczeniem. Między nadzieją a rozsądkiem. Między tym, co czuję, a tym, co wiem.

Coś mi wypadło

Czekałam w naszym hotelowym pokoju. Pokój 312. Ten sam od dwóch lat. Pachniało świeżą pościelą i rozgrzanym drewnem mebli. Godzina mijała za godziną, a jego nie było. Sprawdziłam telefon – żadnej wiadomości. W końcu usłyszałam zamek. Marek wszedł bez słowa, ze zmęczonymi oczami. Uśmiechnął się blado.

– Przepraszam. Zebrało się zebranie, nie mogłem się wyrwać – powiedział cicho.

– Jasne. Zebranie. W sobotę wieczorem? – spojrzałam na niego zbyt ostro, sama czując, jak w gardle rośnie gula.

Usiadł na łóżku, jakby chciał uciec przed rozmową.

– Natalia, proszę...

– Nie. Nie mów znowu, że to skomplikowane. Wiem, że masz rodzinę. Wiem o Annie. Ale ja... ja nie mam już siły być tą drugą – wyrzuciłam z siebie, głos mi zadrżał.

Spojrzał na mnie, ale nie powiedział nic. Patrzył gdzieś za okno, jakby liczył samochody na parkingu.

– Chciałabym, żebyś w końcu był tylko mój – powiedziałam ciszej, niż planowałam.

Milczał. Jego cisza bolała bardziej niż jakiekolwiek słowa. Bo w tej ciszy był strach. Niezdecydowanie. Tchórzostwo.

Czy ty mnie w ogóle kochasz? – zapytałam, chociaż wiedziałam, że odpowiedź niczego nie zmieni.

– Kocham – wyszeptał. Ale nie ruszył się. Nie podszedł. Nie objął mnie.

Wtedy zrozumiałam. On mnie kocha tylko wtedy, kiedy to nie burzy jego świata.

Rozmowa z Julią

– I co, znowu przyszedł po dwudziestej, z tekstem, że „miał zebranie”? – Julia popatrzyła na mnie znad parującej kawy i uniosła brew.

Siedziałyśmy w naszej ulubionej kawiarni. Julia miała na sobie luźny sweter i zero cierpliwości do mojego wiecznego „ale może tym razem to coś znaczyło”.

– Mówił, że mnie kocha. I że nie może nic zmienić... jeszcze. – Zerkałam przez okno, jakby deszcz za szybą mógł dać mi odpowiedź, której potrzebowałam.

– Natalia, on cię nie kocha. Kocha komfort życia, które ma – powiedziała bez cienia emocji. – I bardzo nie chce z niego rezygnować.

Zabolało. Ale to nie było nic nowego.

– To dlaczego wciąż wraca? Dlaczego mówi, że mnie kocha? – szepnęłam, walcząc ze ściśniętym gardłem.

– Bo ty w to wierzysz. Bo to mu się opłaca. Bo wie, że nie pójdziesz dalej, dopóki on sam cię nie zostawi.

– Nieprawda – odpowiedziałam odruchowo. Ale nawet dla mnie to brzmiało jak kłamstwo.

Julia westchnęła. Położyła dłoń na mojej.

– Wiem, że to boli. Ale on cię nie wybierze. Gdyby miał to zrobić, już dawno by to zrobił. Jesteś tylko jego przystanią. Cichym pokojem 312 raz w miesiącu.

Zamilkłam. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu.

– Nie jestem taka słaba – wymamrotałam w końcu.

– Ale jesteś zakochana – odpowiedziała łagodnie. – A miłość potrafi być najgorszym więzieniem, jeśli trzymasz klucz, ale boisz się go użyć.

Idealny obrazek

Weszłam do restauracji tylko dlatego, że padał deszcz. Przemoczona, roztrzęsiona, szukałam schronienia. Kelnerka zaprowadziła mnie do wolnego stolika przy oknie. Zamówiłam herbatę i wyciągnęłam telefon. I wtedy go zobaczyłam. Marek. Trzy stoliki dalej. Z Anką i dwójką dzieci. Śmiał się. Wziął ją za rękę. Pocałował w policzek. Ona nachyliła się do niego, coś szepnęła. Starszy chłopiec rzucił jakimś żartem, wszyscy wybuchnęli śmiechem. Idealny obrazek rodziny z folderu reklamowego.

Zamarłam. Herbata stygnęła. Ja się topiłam. „To niemożliwe” – powtarzałam w myślach, ale serce już wiedziało. Tak właśnie wygląda prawda. Wyszłam. Szłam bez celu, aż dotarłam do mieszkania. Zdjęłam buty, usiadłam na podłodze. Wysłałam mu wiadomość: „Widziałam cię dziś. Chyba wszystko już wiem.” Telefon zadzwonił po minucie. Marek.

– Natalia, poczekaj... To nie tak, jak myślisz.

– A jak? – zapytałam chłodno. – Bo z mojej perspektywy wyglądało to jak idealna rodzina. Taka, która, jak zawsze mówiłeś, że już nie istnieje.

Nie chciałem cię ranić. Naprawdę.

– A co myślałeś? Że wystarczy mówić „kocham” i można mieć wszystko?

Po drugiej stronie zapadła cisza. I ta cisza powiedziała mi więcej niż wszystkie jego obietnice przez ostatnie lata.

Wszystko było iluzją

Nie odbierałam od niego. Telefon wibrował przez kilka dni, aż w końcu ucichł. Zamiast tego leżałam na kanapie, wpatrując się w sufit. Albo w ściany. Albo w nic. Czas przestał mieć znaczenie. W końcu sięgnęłam po stary pendrive, który kiedyś nazwał „naszym skarbem”. Tam były zdjęcia z naszych weekendów – Zakopane, Mazury, Praga. Zatrzymane momenty, w których wyglądał, jakby mnie kochał. W których ja wierzyłam, że to coś znaczy.

Zatrzymałam się na zdjęciu z gór. Staliśmy razem na tle jeziora, on z ręką na moich plecach, śmiałam się, miałam czerwony nos od zimna. To był jeden z najpiękniejszych dni w moim życiu. Później przypomniałam sobie dzień, gdy miał przyjechać. Czekałam gotowa, zrobiona na bóstwo. Napisał godzinę przed spotkaniem: „Muszę zostać w domu. Nie dam rady.” Pamiętam, jak wtedy płakałam na podłodze łazienki, ze szminką rozmazaną na policzku. Nie zadzwonił wtedy. Nawet nie spytał, czy wszystko okej.

Patrzyłam na jego wiadomości – setki. „Tęsknię”, „Kiedy znowu się zobaczymy?”, „Jesteś jedyna”. I pod nimi ja – naiwna, pełna czułości, z każdym razem gotowa czekać. Aż zostawi. Aż wybierze mnie. Ale on nie miał nigdy zamiaru niczego zostawiać. Ja byłam tylko chwilą, którą można schować w szufladzie. Zrozumiałam, że to nie on mnie okłamywał najbardziej. To ja przez lata karmiłam się iluzją, którą sama stworzyłam.

Ostatnie spotkanie

Zadzwonił domofon. Spojrzałam przez wizjer. Marek. Zbyt chudy, z podkrążonymi oczami. W ręku trzymał papierową torbę z kawiarni, w której lubiłam ciastka z malinami.

Nie wiedziałem, czy mnie wpuścisz – szepnął, gdy otworzyłam. – Musiałem cię zobaczyć.

Usiadł na brzegu kanapy, jakby bał się naruszyć ciszę, która przez ostatnie dni wypełniała moje mieszkanie.

– Przyniosłem ci to – podał mi torbę. – Wiem, że lubisz. I chciałem... pożegnać się.

Patrzyłam na niego długo. Tyle razy wyobrażałam sobie ten moment. Że się rozpłaczę. Albo uderzę go w twarz. Ale teraz... czułam tylko zmęczenie.

– Pożegnać się? – powtórzyłam cicho.

– Tak. Nie chcę cię już ranić. Nie umiem tego poukładać. Chciałem wierzyć, że kiedyś wszystko się ułoży...

– A ja nie chcę być kimś w jeden weekend w miesiącu – przerwałam mu spokojnie. – Kimś, kogo wstydzi się ze mną pokazać.

Milczał. Wreszcie powiedział:

– Nie potrafię cię przestać kochać.

– Ale potrafisz bez problemu do niej wracać – odpowiedziałam i poczułam, jak gardło ściska mi żal i złość.

Wstał. Pomału, bez słów. Jeszcze przez chwilę patrzył na mnie, jakby chciał coś zapamiętać. Potem wyszedł. Zostałam sama.

Nie będę więcej tą drugą

Minęły trzy miesiące. Marek już się nie odezwał. Ani razu. I dobrze. Gdybym znowu usłyszała jego głos, może wszystko by wróciło. Te jego „tęskniłem”, jego oczy, jego zapach... Iluzja. Zbudowana z pustych obietnic i cichych kłamstw. Czasem nadal tęsknię. Ale nie za nim. Za tą wersją mnie, która wierzyła, że to wszystko ma sens. Za tamtym latem w górach, kiedy przez chwilę czułam się kochana. Za naiwnością, która pozwalała mi marzyć bez lęku.

Zdarza mi się spojrzeć na pary na ulicy i zastanawiać się, ile z nich to takie „moje historie”. Kobiety, które czekają. Które słyszą: „jeszcze nie teraz, to skomplikowane, nie chcę cię skrzywdzić”. Tyle że to właśnie te słowa ranią najbardziej. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś zaufałabym mężczyźnie. Nie wiem, czy potrafię. Ale jedno wiem na pewno: nie chcę już być kobietą, która czeka w hotelu z numerem 312.

Natalia, 28 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama