„Nie chciałam być ciężarem, ale córka przyjęła mnie pod swój dach. Niestety zięć mnie godnie nie ugościł”
„Zaczęłam chodzić ciszej. Zakładałam miękkie kapcie, żeby, nie daj Boże, nie stukać. Nie włączałam radia, chociaż w domu zawsze miałam jakieś dźwięki wokół siebie. Nikt mi nic nie mówił, ale czułam, że najlepiej będzie, jeśli będę jak najrzadziej przypominać, że tu jestem. To nie był mój dom”.

- Redakcja
Kiedy lekarz powiedział mi, że operacja kolana się udała, poczułam ulgę – przez chwilę. Potem spojrzałam na moją starą torbę podróżną, leżącą w kącie szpitalnej sali i pomyślałam: „Co dalej?”. Wiedziałam, że sama sobie nie poradzę. Schody w moim bloku są zbyt strome, a ja ledwo stawałam na nodze. To Aneta nalegała:
– Mamo, nie wygłupiaj się. Przeniesiesz się do nas na kilka tygodni. Marek ci pomoże, dzieciaki cię polubią…
Nie mam już dzieciństwa w głosie, mam w nim tylko to chrobotliwe „hm”, które wydaje się, kiedy się nie chce dłużej dyskutować. Zgodziłam się, ale w środku czułam, że robię krok w stronę obcości. Zanim wzięli mnie do ich samochodu, spojrzałam na moje mieszkanie – szare tapety, trochę wyblakły dywan, stara kuchnia pachnąca kawą i płynem do naczyń. To wszystko było moje. Znałam każdy skrzypiący kawałek podłogi, wiedziałam, jak słońce wpada rano do kuchni. Teraz miałam to zostawić.
– To tylko kilka tygodni – powtarzała Aneta.
Po drodze próbowałam nie okazywać smutku. Czułam wdzięczność, że córka mnie przygarnia, ale jeszcze mocniej bałam się, że stanę się ciężarem. Każdy zakręt na tej trasie do ich domu przypominał mi, że oddalam się od swojego rytmu życia. Kiedy weszłam do mieszkania Anety i Marka, poczułam obcy zapach – płyn do prania lawendowy, nowoczesne świeczki zapachowe. Nawet czajnik w kuchni brzmiał inaczej. Wzięłam głęboki oddech i pomyślałam: „Bądź wdzięczna i nie przeszkadzaj. To nie twój dom, tylko przystanek”.
Nie wiedziałam, czy to żart
Pamiętam, jak pierwszego ranka obudziłam się w ich domu i przez chwilę nie wiedziałam, gdzie jestem. Zasłony były jaśniejsze niż moje, a zza ściany dochodziło radio nastawione na wiadomości. Wstałam ostrożnie, kolano jeszcze mnie rwało, ale nie chciałam leżeć bezczynnie. Ubrałam szlafrok i poszłam do kuchni, myśląc, że zaparzę sobie herbatę. Chciałam zająć jak najmniej miejsca w ich rytmie dnia. Na stole leżały czyjeś klucze i jakieś dokumenty, zmywarka była uchylona, ale nie wiedziałam, czy już była włączona, więc nie dotykałam. Wzięłam kubek z półki, starając się zrobić to bezszelestnie i właśnie wtedy do kuchni wszedł Marek. Zatrzymał się w drzwiach, spojrzał na mnie i powiedział:
– O, dziś ruch w interesie. Szklanka sama się nie umyła?
Zamrugałam, nie wiedząc, czy to niewinny żart, czy prawdziwy przytyk.
– Zaraz, tylko… kolano jeszcze mnie trzyma – powiedziałam, czując, jak twarz mi czerwienieje.
– Oj tam, oj tam. Ja po siłowni też cierpię, a nikt mi nie współczuje – rzucił z tym swoim uśmiechem, który bardziej mroził, niż rozluźniał.
Zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, weszła Aneta. Ubrała się już do pracy, pachniała tym swoim perfumami, co zawsze mnie dusiły, choć nigdy jej tego nie mówiłam.
– Mamo, nie przejmuj się – powiedziała, zerkając na mnie przez ramię. – On tak zawsze żartuje. Zresztą Marek ci przecież pomaga, prawda?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Skinęłam tylko głową. Aneta sięgnęła po torbę, pocałowała mnie w czoło, jakby z rozpędu, i wyszła. Marek jeszcze coś mamrotał pod nosem, ale udawałam, że nie słyszę. Zostałam sama. Herbata stała zimna, a ja miałam wrażenie, że jestem nie na miejscu. Tego dnia nie próbowałam już nawet siadać przy stole. Usunęłam się do swojego pokoju, jak tylko usłyszałam, że wychodzą.
Nie miałam siły płakać
Zaczęłam chodzić ciszej. Zakładałam miękkie kapcie, żeby, nie daj Boże, nie stukać. Nie włączałam radia, chociaż w domu zawsze miałam jakieś dźwięki wokół siebie. Zastanawiałam się, czy mogę zostawić kubek w zlewie, czy lepiej od razu go umyć. Nikt mi nic nie mówił, ale czułam, że najlepiej będzie, jeśli będę jak najrzadziej przypominać, że tu jestem. To nie był mój dom. To było miejsce, gdzie chwilowo mnie tolerowano i każda godzina przypominała mi o tym, że wkrótce powinnam się wynieść. Tylko jeszcze nie wiedziałam, kiedy będę mogła to zrobić.
Każdy dzień wyglądał podobnie. Budziłam się wcześnie, zanim oni wstali i czekałam, aż minie poranny harmider. Kiedy wychodzili do pracy, w domu zapadała cisza, której wcale nie lubiłam. Nie włączałam radia, nie gotowałam niczego z zapachem, by nie zostawiać po sobie śladów. Nawet herbatę parzyłam w tym samym kubku, który chowałam w szafce, żeby nie stał na wierzchu. Po tygodniu zaczęłam czuć się jak ktoś przemykający bokiem, jakbym miała prawo tylko do powietrza. Zauważyłam, że chodzę wolniej i ciszej niż zwykle, jakbym mogła przeszkodzić komuś samym swoim ruchem. Pewnego popołudnia Aneta usiadła ze mną przy stole z filiżanką herbaty.
– Może bym już wróciła do siebie, co? – zapytałam, patrząc w kubek, nie na nią.
– Mamo, przecież kolano jeszcze musi wydobrzeć. Po co się tak spieszysz?
– Nie chcę być kłopotem – odparłam cicho.
– Znowu to samo. Przesadzasz. Marek się śmieje, to od razu myślisz, że cię tu nie chce? – westchnęła i wstała, jakby temat był zamknięty.
Zostałam z poczuciem, że mówiłam do ściany. Nie chciałam się żalić, więc zamilkłam. Zrozumiałam, że dla niej łatwiej jest udawać, że wszystko jest w porządku. Tamtego wieczoru długo leżałam w łóżku, patrząc w sufit. Czułam, że w tym domu muszę być prawie niewidzialna, bo tylko wtedy nikt nie ma do mnie pretensji. Leżałam w łóżku, nie mogąc zasnąć. Kolano bolało mniej, ale za to myśli dokuczały mi bardziej. W pokoju było duszno. Otworzyłam lekko okno i usłyszałam, że ktoś chodzi po kuchni. Rozpoznałam głos Marka. Mówił szybciej niż zwykle, z takim nerwem, który pojawia się, gdy człowiek już nie udaje.
– Ile to jeszcze potrwa? Cały dzień cisza, jakbyśmy klasztor prowadzili.
Zamilkł na chwilę. Potem cicho odezwała się Aneta:
– Marek, daj spokój. To tylko kilka tygodni.
– To długo. A ja nie chcę mieć w domu jakiejś pensjonariuszki.
– Znowu zaczynasz…
Ich rozmowa urwała się nagle, może ją przerwali, może po prostu nie chcieli mówić dalej. A może zorientowali się, że ściany nie są takie grube, jak myślą. Położyłam głowę na poduszce. Nie płakałam. Nie miałam na to siły. Czułam tylko coś, co przypominało ciężar. Cichy, mocny, pewny. Myśl, która nie chciała odejść. Trzeba wrócić. Bez względu na kolano, ból, wygodę. Po raz pierwszy naprawdę nie miałam już złudzeń, że ten dom może być także mój.
Poczułam ulgę, ale i żal
Następnego ranka w kuchni pachniało świeżym chlebem. Marek siedział przy stole, przeglądał coś w telefonie. Aneta kroiła warzywa do kanapek. Usiadłam powoli, starając się nie zaskrzypieć nawet krzesłem.
– Anetko – zaczęłam spokojnie – jutro zadzwonię do sąsiadki. Może pomoże mi się spakować.
Córka zatrzymała nóż w powietrzu.
– Ale… przecież jeszcze nie możesz sama…
– Mogę – przerwałam jej łagodnie. – Wolę być sama, niż przeszkadzać.
Nie spojrzałam na Marka, ale kątem oka zobaczyłam, jak wzruszył ramionami i wyszedł z kuchni. Aneta odłożyła nóż i westchnęła.
– Mamo, zrobisz, jak chcesz. – Powiedziała to cicho, bez złości, ale i bez zachęty, żebym koniecznie została.
Nie było protestów, ani zapewnień, że przesadzam. To mnie zabolało bardziej niż słowa Marka. Po śniadaniu wróciłam do pokoju i usiadłam na brzegu łóżka. Z jednej strony poczułam ulgę, jakby ktoś zdjął ze mnie ciężar. Z drugiej – żal, bo wiedziałam, że wracam nie do wolności, lecz do ciszy, którą znałam aż za dobrze. Wieczorem spakowałam część rzeczy do torby, a resztę zostawiłam na jutro. Czułam się spokojna, choć ten spokój był raczej poddaniem się niż radością.
Nie wiedziałam, czy dam radę
Droga do domu była krótka, ale dłużyła mi się, jakby każdy zakręt przypominał, co się wydarzyło. Sąsiadka pomogła mi wejść na górę i rozpakować torbę. Potem zrobiła herbatę, zostawiła parę słów otuchy i poszła. Zostałam sama. Usiadłam na kanapie. W pokoju panowała cisza inna niż tam – swojska. Zza okna słychać było gołębie na parapecie, a gdzieś w ścianie buczała stara lodówka. Zapach płynu do naczyń, który lubiłam. Mój ulubiony koc, jeszcze pachnący moim proszkiem do prania.
Przeszłam się powoli po mieszkaniu. Zatrzymywałam wzrok na meblach, które znałam od lat. Tu nie musiałam uważać, czy ktoś mnie słyszy. Nikt nie patrzył z ukosa, nikt nie zadawał pytania, którego unikałam. Nie wiedziałam, czy dam radę. Kolano wciąż doskwierało, a ręce drżały, gdy trzymałam kubek. Ale nie musiałam tłumaczyć, dlaczego siedzę bez słowa. Wieczorem zadzwonił telefon.
– Mamo, dojechałaś bezpiecznie? – zapytała Aneta. Jej głos był cichy, niepewny.
– Dobrze. Dziękuję. I nie martw się, naprawdę – odpowiedziałam spokojnie.
Rozłączyłam się i odłożyłam telefon. Przez chwilę patrzyłam w okno. Nie czułam ulgi ani rozczarowania. Po prostu byłam tam, gdzie nikt nie musiał mnie znosić. Wieczorem zrobiłam sobie herbatę, taką jak lubię – mocną, z plasterkiem cytryny. Usiadłam na kanapie, trzymając kubek oburącz, żeby nie drżał. W pokoju panował spokój, którego nikt nie zakłócał. Patrzyłam przed siebie, na półkę z książkami, których nie czytałam od miesięcy. Wiedziałam, że jestem znowu sama. Ale tym razem samotność nie była zaskoczeniem. Przyszła spokojnie, bez słowa. Wpuściłam ją do środka i pozwoliłam się rozgościć.
Nie czułam złości na Anetę. Czułam raczej coś bliższego rezygnacji. Zrozumiałam, że nasza bliskość, którą kiedyś miałyśmy, została gdzieś w przeszłości. Teraz było tylko uprzejme zainteresowanie i szybkie rozmowy, które niczego nie naprawiały. Czasem trudno rozpoznać, kiedy człowiek przestaje być dla kogoś ważny. Nie wtedy, gdy pojawia się kłótnia, ale wtedy, gdy przestaje się o kogoś martwić, gdy łatwiej się milczy, niż słucha. Siedziałam długo, zanim wstałam, by zgasić światło. I kiedy zasunęłam zasłony, pomyślałam tylko, że samotność boli mniej niż obojętność.
Janina, 66 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Kupuję tylko produkty z promocji i nie mam już siły się z tym kryć. Wstyd powinno temu, kto śmieje się z biedy”
- „Żona wyliczała mi łyżeczki cukru i dzieliła na pół tabletki do zmywarki. Jej oszczędności wykończą nasze małżeństwo”
- „Znicz na grobie męża zgasł tuż po zapaleniu, a to zły znak. To, co stało się potem, przewróciło mój świat do góry nogami”