„Nie chciałam tego dziecka i Bóg mnie ukarał. Córka mieszka w Warszawie i nie chce mnie znać. Nikt się jej nie dziwi”
„Nie potrafię o niej myśleć inaczej niż z bólem. I z żalem. Do niej. Do siebie. Do całego życia, które tak bardzo mnie rozczarowało. Pamiętam, co wtedy czułam. Nie radość. Nie miłość. Strach. Strach, który przenikał mnie na wskroś”.

- Redakcja
Nie potrafię już odróżnić dni od siebie. Wszystko zlewa mi się w jedno – szary poranek, gorzka kawa, cisza. Mam pięćdziesiąt cztery lata i jestem matką, której nikt nie chce już nazywać matką. Czasem myślę, że Bóg mnie ukarał. Ale najgorsze jest to, że nie wiem – za co. Za to, że nie byłam gotowa? Że nie chciałam? Że się bałam?
Julia… moja córka… Kiedyś była moim światem, choć wtedy nie wiedziałam, jak ten świat się obsługuje. Teraz nie ma jej obok. Nie pisze. Nie dzwoni. Nawet nie wiem, gdzie dokładnie mieszka. Podobno w Warszawie. Gdzieś tam, między setkami okien, może siedzi teraz przy biurku, pije herbatę i czuje ulgę, że mnie nie ma.
Nie potrafię o niej myśleć inaczej niż z bólem. I z żalem. Do niej. Do siebie. Do całego cholernego życia, które tak bardzo mnie rozczarowało. Sięgam do szuflady, wyciągam stary album. Ten sam, który kiedyś pokazywałam jej z dumą, opowiadając, jak płakała przy pierwszym ząbku. Teraz trzymam go dla siebie. Kartkuję powoli. Maleńka Julia na moich rękach – noworodek zawinięty w biały kocyk z wyhaftowanym króliczkiem. Mam na sobie szpitalną koszulę i ten wymuszony uśmiech.
Pamiętam, co wtedy czułam. Nie radość. Nie miłość. Strach. Strach, który przenikał mnie na wskroś. „Nie chcę tego dziecka” – powiedziałam do siebie wtedy w myślach. I nikt tego nie usłyszał. Nawet ja nie pozwoliłam sobie wypowiedzieć tego na głos. Od tamtej chwili rośnie we mnie także żal. Codziennie trochę bardziej. Za każde niewypowiedziane „kocham cię”. Za każde „nie potrafię”. Za każdą ciszę przy posiłku.
A teraz? Teraz zostałam z tym wszystkim sama. I chyba właśnie na to zasłużyłam.
Zaczęło się od kłótni
– Może w końcu powiesz mi prawdę – zaczęła kiedyś Julia, stojąc w progu kuchni. – Że nigdy mnie nie chciałaś. Że jestem dla ciebie ciężarem.
Odłożyłam nóż na deskę. Kroiłam marchewkę, choć nie nie wiem po co. Cały dzień chodziła naburmuszona, ale nie spodziewałam się, że dzisiaj znowu wybuchnie.
– Skąd ci to przyszło do głowy? – spytałam ostrożnie, choć głos miałam suchy jak papier. – Co znowu się stało?
– Od lat czuję się, jakbyś mi ciągle coś wypominała. Że przeze mnie musiałaś rzucić studia. Że nie zrobiłaś kariery. Że nie masz życia, bo miałaś mnie.
– Julka, przestań…
– Nie! – przerwała mi. – Odpowiedz mi. Czy kiedykolwiek mnie pokochałaś?
Wszystko we mnie ścisnęło się w środku. Serce, żołądek, gardło. Czułam, że jeśli się teraz odezwę, coś się nieodwracalnie zmieni. Ale i tak to zrobiłam.
– Nie wiem – powiedziałam cicho. – Nie wiem, czy to była miłość. Byłam przerażona. Sama. Z dzieckiem, które mnie potrzebowało, a ja nie umiałam być matką.
– A więc jednak – wyszeptała.
Podniosła torebkę z krzesła i bez słowa ruszyła do przedpokoju. Stałam jak sparaliżowana.
– Julia… – zaczęłam.
Zatrzymała się tylko na chwilę, odwracając głowę przez ramię.
– Najgorsze nie jest to, że nie potrafiłaś być matką. Najgorsze, że nawet nie spróbowałaś mnie pokochać. I zrozumieć mój ból.
Drzwi zamknęły się bezszelestnie. I wtedy poczułam, jak się rozpadam na kawałki. Po raz pierwszy od lat.
Potem nastały lata ciszy
Od tamtego dnia odezwała się tylko raz: „Nie szukaj mnie, nie chcę cię znać, poradzę sobie bez ciebie”. Minęły tygodnie, potem miesiące. Każdy z nich był niczym cienka warstwa kurzu, która osiadała na mnie i jednocześnie wpadała mi do gardła, dusząc i uwierając. Na początku próbowałam. Napisałam kilka wiadomości. „Jestem w domu, jeśli będziesz chciała porozmawiać”. Albo: „Zrobiłam twoją ulubioną zupę”. Bez odpowiedzi. Po dwóch miesiącach przestałam pisać. Nie dlatego, że mi przeszło. Po prostu bałam się panicznie kolejnego milczenia.
Każde święta były próbą generalną samotności. Siedziałam przy stole, gdzie kiedyś leżały kolorowe serwetki z Mikołajem, a dziś tylko pusty talerzyk. Włączałam kolędy, chociaż nie miałam siły ich słuchać. Żeby sąsiedzi nie pomyśleli, że coś jest nie tak. Urodziny Julii. Zawsze zapisywałam je w kalendarzu czerwonym długopisem. Tym razem tylko patrzyłam na datę. I tyle.
Pewnego razu usłyszałam przypadkiem od sąsiadki, której córka przyjaźniła się z moją, że Julia skończyła studia. Że robi magisterkę. Że podobno mieszka w Warszawie, w bloku, w dobrej dzielnicy, z chłopakiem. I że wygląda… dobrze. Zdrowo. Dorośle. Wieczorem próbowałam napisać wiadomość. Pisałam długo, może kilka godzin. Przestawiałam słowa, kasowałam zdania, zaczynałam od nowa. W końcu zamiast „wyślij”, kliknęłam „usuń”. Jak mam pisać do dziecka, któremu powiedziałam, że nie umiałam go kochać?
Raz, jesienią, pojechałam pod jej mieszkanie. Dokładny adres wypaplała kiedyś córka sąsiadki. Stałam w ciemnej kurtce pod klatką, jak złodziejka. Miałam w torbie drobny prezent – kubek, taki sam jak ten, z którego lubiła pić kakao, gdy była małą dziewczynką. Weszłam, gdy ktoś wychodził. Zostawiłam go pod drzwiami. Nie zadzwoniłam.
Nie wiem, czy go wzięła. Może wyrzuciła. Może nawet nie zauważyła. Ale przez chwilę mogłam udawać, że jednak jestem jej matką.
Babcia odeszła cicho
Moja mama odeszła cicho, jakby nie chciała sprawiać nikomu kłopotu. Miała 81 lat. Ostatni rok była już tylko cieniem – coraz rzadziej mówiła, coraz częściej patrzyła w pustkę. A jednak do samego końca powtarzała: „Zadzwoń do Julki. Powiedz jej, że ma babcię, która na nią czeka”. Nie zadzwoniłam. Nie umiałam.
Nie wiedziałam, czy Julia przyjedzie na jej pogrzeb. Nie miałyśmy przecież kontaktu. Ale przyszła. Zobaczyłam ją z daleka, gdy szła między nagrobkami. Wysoka, spokojna, elegancka. Miała na sobie prosty czarny płaszcz i spięte do góry włosy. Wyglądała tak dojrzale, tak… obco.
Stała po drugiej stronie podczas ceremonii. Nawet raz na mnie nie spojrzała. Patrzyła przed siebie, jakby mnie tam nie było. Jakbym była tylko kolejną nieznaną twarzą w tłumie żałobników.
Po pogrzebie poszła ze wszystkimi na stypę. Usiadła przy końcu stołu, obok kuzynki Gosi. Ja siedziałam po drugiej stronie sali, z ciotkami i sąsiadkami, które z litości ściskały mnie za rękę. Pod koniec uroczystości zebrałam się na odwagę i podeszłam.
– Dziękuję, że przyszłaś – powiedziałam cicho.
Julia podniosła wzrok. Opanowany. Zimny.
– Nie przyszłam tu dla ciebie – odpowiedziała i wróciła do rozmowy z kuzynką, jakby nic się nie stało.
Serce mi wtedy zamarło. Ale nie płakałam. Tylko patrzyłam na nią i próbowałam odnaleźć, choć cień tej małej Juleczki, która kiedyś zasypiała przy mnie, trzymając mnie za palec. Ale tamtej Julii już nie było. W drodze powrotnej szłam powoli i zatrzymałam się przy witrynie sklepowej. Zobaczyłam swoje odbicie – zmęczoną, zgarbioną kobietę, której córka już nie widzi. „Nie poznałam jej” – pomyślałam. – „Może w końcu nauczyła się być silna. Tak jak ja nigdy nie potrafiłam”.
Chciała ode mnie prawdy
Nie spodziewałam się jej więcej zobaczyć. Ale ku mojemu zaskoczeniu pojawiła się wieczorem, gdy już zgasiłam światło w kuchni i siedziałam w ciszy z kubkiem herbaty. Zadzwoniła do drzwi raz, bez pośpiechu, bez ponaglania. Myślałam, że to sąsiadka z piętra niżej – zwykle przychodziła po sól lub zagadać. A to była ona. Julia.
– Możemy porozmawiać? – zapytała, stojąc w progu, opatulona szalem. Głos miała opanowany, ale oczy czujne. Jakby sprawdzała, czy jestem jeszcze warta czegokolwiek.
Skinęłam głową. Nie byłam w stanie powiedzieć ani słowa. Wpuściłam ją do środka. Usiadła przy stole, dokładnie tam, gdzie siedziała jako dziecko, stukając niecierpliwie łyżką w kubek z kakao.
– Chciałam usłyszeć od ciebie coś prawdziwego – zaczęła. – Nie „było ciężko”, nie „robiłam, co mogłam”. Chcę wiedzieć, dlaczego nigdy nie było między nami bliskości? Dlaczego zawsze czułam się… jak twój obowiązek, a nie ukochane dziecko?
Poczułam, jak ziemia pod moimi stopami się usuwa. Nie z bólu. Ze wstydu.
– Bo się bałam – powiedziałam cicho. – Nie ciebie. Siebie. Że wszystko popsuję. Że nie będę dość dobra. Że nie będziesz mnie potrzebować.
– Ale przecież dziecko zawsze potrzebuje matki – odparła mniej spokojnie. – Nawet jeśli ona nie wie, co robi. Ty mnie odsunęłaś. Z każdym rokiem bardziej.
– Bo miałam wrażenie, że jesteś mądrzejsza ode mnie, silniejsza, bardziej niezależna. A ja… Ja nie potrafiłam znieść, że moje dziecko nie potrzebuje mnie tak, jak ja go potrzebowałam.
Julia milczała przez chwilę.
– To nie ja miałam cię ratować. Mamo, ja byłam tylko małym niewinnym dzieckiem!
To jedno zdanie trafiło mnie prosto w serce. I rozpadłam się znowu. Nie w płaczu. W ciszy. Jak ktoś, kto wreszcie zrozumiał, ile lat przeżył w zawieszeniu między „przepraszam” a „nie umiem”.
Nie wiem, czy kiedyś wróci
Wyszła bez żadnych obietnic. Bez łez. Bez słowa pocieszenia. Ale wiedziałam, że zabrała ze sobą nie gniew, a ciszę, w której mogło się już coś narodzić. Nie wiem, czy Julia kiedyś do mnie jeszcze zadzwoni. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś się spotkamy, czy kiedykolwiek powie do mnie „mamo” z czułością, nie przez zaciśnięte zęby. Ale wiem, że coś się zmieniło. W niej. We mnie. I że złość ustąpiła miejsca innym uczuciom.
Nie chowam już albumu do szuflady. Leży na stole, otwarty na zdjęciu, gdzie Julia ma cztery lata i trzyma mnie za rękę. Patrzy w obiektyw z miną, jakby chciała powiedzieć: „Zobacz, jestem twoja”. Wtedy tego nie rozumiałam. Dziś rozumiem, choć jest już za późno. Czy to wszystko wystarczy, żeby kiedyś usłyszeć dzwonek do drzwi i znów zobaczyć ją na progu?
Nie czekam. Ale już nie zamykam się jak kiedyś na moje poranione dziecko.
Anna, 54 lata
Czytaj także:
- „Na firmowym jajeczku między mną a szefem coś zaiskrzyło. Czy rozmowę o pisankach mam kontynuować w sypialni?”
- „Jadłem żurek z białą kiełbaską i jajkiem, gdy narzeczona wparowała do naszego domu. Jej wyznanie zrujnowało mi życie”
- „Między żurem a babką wyjawiłam swój sekret. Teściowej szczęka opadła, a mąż się na mnie boczył aż do majówki”