Reklama

Reklama

Wszystko było na jej głowie

Moja mama to był prawdziwy tytan pracy. Nigdy nie widziałam, żeby choć przez chwilę odpoczywała. Nie mogę sobie przypomnieć, żebym kiedykolwiek zastała ją leżącą w łóżku. Gdy ja i moi dwaj bracia kładliśmy się spać, ona jeszcze krzątała się po domu, a kiedy rano otwierałam oczy, mama od dawna była już na nogach, a w całym mieszkaniu unosił się cudowny aromat pieczonego, drożdżowego ciasta...

Nasz niewielki, pozbawiony światła dom nigdy nie miał skazy. W aneksie kuchennym co dnia coś smakowitego bulgotało w garnkach, parkiety kusiły połyskiem, ciuchy pięknie pachniały, były wyprasowane i starannie poukładane. Mamusia zajmowała się nawet prasowaniem kokardek do moich warkoczy!

Tata harował po zmroku, więc dnie spędzał w łóżku, odsypiając. Mama zawsze miała pełne ręce roboty: od pierwszych wiosennych dni grzebała w ziemi na ogródku, który mieliśmy tuż obok wieżowca, w lecie i na jesieni dźwigała plony, a potem obierała, kroiła, gotowała i pakowała do słoików. Sama znosiła je po schodach do piwnicy, bo tacie zazwyczaj brakowało chęci, żeby jej pomóc, a na koniec pedantycznie ustawiała jeden obok drugiego na regałach.

Każdy słoik ozdabiała własnoręcznie wypisaną etykietką, chociażby w stylu „Pigwowiec '86”. Kiedy już skończyła porządki, gotowanie i czyszczenie, zaszywała się za wiekowym regałem, by przerabiać używane kiecki od sąsiadek, przyduże suknie oraz stare portki z czasów matek i ciotek.

Zobacz także

– Mamo, spójrz na mój rysunek! – podlatywałam do stukoczącej maszyny do szycia, szarpiąc ją za rękaw. – Popatrz tylko, jakie to śliczne!

Mama spoglądała na rysunek, lecz myślami była gdzieś daleko. Potakiwała i wzdychała:

– Cudowne, Gosiu, naprawdę przepiękne.

Ale ja doskonale zdawałam sobie sprawę, że tak naprawdę nie przyjrzała się dokładnie mojemu dziełu, tylko pobieżnie na nie zerknęła, bo kłębiło się jej w głowie od innych spraw. No cóż, w końcu tylko ona dźwigała na barkach cały ciężar domowych obowiązków.

Chciałam być doceniona

Tata był zatrudniony w charakterze stróża nocnego. Teraz mówi się, że pracuje się w firmie ochroniarskiej, ale kiedyś po prostu pilnowało się różnych rzeczy po zmroku. Ponieważ wyruszał do pracy wieczorem, za dnia był niewyspany i musiał nadrabiać zaległości w śnie. Wszyscy domownicy starali się wtedy stąpać jak najciszej, żeby przypadkiem go nie zbudzić.

Nasza rodzicielka nie przebierała w środkach, żeby nas uchronić przed niedostatkiem. Pensja, którą dostawała za pół etatu pracy w sklepie obuwniczym i zarobki taty były niewystarczające, by utrzymać naszą piątkę. Nie miało prawa to wystarczyć. Bez dodatkowych zleceń krawieckich i planowania z dużym wyprzedzeniem, jak przetrwamy nadchodzący mroźny sezon, co zasiać, żebyśmy mieli co jeść na zapas, to nawet nie wiem, jak dałoby się związać koniec z końcem.

Nasz dom przypominał mały zakład produkcyjny, a mamusia była jego szefową. Problem w tym, że lśniące podłogi, umyte do przejrzystości szyby w oknach i aromat świeżego ciasta to nie wszystko. Brakowało mi zainteresowania, pragnęłam, aby ktoś poświęcił mi swoją uwagę, wysłuchał mnie z przejęciem.

Niestety, miałam wrażenie, jakbym była tylko plastikową zabawką. Codziennie musiałam iść do szkoły, zakładać jakieś ciuchy i coś jeść. Nikt nigdy nie interesował się moimi uczuciami, przemyśleniami czy pragnieniami. Mama miała tyle na głowie, że ledwo na mnie zerkała. Jej spojrzenie skupiało się na mnie dłużej tylko wtedy, gdy przerabiała mi jakieś stare ubrania i chciała ocenić efekt.

– Gosiu, obróć się jeszcze w lewo – mówiła, uważnie mi się przyglądając, a ja chłonęłam jej zainteresowanie niczym najwspanialszy nektar. – Chyba trzeba to tutaj podciągnąć – marszczyła nos, chwytała kawałek materiału między kciuk a palec wskazujący i lekko ciągnęła do góry. – O, jeszcze odrobinę.

Jej palce muskały mą skórę, a ja pogrążałam się w niezwykłej rozkoszy. Po wielu latach opowiedziałam jej tę historię, a ona wytrzeszczyła oczy ze zdumienia. Zupełnie tego nie pamiętała. Nie miała zielonego pojęcia, o czym ja w ogóle mówię. Kiedy niby miała mnie przytulać i głaskać, skoro cały dom był na jej głowie? Na miłość boską, przecież nie chodziłam obdarta i wygłodniała! To fakt, nie chodziłam. Ale każdy wie, że człowiek nie żyje tylko z napełniania brzucha.

Marzyłam o tym, by rodzice, zwłaszcza moja mama, dobrze mnie rozumieli i wiedzieli, co tak naprawdę sobą reprezentuję. By od czasu do czasu postarali się spełnić jakieś moje marzenie. Wcale nie chodziło o jakieś wygórowane pragnienia. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że na ekstrawagancje nie możemy sobie pozwolić.

Moje uczucia nie miały znaczenia

Pewnego razu zapragnęłam mieć gruby zeszyt w twardej oprawie. Na okładce widniał botaniczny szkic jakiejś rośliny, a ja chciałam stworzyć własny zielnik. Od samego początku wiosny zajmowałam się gromadzeniem i suszeniem różnych ziół. Ostrożnie umieszczałam je pomiędzy kartkami książek, dbając o to, by „dobrze się wysuszyły”. Wyobrażałam sobie, jak później dokładnie je przyklejam na strony i nadaję im nazwy. Zarówno w naszym języku, jak i po łacinie, ponieważ właśnie tak robiono to w dawnych zielnikach.

Parę razy zwracałam się do mamy z prośbą o kasę na notes, ale chyba wybrałam nieodpowiedni moment, bo stwierdziła, że nie będzie wydawać pieniędzy na bzdety. Kiedy wreszcie uzbierałam odpowiednią kwotę, okazało się, że zeszyt przepadł. Ktoś go zakupił. Przez parę dni chodziłam markotna. Mamusia chyba nawet zapytała, co mi dolega, ale gdy zaczęłam jej tłumaczyć, tylko wzruszyła ramionami.

– Ech! – akurat z werwą wyjmowała kołdry ze starej pralki. – A ja sądziłam, że wydarzyło się coś poważnego. Lepiej mi pomóż z tymi ciuchami.

Bez przerwy wspierałam ją w codziennych obowiązkach. Zdecydowanie bardziej niż moi bracia, co było oczywiste. Chociaż oni również czasem coś zrobili. Tata był jedyną osobą, która w ogóle nie włączała się do pomocy. Ciągle małomówny, jakby ciągle zaspany. Teraz rozumiem, że to mamy obsesyjne porządki, szorowanie i przyrządzanie posiłków stanowiły ucieczkę od relacji z facetem, który kompletnie do niej nie pasował. Obcy mężczyzna, któremu musiała usługiwać.

Gdy stanęłam na ślubnym kobiercu i zostałam mamą dwóch chłopców, miałam świadomość, jakich błędów unikać. Nasz dom nieraz przypominał pobojowisko, ponieważ zamiast doprowadzać wszystko do perfekcji, wybierałam zabawę z synami, budując wieże z klocków wprost na podłodze. Czasem Jurek i Karolek paradowali w pomiętych ciuchach albo jedliśmy proste posiłki, byleby tylko nie spędzać długich godzin w kuchni. Ten bezcenny czas pragnęłam ofiarować wyłącznie moim pociechom.

Mam super relacje z chłopakami, niczego przede mną nie zatajają i zawsze mogą na mnie liczyć, gdy coś ich gnębi. Tyle tylko, że za bardzo się do tego przyzwyczaili – wydaje im się, że są centrum wszechświata, a ja jestem od tego, żeby im ciągle pomagać, wspierać w kłopotach i ogólnie usuwać przeszkody, jakie napotykają w życiu.

Wydawało mi się, że postępuję słusznie

Kiedy mój najmłodszy syn oznajmił, że nie da rady uprzątnąć klocków po wizycie kolegów, bo pada z nóg, po prostu brałam sprawy w swoje ręce i sama to załatwiam... Głęboko we mnie kiełkowała jednak świadomość, iż chłopcy wchodzą mi na głowę i że moje życie wygląda tak samo, jak egzystencja mojej mamy. Ona poświęciła się bez reszty dla domu i rodziny, a ja całkowicie zatraciłam się w dzieciach. Dałam im przejąć kontrolę nad moim czasem i życiem. I w gruncie rzeczy jestem chyba równie nieszczęśliwa jak moja matka. Tylko co teraz? Jak mam się od tego wszystkiego uwolnić?

Mój syn Jurek po raz kolejny wymusił na mnie wczoraj, abym podwiozła go na drugi koniec miasta do znajomego. Kompletnie nie wiem, po co uległam jego prośbom! Przecież kursuje tam cała masa autobusów. Jakby tego było mało, dzisiaj wyżebrał ode mnie kasę na nowe słuchawki, chociaż te, których używa teraz, nadal trzymają się nieźle. Twierdzi, że wyszły już z mody.

Sięgnęłam po słuchawki i założyłam je na uszy — pasowały idealnie. Uwielbiam delektować się dźwiękami, ale zazwyczaj czekam, aż domownicy zasną. Wsłuchując się w ukochane melodie, zadaję sobie pytanie, co zrobiłam nie tak. Z jakiego powodu? Przecież kierowały mną dobre intencje. Zupełnie jak w przypadku mojej mamy.

Reklama

Małgorzata, 42 lata

Reklama
Reklama
Reklama